.

.

środa, 29 lutego 2012

Za niespełna tydzień... pełnia

To zaś oznacza, że czas zakasać rękawy, wziąć w garść co trzeba i ruszyć po domu celem wygonienia...tego i owego złego.
Mamy 2012 rok, a ja, w niektórych aspektach zatrzymałam się gdzieś daleko... Czasem więcej czuję, widzę.
Z Naszym Domem też było tak, ze jeden z pokojów nie za bardzo nadawał sie do zamieszkania. Czuć go było zła energią. Nie tylko to, ze śmierdział.
Nie był to smrodek stęchlizny, pleśni czy "starego domu".
Tam czuło się coś jeszcze, coś, co przeszkadzało, żeby ten pokój lubić, przyjąć do siebie. On tego nie chciał, albo...był wyłączony, wręcz martwy.
Dziwne to, bo posiadał 3 okna, był jasny.
Kolorek- siny, też nie dodawał uroku...

Został na razie na ścianie, do czasu zbijania tynków i spinania ścian, które niestety idą w swoje strony...
Jednak, po moich czarach, zamieszkaliśmy właśnie w nim, bo...ma  piec. Jedyne źródło ciepła w niemal 300 m domiszczu.

Podłogi- do wymiany, jak w niemal każdym pomieszczeniu także...będzie się działo.

A czarujemy w sposób niezwykle prosty- wykorzystując sól (posypujemy progi oraz framugi okien) wypowiadając swoje, magiczne formułki wyrzucające co złe a wołające do nas dobro.


 Na koniec dobrze jest dom okadzić ziołami. Tutaj też podpowiada mi intuicja i... trochę botanicznej wiedzy.
Wybieram szałwię,
http://bi.gazeta.pl/












Jałowiec (www.swiatkwiatow.pl)










i tymianek


Rytuał trzeba powtarzać co jakiś czas. Na pewno zrobię to przed narodzinami Młodej.


Czarownica mała ze mnie? Ano.. trochę tak ;)
www.kinopodbaranami.pl

Tupaja kończy sezon... wystawowy

No i stało się.
Ciążący brzuch skłania nie tylko do refleksji nad tym ile organizm samicy może i chce znieść, ile nad sprawą mojego towarzyszenia K. na wystawach z naszym Garipasem.
Ostatnio, co prawda, ledwo zipałam, bo mój organizm toczy bój z zatruciem czy też pospolicie zwana jelitówką, ale jeszcze rok temu, w styczniu, na 2 tygodnie przed terminem porodu pierworodnego, byliśmy na zimowej wystawie w Głogowie. Dawałam radę. Teraz, z drugim już gorzej. A tylko rok starszy organizm...

Nasze cielątko, które 24 maja skończy 2 lata, zdobyło I lokatę, CWC.
 W finale na wybór najpiękniejszego championa jednak odpadło w rywalizacji. Nie ma szans w szrankach z pudrowanymi i strzyżonymi canisami.
Nam rasa się bardzo podoba, jest taka inna- nawet w stawce psów rożnych ras się wyróżnia- i to nie tylko wielkością, ale "tym czymś".

Cóż... może nawet lepiej, że nie jest aż tak popularna. Zwykle nie pomaga to psom. Zaraz do boju ruszają pseudo hodowcy i produkują szczenięta, w barbarzyńskich warunkach, bez oglądania się na dobrostan zwierząt.
Co się dzieje z samą rasą także widać. Wystarczy przytoczyć przykłady owczarków niemieckich- obecnie, jak dla mnie kalek i eksterierowych, i pod względem charakteru, że nie wspomnę o rasach psów do towarzystwa, takich jak yorkshire terier czy  inne.

Nie skończyliśmy wyjazdów po wystawach. Mamy w planach jeszcze parę; póki co K. będzie jeździł sam. Ja- tylko w sytuacji, kiedy będzie miał się kto zająć dwójka berbeci, a jak będą większe to wspomniane T4 jest jak najbardziej pożądane...


piątek, 24 lutego 2012

Myśląc o wiośnie, o wózkach dziecięcych myslę....

Przypominam sobie zielone czasy, słonko, zapach roślin, gleby, brzęczenie owadów, śpiew ptaków.....


Wkoło pełno miejsc, gdzie warto zajrzeć.
Gorzej z wykonaniem. Młode rodzi się w maju.
Zanim wygramolę się z połogu, zanim młode okrzepnie...Potem trudne do pogodzenia- młodsze w nosidło, starsze dziecię w wózek...No, kombinacji może być wiele...

Planujemy kupić coś takiego:
Wózek firmy Graco typu QuatroTour Duo

Problem tylko- jak ja będę hasać po Chełmach z 18 kg wózkiem, plus drugie tyle w sztukach żywych małych człowieczków?

Będzie plus duży- szybko nabiorę krzepy w rękach i głębokość klatki piersiowej się powiększy zapewne.




Na wypadach do Myśliborza dawał radę wózek polskiej firmy Hepakos, model Bobas Plus.



Wózek Hepakos, wielofunkcyjny Bobas Plus
Z tym, że nie ukrywam, ma on swoja masę i potrzeba znacznej krzepy żeby go pchać. Za to dziecię ma w nim sporo miejsca, wózek jest stabilny. W komplecie była gondola i fotelik, do tego moskitiera i folia przeciwdeszczowa.

Młody u babci jeździ w spacerówce z wyżej wymienionego modelu.
U nas w wózku, którym jesteśmy zachwyceni:
Wózek spacerowy Graco - Mirage

Jest lekki (7 kg), ale stabilny, świetnie się prowadzi. Młody może się w nim położyć.
Chyba jedynym mankamentem przy ułożeniu dziecka jest to, ze nie ma zagłówka. Za to 5 punktowe pasy zabezpieczają całkowicie przed możliwością zgubienia dziecka....

Wozidełko nas nie zawiodło dlatego do przewozu dwóch pociech chcemy zakupić tej samej marki, wspomniany pojazd Quatro Tour Duo.

Może jakieś plany na najbliższą przyszłość?

Powiem tak. Mamy tyle do zrobienia i wszystkie sprawy pilne, do załatwienia na wczoraj.
Nie wiadomo w co najpierw ręce włożyć i topić ciężko zarobiony grosz...

O błocie już pisałam. Drenaż jest do zrobienia, ale to duża przeprawa, mus odgrzebania zasypanych studni, znalezienia całej sieci drenów i jej przebiegu.

Mniejszym, zdaje się nakładem, przynajmniej finansowym, może się udać częściowe uchronienie domu i wjazdu do naszego pseudo- garażu przed błockiem.

Piszę, że nakład finansowy jest niewielki. Potrzeba jedynie i aż siły, czasu rąk ludzkich i haczki, tudzież innego narzędzia ogrodniczego. W momencie, gdy mamy jeszcze tyle innych pilnych robót, wydawałoby się właściwym, żebym to może ja się wzięła za to, albo nająć jakiegoś człowieka. Szkoda, żeby Siła Męska trawiła czas na to. Zobaczymy.

Tak naprawdę to w samym domu teraz najpilniejsze to zrobienie łazienki i kuchni. Trzeba pociągnąć wodę do góry, uporządkować ścianę do końca. Prąd już pociągnięty, teraz uzupełnić ścianki płytami regipsowymi, no i kolorek trzeba odświeżyć.

Kuchnia żółta.
Mieliśmy plan odkrycia belek, ale wypadają akurat na ścianie, gdzie planujemy ustawić szafki, kuchenkę i zlewozmywak.

Łazienka standardowo w jakimś "wodnym" odcieniu. Chyba....
Zarys mamy w głowie, ale jak to w "praniu" wyjdzie zobaczymy.
W przypadku łazienki musimy dobrze przemyśleć uszczelnienie jednej ze ścian. Sąsiaduje ona bezpośrednio  z częścią gospodarczą, zawalona dalej starą słomą i sianem. To ściana wypełniona glina z trzciną, poprzetykana drewnem (szachulec). Chciałoby się odkryć to drewno, zaimpregnować. Wypełnić jednak jakoś trzeba tę ścianę, co by zaizolować ja od wilgoci łazienkowej. Wentylacja wymuszona będzie, ale....

Cóż jeszcze?
Wypadałoby ściany na narożnikach połapać, bo nam się chałupa rozłazi....
No i okna obrobić, bo straszą glutami pianki. Pianka się nam podda siłom natury i okna szlag trafi. Ech, za co tu się brać najpierw?

No i część płotu....Garip już parę razy przelazł do sąsiadów, nastraszył sąsiadkę i jej sforę kundli.

Na bramę tabliczkę już zakupiłam.
Uwaga groźny pies. Żółta.
http://img01.allegroimg.pl/photos/oryginal/21/06/47/65/2106476523

Mam nadzieje, że nikt nie będzie miał ochoty próbować zakolegować się z naszym chłopakiem.



czwartek, 23 lutego 2012

Błotniste rozważania o samochodach

Przyszła odwilż- alleluja!
A wraz z nią- prócz sporych zasobów psiego guana, o którym już pisałam, wracamy do naszego głównego problemu podwórkowego- błota. Niczym Niechcice, brodzimy w błocie podwórza- a to w drodze po węgiel, a to w drodze do samochodu.
Nie odważylibyśmy pakować scorpio do garażu- no, chyba, że mielibyśmy zamiar pozostać bez transportu do... kolejnych mrozów, albo suchej wiosny. Napęd na tył nie daje rady. Trzeba by pomyśleć o jakimś silniejszym aucie, z czterokołowym napędem.

I tu puszczamy wodze fantazji- i nie tylko, bo życie wymusza na nas wszystkich podejmowanie wyzwań,decyzji..najczęściej brzemiennych w skutki... finansowe.
Nasza stajnia autek niestety wymięka, jak to nasze podwórko, w obliczu naszych (a chyba głównie moich) apetytów na powiększanie stada psowatych.
Nie ukrywam, ze Garip jest pierwszym, dużym  rasowcem, a jak się uda to niebawem dołączy suka jego rasy, a może i rozpuszczę się jak dziadowski bicz (nie mylić z bitch)- i pomyśle jeszcze o jednej rasie? Hmmm?

Psowate- psowatymi, nasze stado człowieków też się rozrasta wiec stanęliśmy naprawdę w obliczu potrzeby wymiany auta na przestrzenne, silne, odporne, średnio paliwożerne.
Taka- najlepiej duża gabarytowo- odmiana samochodowego  hucuła.

Właściwie, pozostają dwa auta. Dostępne dla nas (powiedzmy...) finansowo, a które są w stanie spełnić nasze wymagania.
A są to- dwa, w porywach do 3 psy wielkości cieląt, plus rząd siedzeń dla młodego nalotu w postaci dwójki małoletnich dzieciaków.

Kto jeździł na wystawy psów, ten wie , że same psy to nie wszystko. I pragnę nadmienić, ze nie należymy do hardcore'ów obłożonych szczotkami, pudrami, przenośnymi kojcami, namiotami... Wystarczy jednak, ze "naszemu maleństwu" musimy zapewnić miskę, wodę, ręcznik do obtarcia glutów ślinowych, jakaś szmata do wytarcia w razie deszczu- i robi się z tego niezły ekwipunek.
Kto jeździł gdziekolwiek z małym dzieckiem wie drugie- to tak jakby nasze auto zamieniało się w mobilny salon pielęgnacyjno- zabawowy, z aneksem kuchennym i zapleczem sanitarnym....

Ładnie wyglądaliśmy zapewne, jadąc z Garipem i naszym pierworodnym, z wózkiem, torbą z rzeczami dziecka, drugą z rzeczami dla nas, a ja na dodatek objuczona oczywiście nadmiarem ubrań i mlekiem w piersiach... Wędrówki ludów...
Swoisty folklor.

Jakie są nasze typy? (przyznaję bez bicia- to nie ja szukałam, czytałam o szczegółach technicznych, choć  inżynier ze mnie też ):

1. Ford transit, z silnikiem 2.0 DOHC EFI lub 2,9 V6 Cologne,  z instalacją LPG, napędem 4x4, w wersji osobowej.
Mój domowy Sierromaniak ma zamiar uszlachetnić autko przełożeniem silnika i części układu jezdnego z sierry lub scorpio.
Wchodzi w rachubę  silnik 2,9 V6 cologne lub 2,9 V6 cosworth, ze wskazaniem na wersją BOA.

2.  VW Transporter T4 w wersji Multiwan z silnikiem 2,9 V6, instalacją LPG i napędem 4x4

Kolejny ford do kolekcji- nie przeszkadzałby.
Z resztą moja Męska Połowa Tupajowiska ma spore doświadczenie w obrządku tych aut. Zna ich silniki, osprzęt bebechów i jeśli miałby warsztat- lub przynajmniej utwardzona podłogę w naszym pseudo-garażu czy kanał w nim, zrobiłby chyba przy nich wszystko.

VW..cóż, mam sentyment, gdyż moim pierwszym autem był (i jest nadal) polo fox, który jest przykładem dzielnego małego auta z wielkim sercem.
Swoją drogą on także uczestniczył w naszych wypadach na wystawy. Bagażnik jest spory; jedyny mankament to to, że miałam oślinioną przez Garipa głowę....

Obydwa auta mają dużą pakę z tyłu, dwa rzędy siedzeń.
I to jest to, na czym nam zależy pod względem przestrzeni; napęd 4x4 w naszych warunkach niezbędny.
Nie to, ze zamierzamy brodzić w błocie podwórkowym  każdego roku, ale są śniegi (w warunkach Pogórza całkiem czasem spore)....

Zobaczymy co nam wyjdzie z tego gdybania.
Jak nie wiadomo o co chodzi- to zawsze chodzi o pieniądze.
W przypadku naszego planowanego zakupu także...


sobota, 18 lutego 2012

Plus 6 w "kuchni" czyli komfort cieplny powrócił

Po śniegu.

Jakieś zdechłe łaty leżą jeszcze tu i ówdzie, pola jeszcze białe, ale podwórko na przykład wygląda ohydnie.
Berbelucha w połączeniu z polem minowym psich kup.
A, że Garip wali kupy jak chłop (no przynajmniej podejrzewam, że chłop takie wali, bo empirycznie nie sprawdzałam), to widok raduje me serce jak jasny gwint.
Mogłam zbierać? - mogłam, ale mi się nie chciało, to teraz mam....gówniane podwórko.
Za to piękna trawa wiosną na nich wyrośnie.

Jak już wspomniałam, w naszym pokoju robiącym za kuchnię, panuje temperatura "plus 6" , co przyjęłam z ulgą i znacznym rozpięciem polara pod szyją. Ba! wydało mi się nawet, ze jest mi ... za ciepło!
To, że temperatura domu zaczyna odbiegać znacznie od zewnętrznej, zauważyłam po włączonej lodówce.
Tak, mamy znów lodówkę.

Za to nie mamy pralki.
Jedna .z pierwszych ofiar na liście strat w boju  z zimą. Dość kosztowna...
Jak nam jeszcze bufor od c.w.u i c.o. walnął, to popłyniemy na ....tfu, nawet nie myślę już o tym, bo  nie dojdę do łóżka.

A czas się kłaść, bo znów Młody przypuści ze 3 pobudki, a jako ranny ptaszek, zaćwierka już o siódmej.
Poczytałabym, ale oczy mi się kleją. Wygrywa potrzeba snu.
Perystaltyka życia pochłania mnie, plum...plum....




piątek, 17 lutego 2012

Dziś dzień Felis catus

"Koty są czułymi panami, tak długo dopóki znamy swoje miejsce."
Paul Gray



Coś w tym jest. 
W obcowaniu z nimi nie odnajduje się przyjemności życia z psami. To coś całkiem innego.
Przepadam za zwierzętami, nie wyobrażam sobie życia bez nich, jednak bardziej cenię psy. Może ze względu na ich chęć kontaktu z nami. Jako zwierzęta stadne potrzebują nas,kontaktu, zainteresowania, zabawy; koty- żyjące samotnie, tolerujące towarzyszy własnego gatunku są wobec nas bardziej ... zdystansowane.


Nasza Jagoda krzyczy na mnie, że do miski dostaje suchą karmę, a nie puszkową. Ma czelność mnie zwyzywać, pieklić się, a koryto pełne chrupków. 
Z reguły także, koty cechuje wielki egoizm. Kiedy wracamy do domu, Jagoda leci do kuchni. No bo jakby miałoby być inaczej- mam rzucić dziecko, torby i napełnić miskę karmą, żeby ona mogła łaskawie zjeść co jej dałam lub odwrócić się na tłustym zima zadzie i dalej miauczeć, że to nie to.


Lilith na razie nie przegina...
Nie uległa  po prostu jeszcze szkodliwej edukacji Jagody....

czwartek, 16 lutego 2012

Wszystkiemu winne łosie.

Właśnie przeczytałam, że te piękne zwierzęta maja czelność pożerać lasy, pielęgnowane w pocie czoła przez leśników, na dodatek- są sprawcami wypadków. To przynajmniej dwa argumenty za tym, żeby wciągnąć je "wreszcie" na listę gatunków podlegających odstrzałowi.
Oczywiście, większe zagęszczenie osobników powoduje zwiększenie pobierania paszy w danym siedlisku.
Tu wchodzimy na starą, niemiłą ścieżynkę- zabierania dzikim zwierzętom miejsca do życia, rozrodu, zamykanie korytarzy do migracji. Nie dość, ze powoduje to zbytnie obciążenie danego terenu z całą swą biocenozą, to wpływa na poszczególne jej elementy i samych "winowajców" "szkód". Osłabia populacje, której pula genów się zawęża w wyniku utrudnionej wymiany genów, jaką daje możliwość swobodnej migracji i szukania niespokrewnionych partnerów.
źródło: www.elkschnaps.com

Drzewa rzucające się na maski kierowców już były, teraz czas na łosie.

Oj, chyba ktoś tu zapatrzył się na niektóre kraje skandynawskie, gdzie w czasie rozpoczęcia sezonu na łosie, nie zastaniesz ludzi w domach. Każdy kto może jedzie strzelić łosia. Taka tradycja.
Barbarzyństwo, po prostu, nie bójmy się powiedzieć, niczym nie różniące się od rzezi fok czy innych zwierząt w imię ludzkich idei, jak by ich nie nazwał.

Jestem pełna obaw, że Ministerstwo się ugnie i da zgodę na odstrzały łosi. Wszak Polska myśliwymi stoi.
Sfrustrowani ludzie, rekompensujący swoje braki kosztem życia zwierzęcia.
Czasy zdobywania pożywienia w ten sposób minęły. Nie dość, ze katujemy świnie, bydło opasowe, drób w hodowlach wielkostadnych, żeby zjeść potem nafaszerowane chemia, lekami i stymulatorami wzrostu coś, co tylko z nazwy jest mięsem, wędliną....to jeszcze poniektórzy bronią myślistwa, nazywając je naturalnym działaniem człowieka w przyrodzie.
Myślistwo to drogie hobby. A gros tych degeneratów poluje dla samego zabijania czy trofeów, nie mięsa (te oddaje do skupu).

Nie ukrywam, że myśliwych nie cierpię. Znam ich paru i kładzie się to cieniem na naszej znajomości. Zwłaszcza ich zakłamania i zawoalowanego języka...Gwara...tja... łatwiej odstrzelić badyl niż żywą kończynę sarny, łatwiej przelać farbę niż krew...

Może nie umiem się pogodzić z tym, że zwierzęta są na przegranej pozycji.
 Ludzka populacja wypiera je z ich miejsc bytowania, ma pretensje, że jedzą, że paskudzą, że się rozmnażają; czasem mam wrażenie, że przeważa utylitarny stosunek do przyrody .
A  niech sobie taka będzie, ale w rezerwacie- najlepiej z dala od wsi, miasteczek (co by nie utrudniać ich rozwoju), zwierzaki- w zoo, rośliny w ogrodach botanicznych.

Otóż ja twierdzę, ze to nie przyroda, łosie czy wilki stanowią problem.
Problem stanowią ludzie. Ludzie, którzy żerują na Ziemi jak pasożyty, na dodatek pozbawieni instynktu samozachowawczego.
Ludzie, których jest po prostu... za dużo.

Jak już się rozpisałam to polecę tylko jedną z książek, która zajmuje nasz bogaty księgozbiór:
Z.. Kruczyński "Farba znaczy krew". Wyd. Słowo/Obraz Terytoria
 z recenzji:

Czy polowanie to sport dla prawdziwych mężczyzn, czy też prawdziwy mężczyzna właśnie potrafi dojrzeć prawdziwe oblicze myślistwa?
Czy człowiek jest panem wszelkiego stworzenia, czy raczej jednym ze stworzeń zamieszkujących tę planetę?
Farba znaczy krew to przejmująca relacja o dojrzewaniu świadomości ekologa, który odrzucił silny, akceptowany społecznie stereotyp, w chwili gdy zrozumiał, że miłość do przyrody i zabijanie zwierząt wzajemnie się wykluczają. Przeszedł niejako na drugą stronę barykady, a tam poznał wspaniałych ludzi z całego świata, którzy postanowili poświęcić swoje siły walce o tegoż świata przetrwanie. Jedni głośno manifestują i domagają się zmian ustawowych, inni dokonują małych, osobistych wyborów i na przykład odmawiają eutanazji zwierząt, a wszystkich łączy dojrzała miłość do Ziemi i jej dziedzictwa.

`To książka ważna, mocna, angażująca. Zrodzona ze zrozumienia własnych błędów. Obnaża i burzy niemądre stereotypy, które od niepamiętnych czasów wyznaczają nasz stosunek do świata zwierząt, do świata w ogóle, a także do nas samych - i przyczyniają się do tego, że zmierzamy w kierunku cywilizacyjnej katastrofy.`

Wojciech Eichelberger


Posypało śniegiem...

I dobrze.
Przynajmniej temperatura poszła w górę i jest  nadzieja, że rury już nam rzadziej będą zamarzać.
Na dole, w prowizorycznej łazience, już aż 2 stopnie na plusie! Niedługo niebezpiecznie wydłuży się czas przebywania pod prysznicem...Przy minus 3 był naprawdę ekspresowy!
Dziś zostałam w domu, bo babcię wyręczająca nasze "opiekuńcze" państwo w pomocy rodzicom dopadł wirus gardzieli i musiałam wziąć wolne, żeby zająć się Młodym.

Jest plus, bo przynajmniej mogłam psom na śniegu fotkę strzelić.



wtorek, 14 lutego 2012

A propos 14 lutego....

Jesteśmy raczej z fanklubu Nocy Kupały, a to dopiero z 21 na 22 czerwca.
Jako święto słowiańskie związane z letnim przesileniem obchodzone jest w najkrótszą noc w roku, czyli najczęściej (nie uwzględniając roku przestępnego) z 21 na 22 czerwca  (późniejsza  wigilia Św. Jana- potocznie zwana też nocą świętojańską i posiadająca wówczas wiele zapożyczeń ze święta wcześniejszego - obchodzona jest z 23 na 24 czerwca).
Długi i ciekawy opis święta jest na stronie Rodzimego Kościoła Polskiego.
Polecam:

 http://www.rkp.w.activ.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=36&Itemid=7


Miała być dzicz- jest wieś "cywilizowana"

Tak... marzyło mi się o dziczy, odosobnieniu z bliskim kontaktem z naturą, a żyję... w sporej społeczności.
Z ruchem ulicznym- w niektórych momentach- rodem z całkiem sporego miasteczka (droga na Lipę, w kierunku Jeleniej Góry).
Marzenia- marzeniami, ale gdy siedziałam z Młodym w domu, sama- nie licząc obstawy psów, a byłam świeżo po opowieściach znajomej o jej przebojach na "zadupiu", pomyślałam, że może nie jest źle...
Musimy tylko i aż zadbać o odcięcie się od sąsiadów remizami z naszych rodzimych krzewów, jakoś zadrzewić podwórze, bo wieję przez nie wiatry, ze hej! A zimą śniegu zawiewa z okolicznych pól chyba!

Przeglądając internet znalazłam trzy pocztówki z dawnych, niemieckich czasów Poischwitz, bo tak brzmiała nazwa Paszowic.
Aż mi serce zabiło mocniej, bo na jednej z nich widać... nasz dom!
http://file1.npage.de/001861/30/bilder/06-poischwitz.jpg

Tak, datowany na 1772 r. W tamtych, świetnych czasach, jeszcze z widocznym murem pruskim na ścianach. Teraz zapaćkany różowawym, odpadającym tynkiem, z którego mamy nadzieje odkuć go już niebawem...

Poprzez bliskie sąsiedztwo kościoła (po drugiej stronie ulicy), co jest  dla nas raczej wadą niż zaletą , łatwo go zidentyfikować na fotografiach.





http://petertscherny.pe.funpic.de/jauer/poischwitz/poischwitz1.jpg



















sobota, 11 lutego 2012

Nasze koty.

Koty, koty...
Zawsze chciałam jakiegoś mieć. Przynosiłam jako dziecko różne bidy z ulicy, ale moja mama znajdowała im inne domy. Nie, to nie to, ze nie lubi tych zwierząt. Miała jednak parę koronnych argumentów przeciw, a prym wiodły moje alergie, po tym śmierdzące kupy w kuwecie z piachem (tak, wtedy chyba nie było czegoś takiego jak żwirki i inne absorbery ), a na koniec to, ze kot w domu "się męczy". Znaczy zabiera się mu jego wolność, nie daje możliwości prowadzenia aktywnego życia.
Z kotami stykałam się u teściowej, gdzie okazałe stadko obsiadało mnie dość chętnie. Reagowałam lekko zapalnie- znaczy alergicznie, katarem i wysypką, mimo to mietosząc towarzystwo.
Może troszkę egoistycznie, ale pomyślałam, ze z dala od rodzinnego domu (ale jeszcze w mieście), sprawimy sobie kota i zacznę odczulanie....

I tak zjawił się kocurek Iwan. 

Niezapomniany, bo z tych co to łażą za człowiekiem, gadają do niego, lubią się miziać.

Nie był z nami długo. Po kastracji zaczęliśmy wypuszczać go na dwór i kiedyś nie wrócił.

Mam nadzieję, że może ktoś go przygarnął, wole nie myśleć, ze zginął pod kołami samochodów czy w wyniku walki z innymi kotami.







Jagoda- urocza w skutkach pomyłka.

Tęskniliśmy za Iwanem. Do tego stopnia, że Mój Towarzysz Życia, zgarnął kota z ulicy i- radosny, dzwoni do mnie: "Znalazłem Iwanka! Znalazłem Iwanka!". Ja wariatka, szybko w auto i prosto z pracy, ku zdumieniu szefa, wyleciałam do Mojego, żeby znajdę naszą wyściskać.
Wchodzę do biura- no, siedzi bure takie, na kolanach. Daje się miziać, ale oczy jakieś inne i....podeszłam bliżej, zajrzałam pod ogon....Iwanek jajek nie miał, ale koteczka to nie był na pewno!
Było mi żal, poczułam rozczarowanie. Wynieśliśmy kotkę, bo może porwana, miała swój kochający dom.

W tygodniu kot jednak zaczął Go odwiedzać w biurze. Z czasem wizyty stały sie częste, co dało nam do myślenia, ze skoro nie za każdym razem dostaje coś do zjedzenia, to chyba po co innego przychodzi.
Aż nadszedł czas, ze kotka- nazwana Malutką, nie pokazała się tydzień, dwa....Po czym w biurze Mojego pojawił się prawie wrak kota. Chuda, nastroszona, w fatalnym stanie. Decyzja była natychmiastowa.- przygarniamy.
No i mamy już  dwie koteczki....bo....



Teściowa znalazła nam koteczkę o umaszczeniu tabby
Dachowiec, dzikuska, z charakterkiem zabójczyni. Assasini (Asani).

Od początku atakowała Jagodę- przemianowaną z Malutkiej, bo się rozrosła i przytyła.
Była kotem niezależnym, ale fajnym, była także naprawdę ładna. Niezwykle łowna. Kiedyś nawet przyniosła nam nornicę do "kuchni" i położyła koło garnków.


W zeszłym sierpniu straciliśmy ją.
Przerwała rdzeń kręgowy, próbując uwolnić się, kiedy zawiesiła się na uchylonym oknie.
Wiedzieliśmy, ze nie umrze naturalna śmiercią, bo była zbyt niezależna, ale...to było przykre.
Została pochowana pod jałowcami w ogrodzie.
Asani z Jagodą.














Lilith- czyli - Jagoda nie radzi sobie z myszami.

Do stada dołączyła niedawno czarna kotka Lilith.
Dzika, że hej! ale już się nieco oswoiła.


Miało być chyba jakieś ocieplenie czy jak?

Jeśli ociepleniem nazwiemy spadek temperatury nocą do - 25 i utrzymujące się - 18 w dzień...to ja się chyba nie znam na meteorologii...

Mój Domowy Złotoręki zabrał się za odmrażanie kranów; palniki, butle, lut do zaciapania rur, które nie wytrzymały starcia z - 3 w pomieszczeniu na dole. Co z tego....kiedy okazało się, ze przymarzło przyłącze wody.
Zagrożona jest hydrofornia, która zasila naszą część wsi.
Jak nie urok to... kurok.

Powiem tak- zdaje się czasem, że wieś z kanalizacją jest bezpieczniejsza,odpada troska o wodę, ścieki.
W przypadku biednych gmin, jak nasza, to utrapienie. Rury w stanie agonalnym, nie ma funduszy na remont.
Miałby człowiek studnie w domu, własny hydrofor, byłby samowystarczalny. A tak?

Dobrze, że piec nasz jedyny kaflowy grzeje.
Jagoda się grzeje.
Na chwilkę ułuda szczęścia...bo ciepło, przytulnie. Bałagan spory, bo nasze życie- Mojego, Młodego i Lilith ( 5 ms. koteczka) toczy się w jednej izbie.

W reszcie pomieszczeń minus 3. Choć, przepraszam, jak dogrzeje farelką, kiedy robię strawę- jest koło zera.
Lodówka się wyłączyła. Standard.
Tylko kwiatków żal. Nie wszystkie doniczkowe znalazły miejsce w naszym pokoju. Zamarzły. Smętnie zwiesiły liście z porozsadzanymi w środku komórkami, żal....



piątek, 10 lutego 2012

Jak to się zaczęło?

Chyba każdy z nas ma w swoim życiu czas, kiedy dopada go robal.
Mnie dopadł w roku kalendarzowym, kiedy to osiągnęłam trzeci krzyżyk.
Nie to, ze jestem ze swojego życia niezadowolona, nie, to nie to. Jednak wiedziałam, ze życie w takiej formie, jakie do tej pory prowadziłam, a przynajmniej w tamtym miejscu mi nie odpowiada.
Dodatkowo nasze szczególne warunki lokalowe się pogorszyły i decyzja o szukaniu nowego domu była koniecznością.
A że wybór padł na Tupajowisko...? Chyba czysty przypadek, trudna sytuacja w jakiej byliśmy i warunki finansowe- kredytowe, bo kredytowe, ale do udźwignięcia...Przynajmniej tak mi się na początku drogi wydawało.

Okolice znane mi od  lat- Pogórze Kaczawskie i rejon Parku Krajobrazowego Chełmy. Wieś też znałam choć nie budziła mojego zainteresowania przez wzgląd na jej znaczna długość i ucywilizowanie. Powiedzmy sobie szczerze, ze chciałam zawsze mieszkać na przysłowiowym zadupiu,  gdzie łosie zaglądają do okien, a tu...No cóż, a jednak ten blisko 300 letni dom nas czymś uwiódł.....
Jesteśmy więc razem.

Okropna elewacja, ukrywająca pod sobą- na dole kamień, na górze pruski mur częściowo ze ścianami z cegły.
Kawałek gruntu od ulicy- niestety ruchliwej... Trzeba się odciąć remizą z rodzimych gatunków krzewów.
Ogródek z tyłu domu; niby miejsce na warzywniczek, zielniczek, ale... góry, doliny i nieuregulowane stosunki wodne dają popalić. Do tego gleba gliniasta...

Ślązaki- czyli rzecz o końskich ślicznościach.

Puszczając wodze fantazji i patrząc optymistycznie w przyszłość, zakładam, że w cztery ściany naszych stajenek trafi choćby jeden przedstawiciel naszej pięknej rasy koni. Na początek, bo dwa to już by było miodzio- taka parka do bryczki...Ech...
Zaznaczam, że preferuję stary typ konia śląskiego - czyli raczej w typie pospieszno- roboczym niż sportowym, z większym dolewem folbluta.

Trochę historii...


Na terenie Śląska hodowlę tej rasy zapoczątkowano w XIX w. przy wsparciu rządu pruskiego, który dążył do odbudowania strat poniesionych w czasie wojen napoleońskich. Utworzono wówczas Państwowe Stada Ogierów: w Lubiążu (1817 r.) a później w Koźlu (1877 r.). Początkowo skupiano się tam na hodowli szlachetnego konia kawaleryjskiego opartego na pełnej i półkrwi, którego pod koniec XIX w. zaczęto przekształcać w masywnego konia pospieszno-roboczego.

źródło fot. http://www.bioroznorodnosc.izoo.krakow.pl
 
Do kształtowania rasy przyczyniły sie konie ras oldenburskiej i wschodniofryzyskiej, ponieważ początkowe dokonania z wykorzystaniem zimnokrwistych ogierów z Francji I Anglii nie przyniosły rezultatów.
Okres formowania się i końcowego ukształtowania koni śląskich w tym typie przypada na lata 1880-1939. Linie żeńskie bazowały na klaczach miejscowych, niejednokrotnie posiadających w swych rodowodach orientalnych przodków.
Po II Wojnie Światowej rozpoczęto odbudowę zniszczonej hodowli na bazie ocalałego materiału hodowlanego, który niestety często nie posiadał udokumentowanego pochodzenia. Udało się jednak ustalić, iż pochodził on głównie od anglonormandzkiego ogiera Normann, założyciela cennego rodu w hodowli koni oldenburskich. Jego potomkowie utworzyli odgałęziania dominujące do dzisiaj w hodowli koni śląskich.

Rasa przechodziła swoje trudne chwile w różnych momentach, eksperymentowano nawet z dolewem krwi koni huculskich czy koników polskich oraz drobnych eksterierowo egzemplarzy koni pełnej krwi czy angloarabów.

Hodowla poszła w dwóch kierunkach- konia w nowym i starym typie. Pierwszy utożsamiał konia sportowego, lżejszego, ze skośną łopatką, zdecydowanie lżejsze.
Typ starszy to konie masywniejsze, sylwetką wpisane w prostokąt, harmonijnie aczkolwiek "mocniejszej" budowy.

 
Według ustalonych w 1996 roku kryteriów, wymiary, jakie powinny osiągnąć konie śląskie w wieku ok. 3 lat to:
dla starego typu dla nowego typu
klacze 158-190-22,5 cm klacze 162-185-21,5 cm
ogiery 160-190-23 cm ogiery 164-190-22 cm



 Maść powinna być gniada, ciemnogniada, skarogniada lub kara, lecz dopuszcza się maść siwą.
Inne maści eliminują konia z hodowli.

Koniska mają podobno charakter przyjemny, są skore do współpracy i zrównoważone.
Zapewne jak w każdym przypadku zależy to od osobnika (śmiem twierdzić, że dolew do typu lekkiego, bardziej temperamentnych folblutów, często nerwowych, czyni je mniej fajnymi w obcowaniu).

Mnie się podobają, ale  jak wspomniałam w tym cięższym typie.
Na wiosnę trzeba nam wybrać się do Książa i nacieszyć oko. Może i na jakieś imprezy związane z naborem do zakładów treningowych czy próby dzielności się wybierzemy?
Oby tylko nie kolidowało z terminem lądowania Młodej/Młodego na tym świecie....





Zima- Tupaja 2:0

A tfu! Powinnam się w swój jęzor ugryźć, kiedy narzekałam na zimę, której nie ma. Na ciepełko w styczniu.
Przylazł luty i przyniósł ze sobą wyż z mrozami i całym przekleństwem w ... starym, wiejskim, do remontu domu.
Czasem przyłapuję się na tym, ze budzę się rano i myślę- co dziś? Która rura pęknie? Do ilu spadnie temperatura w pokoju zaadoptowanym na kuchnię?
Z piecem kaflowym porządek zrobił mój kochany Zdun, teraz będzie Hydraulikiem, Spawaczem...bo czas pogromu zimowego owinął się wokół pseudo instalacji wodnej na dole.
Wraz z lekkim ociepleniem (z - 18 na - 10), odtajały rury i wypadło z nich uszczelnienie w postaci ... lodu.
Próba uruchomienia pralki okazała się odkrywcza- pralka nie ruszyła, za to stwierdziliśmy zawał w rurach.
Rureczki szlag trafił, musieliśmy zawór główny odciąć, żeby nam nie zalało całego dołu, a gmina za zużycie nie puściła  z torbami....
Zaś wydatki na kształtki, palnik, czeka Mojego lutowanie i cokolwiek jeszcze.

Wiosno! Czekamy z otwartymi ramionami!

Ku pokrzepieniu serc naszych....
(źródło fotki: http://pl.wikipedia.org/wiki/Wiosna)

czwartek, 9 lutego 2012

Kangal vs anatolian- część 2. Nasz Garip.

Urodził się 24 maja 2010 r w hodowli D.K. Bubu. Garip- a dokładnie Garip Yedinci Kangal D.K. Bubu

Jego ojcem jest Endever Erhan - kangal

źródło: http://www.anatolian.pl/





 Mama to Aydan Inci Od Sekvoje- owczarek anatolijski

źródło: http://www.anatolian.pl/


Dołączył do naszego stada 17 lipca 2010 r. Poniżej fotograficzny przegląd przemian szczenięcia w młodego samca.
Garip jeszcze u hodowców.

Garip Malutki...
Na łące.
Z ciotką Rudą.
Z Chełmami w tle.
Sezon wystawowy w pełni- Opole,2011 r.
Całkiem duży ze mnie chłopak już....

Następnym razem pochwalę się jego osiągnięciami wystawowymi. Jest czym...;)

środa, 8 lutego 2012

Stalagmit odmiana łazienkowa- czyli jak mieć namiastkę jaskini w swoim domu.

Składniki:

woda
kapiący kran
zlewozmywak lub umywalka (producent nieistotny)
temperatura  poniżej 0 stopni Celsjusza

Wykonanie:

robi się samo, w czasie naszej nieobecności w domu.


Czas:

trudno powiedzieć, bo - patrz wyżej- ale około 8 godzin, może mniej...

Cóż...chciałam chałupę do remontu,  na wsi- mam.
Nie zmieściliśmy się w czasie przed mrozami (temp. spadała poniżej - 20 stopni)- pretensje możemy mieć tylko do siebie.

Abstrahując od niedogodności (musimy odmrażać rury, żeby móc je udrożnić), które- nie kryjmy- są z lekka i czasochłonne i frustrujące i energochłonne, to kiedy to zobaczyliśmy- pierwszym odruchem był zachwyt i pęd po aparat.

Ot, goopie mieszczuchy ! :)
















Bioróżnorodność w rolnictwie- rzecz o rodzimych rasach zwierząt gospodarskich. Wstęp.

Zaczynam nowy wątek, który- mam nadzieję rozwijać- tak w blogu, a może i wcielić w życie? Kto wie?
 Ze swoim wykształceniem rolniczym- hodowla zwierząt ze specjalizacją hodiowli i uzytkowania koni, studiując na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu (ówczesna Akademia Rolnicza), miałam okazję, jako mieszczuch z urodzenia, zetknąć się z wsią, nie tylko w teorii.
Nabywajac wiedzy praktycznie, jeżdżąc po upadłych PGRach, czytając, wchodziłam w bardzo ciekawy dla mnie nowy świat.
Znane z wypraw w plener owce, krowy, drób, oblekały się w konkretne nazwy ras, poznawałam przeznaczenie ich użytkowania, właściwości- brzydko mówiąc.
W miarę poszerzania wiedzy, w silnym powiązaniu z rodzajem chowu (ekstensywny, intensywny, pośrednie), mogłam zaznajomić się tak ze szczegółami wspomnianych warunków, jak i ras zwierząt do nich predestynowanych.



W obecnych czasach- kulcie pieniądza, oszczędnosci czasu i traktowania zwierząt jak maszynki do produkcji mięsa, mleka, jaj (nazwa produkcja zwierzęca mówi chyba sama za siebie, co?), mamy do czynienia głównie z chowem intensywnym lub średnio intensywnym.
Wybierane do tego rasy, są odporne na stres, dobrze przyrastające, o cechach dobrych matek. Najlepiej żeby świetnie wykorzystywały paszę, szybko rosły lub osiągały wiek, w którym ich wykorzystanie przynosi maksimum zysków.
Nie każda z ras nadaje sie do tego typu chowu co silnie ogranicza jej wsytępowanie w puli ras użytkowanych w rolnictwie.
Wybór rasy i jej charakterystycznych cech determinuje także rynek i popyt. Sztandarowym przykładem jest trzoda chlewna, gdzie z typów uzytkowania słoninowych czy mięsno- tłuszczowych zrezygnowano na korzyść typu mięsnego (bekonowego).
Są także rasy, które nie są w stanie znieść silnie stresogenne warunki utrzymania w hodowlach wielkotowarowych (duża obsada zwierząt)- te także eliminowane są z puli.
Gdzieś tam, na głębokiej wsi, ludzie chowają sprawdzone regionalnie rasy- głównie drobiu, kóz. Gdyby jednak udało się na szerszą skalę zadbać o propagowanie problemu i ułatwianie dostępu do zasobu zwierząt ras polskich, zapewne byłoby to z pożytkiem dla tych ras, dla naszego zdrowia, dla satysfakcji, że mamy coś swojego, że nie tracimy naszej tradycji, wieloletniego wkładu pracy wielu hodowców w warunkach klimatu naszego kraju.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Zima- Tupaja 1:0

No i pokonała nas zima. Przynajmniej na razie nie wiem do końca czy uda mi się na dobre powrócić z naszym juniorem do Domu.
Trzaskające mrozy, sięgające minus 20, unieruchomiły przepływ wody w kranach....Tja...obstrukcja kranowa. Zeszłej zimy też nas dopadły podobne mrozy, ale i większa była pokrywa śnieżna. To zdecydowanie wpływa na izolację gruntu i jego przemarzanie. Teraz dostało się jej nieźle. Nie powiem co muszą czuć teraz dżdżownice, które zasiedziały się przed telewizorami i nie zeszły niżej....
Ciekawe, na jaką głębokość przemarzła nasza gleba w ogródku? Stawiam na min. metr, albo i półtora. Plusem będzie to, ze wymarzną pędraki i może jakieś jaja ślimacze- choć...nie wiem jak wygląda sezonowość rozrodu pomrowów i innych ślimoli pożerających wszystko jak zaraza ziemniaczana...

Przemarzanie, przemarzaniem, najgorsze, że przytkała się arteria pieca kaflowego w jedynym pokoju, w którym piec jakikolwiek jest.
Po wrzuceniu węgla, stary kaflak, zaczął wypluwać kłęby dymu, skażając atmosferę.
Wzięłam nogi za pas, wcześniej pakując młodego naszego w ciepłe ciuchy, porywając ze sobą minimum ciuszków na przebranie, szczoteczkę do zębów i parę majtek...Te ostatnie- dla siebie oczywista.

Przymusowa emigracja, do blokowiska, pod skrzydła rodziców, w tym moim wieku... chrystusowym, tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie jestem w stanie mieszkać z rodzicami, tym bardziej w bloku, bez dostępu do kawałka podwórka...bez:
- wody zamarzającej w kranach
- bez zatykającego się, jedynego w całym domu pieca kaflowego
- bez wyłączającej się w temp. pokojowej równej plus 4 lodówki


bez Tupajowiska po prostu....


A tak wyglądała rura, wypchana po szyję popiołami. Mój domowy zdun- talent samorodny, uzdrowił ciało pieca:


A tak...troszkę zabrudzony kąt w pokoju:

Najważniejsze, że można wracać do Domu.

czwartek, 2 lutego 2012

Troszkę, kurcze przesadzają, tam na górze....

Tak, nie ukrywam- chciałam zimy- bo ją lubię.
Tak, nie ukrywam, że kilka stopni na plusie w styczniu mnie wkurza.
Teraz jednak jestem podłamana...Z Młodym jestem przymusowo przesiedlona do rodziców, w blokowisko miejskie, a w domu został tato, z inwentarzem i zimną chałupą.

Krany dostały zatwardzenia- woda tylko w w kibelku, tylko i wyłącznie dzięki nietrzymającej uszczelce (stały przepływ), piec kaflowy się buntuje i zwraca dym do pokoju....Był czyszczony, jest wyż. Co jest grane?
Minus 15 na zewnątrz, 14 stopni w pokoju. Trochę po spartańsku...

Ja w ciepełku, w atmosferze z lekka przyciężkawej, jak to pod nadopiekuńczymi skrzydłami rodziców....
nie wiem jak długo wytrzymam. Młode zaziębione, prycha, z nosa gluty wyglądają, noce- jak łatwo się domyślić, długie i niedospane.

Mogę się rozmyślić i chcieć już wiosny?
Algo choćby spadku temperatury do minus pięć i jakiejś kołderki śniegowej?

Za dużo żądam?
Oj, bez przesady...I tak mam pod górę ciągle to może tym razem mi  odpuszczą ?