.

.

wtorek, 29 maja 2012

Nowe życie, alergie i dziki bez

Nasza mała jutro kończy drugi tydzień życia.
Ssie mamę, trochę się porozgląda, zrobi kupę, trochę lub więcej uleje (kolejność do wyboru) i śpi.
Na razie śpi.

Jak pójdzie w ślady Brata- nie będę miała lekko...
Ten "ślumpił się" całymi dniami i jak znikałam z pola widzenia włączał alarm- ALONE !i płakał.
Stąd też albo tankował mleko, albo wisiał na kontakcie wzrokowym ze mną.
Nie muszę chyba tłumaczyć jak to się odbijało na kondycji domu, dbaniu o obiady czy inne tam fanaberie...w rodzaju wyjścia do toalety.





Nie tylko u nas nowe życie.
W naszej stajni, która nadal służy na razie za przytulisko dla bebechów samochodowych, sanek i wszystkiego co się może jeszcze przydać, założyły gniazdo dymówki.








Samica siedzi na jajkach.
Mam nadzieję, ze nasze kotki nie przyczynią się do osierocenia przyszłych pisklaków tudzież nie zamordują ich.






W powietrzu fruwa "wata" z kwiatostanów topól, pyłki różnorakie. Na alergików pada blady strach!
Sama nim byłam.
Czasem jeszcze kichnę sobie, ale już mniej.

Żyjąc w dobie detergentów, czystości dziwnie pojętej, wyręczamy nasz system immunologiczny z należnej mu roli. Ten- nudząc się, zaczyna walczyć z substancjami, które z alergenami w normalnych warunkach nie mają nic wspólnego.
Czy nasi przodkowie kichali wskutek wdychania zarodników pleśni? Nie sądzę.

Śmiem twierdzić, za niektórymi naukowcami, ze alergie i astma to choroby psychosomatyczne.
Duszność jest wynikiem nadopiekuńczości rodziców, "przytłamszenia" miłością, źle pojętą opieką, a także kontrolą dzieci przez matkę czy ojca.
Powoduje to spinanie się, a co za tym idzie skurcz...oskrzeli na przykład.

Wielu ludziom mijają objawy alergii czy astmy po opuszczeniu rodzinnego domu.
Uczuleni na pleśnie, kurz, sierść zwierząt- trafiają na wieś, do domu z przeszłością, grzybem na ścianach,kurzem, omłotami w ścianach i podsufitce i co?
Nie duszą się...
Magia?
Może....:)

Czasem ktoś wpadnie na dobry pomysł...Tak jak Kamax, który uleczył mnie z uczulenia na oregano- teraz jedną z moich ulubionych przypraw.
Sama uleczyłam się z alergii na kocią sierść...sprawiając sobie kota.

Nasze dzieci chowamy w mało sterylnych warunkach.
Nie szalejemy jak Młody obliże brudne rączki, nie wyparzam smoczków, butelki może parę razy- jak był bardzo malutki.
Dzieci maja styczność ze zwierzakami naszymi, dotykają i smakują otoczenie.

To nie przyroda nas dręczy i zabija- to my sami....

Dziś kolejny piękny, majowy dzień.
Serce rwie mi się już na pola, do lasu...A tu- kicha.
Teraz czas na inne sprawy.
Nie dla mnie na razie błądzenie po chaszczach, taplanie w błocie (oprócz podwórkowego), rycie w ściółce w poszukiwaniu poczwarek...

Nastał czas matkowania i- czasem tęskniąc za dawnym życiem- trzeba zrobić małą przerwę w przejawach własnego żywota.

Dwa, trzy lata...A potem może i Młode załapią bakcyla botanika? entomologa? moluskologa? ornitologa? Zwyczajnego "przyrodnika" o wiedzy ogólnej, z tendencja do którychś szczególnych rodzajów, królestw? Ech...ciekawe, ciekawe...Na ile geny są w stanie to determinować.

Obydwoje z takimi zainteresowaniami, może i młodzież coś z tego załapie? Czy to zaraźliwe?
Miło by było, miast samotnie łazić z czerpakiem po łące, słyszeć u boku wesoły szczebiot rozentuzjazmowanego złapanym chrząszczem czy też rzadkim okazem rośliny małego człowieka.

Na razie musi mi starczać to co za oknem. A tam klimaty przeróżne...

