.

.

piątek, 27 stycznia 2012

Mroźny oddech zimy- nareszcie....

Ach, nareszcie czuję, że żyję !
W nosie smarki zamarzają, śluzówki krzyczą z bólu, w głowie trzeszczy- chyba, że zaopatrzymy się w czapkę.
Słońce zagląda w okna, powietrze przejrzyste jak szkło. Żarówa wstawała dziś czerwona jak buraczek, piękna taka, z tyłkiem umoczonym w chmurach. Tak mi żal zawsze, że nie mamy kiedy zatrzymać samochodu, wyciągnąć aparat i wbić się w pole, ugór, na polanę i zrobić sesyjkę tej naszej gwieździe.Niestety... czas goni, zegarek beznamiętnie, ale z uporem odlicza minuty dzielące nasz czas przed pracą, na ten, który w niej spędzić musimy.
W murach...w papierach, tfu! A tam, za oknem- zimno, nogi mogą zmarznąć, ręce zgrabieć, naczynka na policzkach popękać....Sama rozkosz, na prawdę!
Na pewno kiedyś, może już niebawem....

Nadejście ochłodzenia zdecydowanie wpływa na klimat i temparaturę w naszym prawie trzystuletnim domu.
Na Psiej Kanapie, na korytarzu, ale na piętrze, w przypadku minus dziesięciu- osiąga coś koło zera. Minionej zimy, kiedy to zaszczyciło nas minus dziewiętnaście, psom woda w misce zamarzła....

Takie spartańskie warunki mają jednak coś fajnego w sobie- tamten zimny czas spędziliśmy w szóstkę (no- w siódemkę, bo Młody był jeszcze w świecie wód płodowych)-my,  Garip, Ruda, dwie kotki- Jagoda i Asani. Nie liczę bezczelnych myszy, które nic a nic kotami się nie przejmowały, tylko harcowały nocą w podbitce z omłotów, wypełniającej chyba wszystkie możliwe przestrzenie w ścianach naszej chałupy....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz