.

.

środa, 27 czerwca 2012

Co ma babyblues do wibratora z piaskowca?

Być może ma.

Drugie- może częściowo zaradzić pierwszemu, które z racji obniżenia dobrego nastroju wymaga... podregulowania...:)

Jako niedawno upieczona matka drugiego dziecięcia, mogę podpisać się pod treściami, które coraz częściej można usłyszeć i zobaczyć- że macierzyństwo to nie tylko zniewalający uśmiech niemowlęcia, ale - czasem w przeważającej większości- płacze, kolki, nieprzespane noce.

Okres ciążowy, który każda z kobiet przechodzi różnie, nazywany jest przez nieznających się na rzeczy stanem błogosławionym. Życzę temu, kto spłodził ten termin, takich przeżyć jak moje- do potęgi trzeciej lub jeszcze milszych...
Swoje człowiek nanosi,w trzecim trymestrze oddycha z trudem, łazi jak słoń, pęcherz moczowy zdaje się być rozmiarów naparstka, butów wiązać nie może, nie mówiąc już o schyleniu się po rzecz, która złośliwie wymsknęła się z opuchniętych rąk....

Po porodzie, który też jest loterią- nie wiesz co i w jakim natężeniu bólu trafisz, przychodzi upragniona chwila powrotu z niemowlakiem do domu.

I tu się zaczyna....
Znów- w zależności od dziecięcia, siły i doświadczenia matki, jej psyche oraz niebagatelnej roli mężczyzny przy niej, może lub nie musi (całe szczęście) przytrafić się coś, co określa się mianem babyblues.

 To zjawisko dotyka około 50-80% kobiet po porodzie. Jego przyczyny można, w pewnym uproszczeniu, sprowadzić do dwóch rzeczy – zmęczenia i adrenaliny.
Końcówka ciąży i poród są dla kobiet  wyczerpujące i obciążające, kosztuje  wiele wysiłku i energii. Te dwa wydarzenia kwalifikowałyby kobietę do dwutygodniowego urlopu przeznaczonego na odpoczynek, regenerację, nabranie sił. Niestety- czeka na nią  nowa rola- i to całkiem naturalnie, bo młody ssak jest przecież całkiem bezradny i zdany na nas. Dostosowujemy się więc do trybu funkcjonowania noworodka- jego spania, czuwania i pór karmienia.

Na noworodku nasza rola sie nie kończy.
Jest jeszcze partner, dom, zwierzęta ....Jak kto ma dar brania sobie wiele na głowę (tak jak ja) oraz naturę prawie perfekcjonistki-  to ma problem...
Natura pomaga, nam samicom nadprodukcją adrenaliny. Dzięki niej jesteśmy w stanie funkcjonować w warunkach osłabienia po przeżytych trudach porodu i wcześniejszej ciąży.

Ile jednak można żyć w warunkach adrenalinowego speedu? Niedługo, bo około 3-4 dni. Potem poziom hormonu we krwi spada i pozostaje ... siła samozaparcia, żeby to wszystko udźwignąć.Do tego zwykle- tak, dla osłody w 3-4 dobie przywala nas nawał mleczny- chyba celem odwrócenia uwagi od uszczuplenia adrenalinki.

Huśtawka emocjonalna, myśli, że nie radzimy sobie w nowej roli, nie rozumiemy tej małej istotki, że nikt nas nie rozumie, że jesteśmy brzydkie i obolałe po ciąży, trwać może różnie. Czasem i parę miesięcy.

Mnie przy drugim dziecięciu ominęło- i spadek formy, i nawał mleczny.
Chyba Dobry Duch czuwał :)

Skąd tak długi wywód? Ano stąd, że dawniej nic takiego jak wspomniany blues nie występowal.
W rodzinach wielopokoleniowych, świeżo upieczona matka mogła liczyć na zastęp kobiet jej przyjaznych, pomocnych- swoją matkę, babkę, krewne.
 Przynajmniej na czas połogu była odciążana, a przynajmniej przejmowano część jej obowiązków i pozostawiano w spokoju, by mogła wczuć się w swoja rolę.
W tym czasie ważniejszą niż wszystkie inne.

Antropolożka i badaczka więzi, Dr Evelin Kirkilionis mówi o tej sytuacji tak: „Natura nie przewidziała dla nas szklanych biurowców i życia w nuklearnych, dwuosobowych rodzinach. Dlatego w naszym kręgu kulturowym zwłaszcza sytuacja matki – która jako karmiąca ma szczególną rolę do odegrania w życiu dziecka – jest szczególnie skomplikowana. W żyjących bliżej natury kulturach nie spotyka się czegoś takiego jak baby-blues, czyli lekkiej depresji pojawiającej się mniej więcej trzeciego dnia po urodzeniu dziecka – bo to nie wahnięcia hormonalne, jak się powszechnie sądzi, odpowiadają za pojawienie się tego spadku nastroju, ale właśnie aspekt kulturowy. Rzeczywistość, w której rola matki sprowadzona zostaje do zdegradowanej społecznie i pozbawionej wsparcia opiekunki na 24-godzinnym dyżurze, która w dodatku słyszy, że ponosi całą odpowiedzialność za przyszłą osobowość narodzonego właśnie dziecka, może zwalić z nóg nawet najodporniejszą osobę.”

I tak, obcujac samej z nowonarodzonym, atakowanej przez media tym, co jest najważniejsze dla dziecka, jaką matką być należy-od tego, co ubrać, czym karmić, czy piersią i jak długo, przez bombardowanie nas opiniami o pieluchach, zasypkach, wyższości dań słoiczkowych nad kuchnią domową i na odwrót, po kwestie wychowania- dać klapsa czy nie?- możnaby rzeczywiscie oszaleć.