Głownie psowate.
Na przykład Ruda i jej galeryjka na budynku gospodarczym.
Bardzo fajnie się z niej zeskakuje (ok. 1,80 m) i leci na wieś, co przy dość ruchliwej ulicy przyprawia mnie o palpitacje serca.
Rudą nie- bo po co.



Garip z kolej po odpięciu z linki (płot jeszcze nie powstał, niestety), szaleje.
Trudno się dziwić.
Energia go rozpiera.









A co z bzem?

Tak mi sie nasunęło po pierwsze primo-
martwiłam się, ze nie będę miała soku na jesienno- zimowy czas, bo czasu :) nie będzie na poszukiwania krzewów w okolicy, a mama też może czasu nie mieć.

I co się narobiło?
A to, ze jak w poprzednim roku po kątach chowały się u nas jakieś 2-3 krzaki, tak teraz- prawie inwazja!



Cieszy mnie to, bo mogłam dziś dokonać zbiorów i jak tylko zaopatrzeniowiec mój przywiezie cukier i cytryny, zrobię sok.















Przepis na sok z kwiatów bzu czarnego
40 kiści kwiatostanów
2 l przegotowanej wody
2 kg cukru
3 cytryny- sparzone, umyte



Po zbiorze dobrze jest baldachy wyłożyć na stół, tudzież inną płaską powierzchnie, aby ułatwić różnym żyjątkom opuszczenie kwiatów. Za dużo białka w naparze może przyczynić się do jego psucia się :)



Bez zalać osłodzoną, przestudzona wodą, dodać pokrojone w plasterki cytryny.
Odstawić na 3-4 dni , pod przykryciem, w chłodnym (ale nie lodówce) miejscu.
Po tym czasie zlać do butelek.
Pasteryzować- małe butelki- jak po frugo, kubusiach- 15-20 min.


Sok jest rewelacyjny w profilaktyce przeziębień, albo jeśli już nas dopadną. Latem też czasem używam do herbaty.

Po drugie primo...-
Autorzy książki "Żyjący ogród" (J. Paungger i T. Poppe)
 piszą w którymś z rozdziałów, że rośliny wędrują za ludźmi. Nie w sensie inwazji, synantropizacji. Bardziej może "magicznie" czyli nie dla twardo stąpających po ziemi.
W swojej wieloletniej praktyce i obserwacjach, zauważyli, że skład botaniczny obejścia domu, ogrodów (nie piszemy tu o gatunkach roślin użytkowych czy ozdobnych), zmienia się po zmianie właścicieli...

U nas można by to też podciągnąć...bzu nie było- teraz rozbisurmanił się, że ho-ho.
Nadmienić należy, że rośliny, które bujniej rozwijają się w otoczeniu ludzkiej siedziby lub też takie, które przybywają do niej to te, których to dany człowiek najbardziej potrzebuje.

W naszym zaniedbanym skrawku ogródka rządzą pokrzywy (przemiana materii, stawy, nerki, krwiotwórczo), bluszczyk kurdybanek, bez czarny, podagrycznik (dna moczanowa, nerki), mniszek (oczyszczanie, jelita, krwiotwórczo) Można rzec wszystko, czego potrzeba do leczenia wspólnych niedomagań.

Ha, tak sobie mów babo, a racjonalista powie- rośliny ruderalne i azotolubne. Gleba odłogowana, wypoczęta, to rosną...Wielkie mi mecyje!

A ja wolę - mimo swej wiedzy o tym i owym, myśleć, ze tak właśnie jest z tym zielskiem, że ciśnie się do nas, a od nas tylko zależy czy wykorzystamy jego właściwości.

sobota, 19 maja 2012

Nadzieja...

Troszkę może mnie zabraknąć w najbliższym czasie...

We wtorek wizyta kontrolna wykazała gotowość młodej do desantu w świat bez wód płodowych...
16 maja, siłami natury powiłam Naszą Małą. 
Spora, zdrowa, 56 cm, dość w sobie taka - 3800 g i kudłata...

poniedziałek, 14 maja 2012

Tupaja: Mrówki - polała się hemolimfa

www.onet.pl

Po codziennych akcjach z tłuczeniem owadów najeżdżających nasz dom, po fali wyzwisk rzucanych w eter, po roznoszącej się w powietrzu woni kwasu mrówkowego (uzyskanej metodą tłoczenia na zimno kapciem skórzanym), nadeszła pora na porzucenie sentymentów biodynamicznej równowagi w domu i ogrodzie.
Kiedy, po 12 godzinach nieobecności naszej zastaliśmy po prostu hordy mrówek, łażących już wytyczonymi ścieżkami, obłażące nasze łoże, łóżeczko Młodego...krew mnie zalała po raz wtóry.
I nie tylko mnie. Mój K. też pobladł ze złości wielkiej i, nazajutrz, powrócił z chemią.

Zakupił takie oto proszki:

Expel użyty w całości, w domu oraz dookoła domu. Jako, że jest wynoszony przez robotnice do gniazda, pożerają go one same, karmią nim larwy i królową; ma unicestwiać całe gniazdo.
Trochę zaburzymy równowagę w ogrodzie- to na pewno.
Brzmi okrutnie, ale ...albo one, albo my.
Na razie spokój; zobaczymy na jak długo.

czwartek, 10 maja 2012

Odszedł Czeczot, a Gahana okrągła rocznica

Wczorajszy dzień, prócz pięknej aury, którą wykorzystałam w stopniu niestety minimalnym....zdominowały dwa wydarzenia.
www.interia.pl

Jedno- smutne. Zmarł jeden z moich ulubionych rysowników- satyryków- Andrzej Czeczot. Ciężko chorował wiec i może dla jego udręczonego ciała to wyzwolenie. Ja zapamiętam jego kreskę i humor, trafiający do mnie jak nikogo innego. Znałam go już od dzieciństwa, bo parę książek z jego ilustracjami mieliśmy, plus parę albumów.
No i niezapomniany "Eden" (2002) Trailer
Szkoda, że nie ma go już z nami...
www.rosiconpress.com
www.3bp.blogspot.com


A kto się postarzał o kolejny roczek?
Ano...tu wrócić należy do mojej..."młodości" i lat 1990- 2000 kiedy to pochłonął mnie zespół Depeche Mode. Depeszowałam nie na żarty, jeździłam na zloty, kochałam się w Martinie Gore i Dave Gahan'ie.
Ten ostatni- obchodził wczoraj ... 50 te urodziny. Jak ten czas leci...:)
Głos, charyzma, uroda- też, nie zaprzeczę. A sam zespół- odcisnął się pozytywnym piętnem na mojej duszy.
Już może nie wracam tak często do ich muzyki, ale czasem powracam przesłuchując ulubione albumy.
"Violator", "S.O.F.A.D.", "Ultra".
Potem już  nastała u mnie era zdecydowanie mocniejszych brzmień- industrial metalu, gotyku; czas Rammstein'u, Moonspell, polskich kapel gotyckich...

środa, 9 maja 2012

Bliscy obcy - mój komentarz do komentarzy poprzedniego postu.


http://s.cdaction.pl/


Bardzo się cieszę, że temat okazał się rozwojowy i tylu z Was skomentowało mój wpis.
Blog ten, jest- jak być powinien wg mnie-  założenia subiektywny.
Gdybym miała pisać obiektywnie- chyba bym nie pisała, bo i po co?

Druga sprawa to poziom pisania. Zdaję sobie sprawę, że potraktowałam go schematycznie.
Nie jest to jednak miejsce do naukowych wymądrzań, a i ja sporo odeszłam od nauki pogrążając w technice grzewczej (praca) i opiece nad potomstwem oraz codziennej perystaltyce życia.
Nie uznaję techniki "google-kopiuj-wklej" więc pisanie w aktualnych warunkach przy obłożeniu literaturą nie wchodzi w grę.

Bije się - ała!- w pierś lewą i prawą, że nie zahaczyłam o wszystkie wątki. Chociażby ten, o którym pisze Kamax24- czyli o wykorzystywaniu egzotów w rekultywacji terenów zdegradowanych. A uczyłam się o tym sporo na studiach, wiedzę jakąś tam jeszcze, nie wywietrzałą do końca posiadam. No cóż- zabrakło wątku...
Cóż ja na to? Ano- przy subiektywnym podejściu- wolałabym sukcesje naturalnie występujących gatunków, odpornych na zastane warunki. Trwałaby dłużej, zapewne, choć to i też zależy od naszych inżynierów środowiska i ich wiedzy i umiejętności praktycznych. Nawet obsiew można schrzanić, nie mówiąc już o formowaniu materiału mineralnego (np. przy kształtowaniu skarp), gdzie każdy błąd okupiony jest osunięciami gruntu i zaprzepaszczeniem szans na utrzymanie się nasadzeń czy obsiewu.
Nie neguję całkowicie udziału egzotów w ochronie i rekultywacji gruntów. Mam jednak obawy, że wielokrotnie robi się coś bez wcześniejszych przemyśleń, a potem rwie włosy z głowy patrząc na efekty (np. rzeczone inwazje).

Co do "naturalności" ekosystemów. Niedawno rzeczywiście, naukowcy donieśli, że i puszcza amazońska jest wytworem ludzkich rąk...Może to i prawda.

Migracje z kolei są starsze niż ludzkość- to prawda. Tylko, że dzięki człowiekowi gatunki obce trafiają na tereny, na których dotąd nie występowały o wiele częściej i w większej skali.Więcej jest także siedlisk zaburzonych przez działalność człowieka i tam już hordy alienów mają o wiele łatwiej.

Podpisuję się pod tym co napisała megimoher- tam, gdzie obce wypierają naturalne składniki zbiorowisk właściwych dla danego obszaru- powinno się je tępić z całą stanowczością.

Co do permakultury...(użytkownik Daimyo)- jeśli dowiedzie się, że np. na podstawie fosyliów dany gatunek występował na danym obszarze ileś tam set tysięcy lat temu- można by się zgodzić, że taki na przykład batat nie jest obcym, a tylko na "chwilę" przestał być składnikiem rodzimych ekosystemów przez zmianę warunków klimatycznych dajmy na to.
Reintrodukujmy więc bataty!

Co do postu rzeczonego użytkownika "O (nie) naturalności naturalnych ekosystemów", to nie zgodzę się że "zachwaszczone lasy odroślowe" są czymś pozytywnym- w sensie fitosocjologicznym. Tu napotykamy na schematyzm- że im więcej gatunków- tym lepiej, a nie jest to takie proste.Co do łąk wysokogórskich- oczywiście- wypas ratuje te zbiorowiska i zapobiega sukcesji drzew, jednak...w normalnych warunkach, na tych łąkach paść sie powinny dzikie przeżuwacze, a nie owce.

Temat rzeka, można by lać i lać...Nota bene- świetny temat do rozmów przy piwie...którego to już daaawno nie piłam i nie wypiję...;)

Reasumując:
1. Jestem na nie dla roślin, które wykazują cechy inwazyjności czyli konkurują z rodzimymi, ograniczając ich rozwój aż do wyparcia z siedliska. Takie ekosystem trudno nazwać bogatym gatunkowo, skoro panoszą się w nim na przykład tylko niecierpki gruczołowate....
2. Nie uznaję argumentu- "nawłoć jest świetną rośliną miododajną i należy ją wspierać". Nie jest jedyną rośliną miododajną. Mamy rodzime. Zadbajmy lepiej o nasze dzikie pszczołowate i trzmiele, aby ich populacje nie wymierały, zamiast troszczyć się o przybłędów, których siła przeżycia bije chyba wszystkie gatunki pszczołowatych.
3. Gatunki obce, u których nie stwierdzono cech inwazyjności mogą być stosowane w zabiegach rekultywacji biologicznej o ile na danym terenie nie ma możliwości zastosowania gatunków rodzimych.
4. Mimo wszystko uważam, że zawarte w klasyfikacji botanicznej gatunki wchodzące w skład zbiorowisk roślinnych naszego kraju należy uznać jako wzorcowe do odniesienia z imigrantami i na tej podstawie kwalifikować ich status.

poniedziałek, 7 maja 2012

Źle pojęta bioróżnorodność- czyli trochę o obcych gatunkach


Duża różnorodność gatunków w danym siedlisku nie zawsze przekłada się na jego jakość.
Czym innym są siedliska żyzne- bogate w składniki odżywcze, takie, w których rozwija się sieć powiązań gatunków roślin, zwierząt, grzybów; czym innym są siedliska zaburzone, poprzez wprowadzenie do nich- często celem wzbogacenia- obcych (w sensie nie rodzimych ) gatunków.

Przy naszym domu znalazłam tylko i aż jeden, których muszę się pozbyć.
A czemuż to? A temuż, że należy do obcych florze polskiej, na dodatek udowodniono, że jest inwazyjny. 

Przybłęd panoszących się na naszej ziemi nie znoszę, a jak dochodzi do tego wypieranie rodzimych gatunków fitocenoz (zbiorowisk roślinnych) to już nie ma ze mną żartów.
W ogródku moim nie maja prawa czuć się bezpiecznie…

Obcych gatunków roślin, zwierząt i grzybów  na terenie naszego kraju jest sporo…Jak podaje IOP aktualnie baza obejmuje 1225 taksony. To sporo….

Gatunek obcy-
cóż to takiego?
 (ang. alien species): gatunek, podgatunek lub niższy takson introdukowany (przeniesiony) poza zasięg, w którym występuje on (lub występował w przeszłości) w sposób naturalny, włącznie z częściami, gametami, nasionami, jajami lub propagulami tego gatunku, dzięki którym może on przeżywać i rozmnażać się.
Inwazyjny gatunek obcy-
A cóż to znowu?
 (ang. invasive alien species, IAS): gatunek obcy, którego introdukcja i/lub rozprzestrzenianie się zagraża różnorodności biologicznej. (Ze względów praktycznych, w bazie danych „Gatunki obce w Polsce” do grupy tej zaliczone są również takie gatunki obce, których introdukcja i/lub rozprzestrzenianie się zagraża gospodarce lub/i zdrowiu człowieka).

To tyle potrzebnej naukowej teorii. Wybaczcie za terminologię, ale… pracę magisterską o jednym z nich pisałam więc mogę powrócić, z łezka w oku, do tematu niezwykle interesującego.

Większość gatunków obcych naszej rodzimej florze trafiła dzięki nam, ludziom. Czy to w sposób niezamierzony (zawleczone przy okazji), czy też wprowadzane celowo ( introdukcja).

Jaki gatunek będę eksterminować?
Ano- nawłoć kanadyjską (kenofit- zadomowiona w kraju od niedawna, w siedliskach naturalnych i półnaturalnych). Paskudztwo ma wielka silę konkurencji w środowisku i wypiera inne gatunki.


Mam też baczenie na sąsiada, bo chciał nam sumaka octowca za płotem posadzić- niedoczekanie…




A o czym się wymądrzałam magistersko- o Prunus serotina- czyli o czeremsze amerykańskiej (jej inwazyjności i entomofaunie). Kto nie wie jak wygląda- ano- tak:


Część wyników moich badań entomofauny (składu gatunkowego owadów na czeremsze, kto chce może obejrzeć TUTAJ oraz TUTAJ


I w odróżnieniu od naszej czeremchy preferuje odmienne siedliska- bardziej suche i ubogie, jednakże na żyźniejszych tez sobie świetnie radzi i rośnie zatrważająco.
Mimo tego, mam do niej sentyment, uwielbiam jej zapach (liście i kora). Nie zaprosiłabym jej jednak do swojego ogrodu.

Większość gatunków, które aktualnie sprawiają problemy naszej przyrodzie to świadome działanie człowieka. Czeremchę wprowadzano do lasów jako „domieszkę biocenotyczną”(haha!- czyli coś, co miało wg założeń człowieczych wzbogacić siedlisko).
Wiele gatunków- „uciekło” z ogrodów- np. rdestowce (swoją drogą wielkie zagrożenie dla polskich terenów przyrzecznych, którymi się rozprzestrzeniają.

To samo dotyczy np. cieszącego oko działkowców niecierpka gruczołowatego (Impatiens glandulifera) 


Ludzie zawsze byli skłonni do sprowadzania nowych gatunków, odmian, które im się w szczególny sposób spodobały lub wiedzieli o ich cennych właściwościach. Nie wszystkie gatunki maja tę sama siłę konkurencji; wiele z nich, bez pomocy człowieka ginie.
Niestety sporo jest takich, które wymykają się spod kontroli, wnikają w siedliska naturalne i tam dokonują rewolty…
Zaczęliśmy sobie zdawać sprawę z niebezpieczeństwa jakie niosą za sobą obce gatunki w rodzimych siedliskach. Niecierpek drobnokwiatowy otrzymał ksywę "natrętnego Mongoła", moczarka kanadyjska to "zielone widmo". Wspomniany przeze mnie obiekt badań magisterskich- czeremcha amerykańska- określana jest w wielu krajach europejskich jako "Waldpest"- czyli leśna dżuma.
Zwalczanie tych roślin odbywa się różnymi sposobami, a przynosi także różne efekty. Czasem bardzo mizerne....
Mało tego- wielu ludzi nie rozumie, że kształtujący się w sposób naturalny skład rodzimych siedlisk, choćby dla nich samych rzadki w gatunki czy posiadający gatunki mało efektowne, to skład pierwotny i człowiek nie ma prawa go zmieniać. Dużo zatem zależy od świadomości ludzi.
Każdy obcy element w siedlisku zaburza je, pociągając za sobą daleko idące konsekwencje.

Dlatego u mnie, w ogrodzie zgody na egzoty nie ma.







piątek, 4 maja 2012

Wszystkiemu winna... piękna, majowa aura

Nie tak całkiem dawno, pisałam, że "wszystkiemu winne łosie".
Teraz, jak się okazuje, ponad sześciuset wypadkom podczas majówki Polaków winna była.... piękna aura.
No tak- znamy już łosie, dziki i sarny  rzucające się na samochody, nieobce nam drzewa- te- jak wiadomo całkiem złośliwie to robią- wpadają na kierowców, ba! Wszyscy wiemy, że często właśnie wtargnięcie drzewa na jezdnie jest przyczyną kolizji i nieszczęścia.

Nie będę się tu rozwodzić tak nad korytarzami ekologicznymi (do migracji zwierząt), które przecinamy swoimi drogami, ani do zadrzewień przydrożnych- które- nota bene można by wzorem północno-zachodniej Polski obsadzać gęstymi pasami nasadzeń krzewów rodzimych.
Stanowiły by bufor między otwartą przestrzenią a jezdnią, zatrzymywały śniegi, częściowo zakusy zwierząt, co by sobie skiknąć przed autem na drugą stronę, a jednocześnie stanowiłyby ważny i cenny element biocenoz.
Chodzi mi o lekkość z jaką ludzie zrzucają winę z siebie na innych. Także na warunki atmosferyczne.
Co ma piernik do wiatraka- wiemy-: mąkę. Jednak co ma piękna pogoda do skali wypadków na polskich drogach? Chyba tylko to, że rzeczywiście porywa moich rodaków ułańska fantazja i nie myślą o niczym innym jak zaszaleć w drodze na grilla u cioci. 

Ja mam tej aurze swoje do zarzucenia także- a jak!
Po tygodniach temperatur oscylujących za dnia koło 11 stopni, nagle rzuca nam się na łeb 30 w cieniu. Zero łagodnego przejścia z przyjemnych 17-20 stopni..Nie, od razu łup! i upał.
A ja- nogi jak przy słoniowaciźnie, żadne buty na stopy nie wchodzą, ciśnienie...Jakie ciśnienie?
Któregoś z tych "pięknych" dni rano obudziłam się z dziwnym uczuciem, że mało życia we mnie. Ciśnieniomierz potwierdził: 102/60...
Żyjesz, babo? Chciałoby się rzec.
No- jakoś muszę. Kawa pomogła dobić do 119/69...Pięknie.

Chylę czoła  przed moimi Rodzicielami, którzy mnie przyjęli pod swój dach z Młodym, kiedy to mój K. starał się poskromić walące się nadproże okna. 
Udało się to połatać, ale wyszła na jaw schorowana część domu i wiemy już, że sufit cały do zwalenia...
To dopiero jednak po przygotowaniu pokoju "żółtego", żebyśmy prócz "różowego" mieli gdzie żyć we czwórkę.

Dziś- od wczoraj właściwie, wytchnienie w pogodzie- przyjemne 17 stopni, pochmurno i wieje.
Próbuje zbierać siły na następne tygodnie. Zwłaszcza ten, w którym się rozwiążę.

Żeby nie było, że tylko utyskuję na tę gorącą majówkę.
Rozbuchała się przyroda.
Lilaki zakwitły niemal z dnia na dzień, przekwitły żonkile i tulipany, trawa zielona- aż ociekająca kolorem. W ogóle wszystko piękne, żywe, pełne energii i chęci do życia.

Ja- w sumie też, choć już ciężko...
I może dlatego właśnie troszkę dorzuciłam do gara swoich pretensji w sprawie długoweekendowej aury....