Wydaje mi się jednak, że mając mózg w czaszce zamiast pulpy ziemniaczanej, należy zdystansować się wobec wymagań "świata" i "spoleczeństwa" wobec matek. 
INTUICJA.
To wydaje mi się najważniejsze.
Oczywiście samej zdarza mi się ulegać wpływom czy też przynajmniej czuć pewien dyskomfort; odczucie, że może robię źle i nie jestem dobrą matką.
Nikt nie jest doskonały.
I ja, na przykład  miotam się, czy odespać zarwana przez niemowlaka noc czy... wziąć się w kupę i podłogi pomyć.

Myślę sobie, że przy drugim dziecku jest łatwiej. Wiem juz czego mogę się spodziewać i do wielu kwestii (np. laktacji) podchodzę spokojniej.

I tutaj przechodzimy łagodnie do wątku drugiego- czyli piaskowcowego wibratora.
Od lat paru poczytuję "Wróżkę". Czasopismo z wątkami ezoterycznymi, zielarskimi, wizytami w gospodarstwach agroturystycznych i u tych, co wybrali naturę zamiast miasta.
Czasem może pisane zbyt "lekko"- ale w końcu- powiedzmy sobie szczerze- publikacja naukowa to nie jest.

W ostatnim, lipcowym numerze, w przerwach między karmieniami i działaniami odgruzowującymi dom z kłaków Rudej i Garipa, zdążyłam przeczytać jeden z artykułów.
Tytuł brzmi: "Zielony kapturek" a traktuje o ....ekoseksuologii....

Znów mój "ukochany" przedrostek!

Czegóż się dowiadujemy?

Otóż, ta  nowa "dziedzina nauki" to zbieranina mniej lub bardziej śmiesznych haseł, do tego naciągane "zielone" teorie. Znów coś, na czym można zarobić- choćby wspomnianymi wibratorami.

Co jest eko- a co nie w naszej alkowie, według cytowanej w piśmie Stefanie Iris Weiss, autorki książki "Eco-Sex. Go Green Between the Sheets and Make Your Love Life Sustainable"?
Ano- jeśli chodzi o antykoncepcję to  prezerwatywa odpada; -lateks jest be, rozkłada się kilkadziesiąt lat i podobnie jak pieluchy jednorazowe- niedługo zaleje nas morzem odpadów.
Proponowana jest- zastępczo- jako naturalna- prezerwatywa z ...baraniej skóry (nota bene słyszałam, że dawniej je robiono, ale z baranich jelit...). Jako jedyną, "ekologiczną" metodę, autorka wskazuje spiralę- jako, że można ją stosować przez wiele lat, poza tym oparta jest na miedzi (czemu akurat miedź jest tu "eko" ?).
Obrywa klapsy pigułka - w sumie jest w tym sporo racji, bo estrogeny rzeczywiście przenikają do wód i feminizują samce ryb, na przykład.
Czy autorka ma jakieś propozycje w kwestii regulacji płodności?
Ano ma...prócz wspomnianej spirali- kapturki dopochwowe.
Czemu spirala- ciało obce w ciele kobiety jest eko?  Nie wiem, doprawdy.

Oberwało się też lubrykantom, jako że część z nich zawiera parabeny, a poza tym w przyrodzie czynią podobne spustoszenie co plastik (to chyba już demagogia...).


Klimat alkowy ma być także "bliżej natury" - musimy postarać się o dobry materac "(tylko "ekologiczny" kauczuk, bambus lub bawełna); świeczki- dla uzyskania nastroju- sojowe, bo parafina jest rakotwórcza; ubranie- ona w lnianej sukni, wyprodukowanej gdzieś w lokalnej tkalni, on w bawełnianej koszuli z afrykańskiej plantacji "fair_trade" (zrównoważonego handlu). Do rzeczy przejdą na piechotę i po ciemku. Na materacu z bambusa. Jeśli zapragną odrobiny perwersji, mogą pomóc sobie wibratorem z recyklingu lub piaskowca". (wolne cytaty z "Wróżki")

Ekoseks to seks z akceptowanymi spiralami, w atmosferze uplecionej z "ekologicznych" gadżetów.
Pomieszanie z poplątaniem.
Wiem, że nie wszystko, co pochodzi z USA to kupa w ładnej oprawie, a wśród ludzi tam żyjących zdarzają się ludzie normalni (choć jest to pojęcie względne...bo np. ja mogę jawić się co niektórym jako nienormalna, za co nie przepraszam i mam głęboko pośród flory intestinum crassum , powiem więc - są tak nienormalni jak ja chociaż), ale te wydumki to już lekka przesada.



Świat na głowie staje.
Ekologiczny wibrator kontra nowoczesne rodzicielstwo w pozbawionym więzi i wsparcia bliskich krajobrazie.

Czemu ma to służyć?
Chyba tylko pani Stefanii i producentom przyjaznych wibratorów....

Dobrze, że mnie blues ominął, a piaskowiec chętniej oglądam w ...Górach Stołowych.

czwartek, 21 czerwca 2012

O babie, co ją wszystko w....ia i trochę o pająkach.

No właśnie.
Jest taki jeden dowcip, może niewysokich lotów, ale mnie się swego czasu podobał, a dziś jak nic pasuje do mnie.

Przychodzi baba do lekarza:
- Panie doktorze, ciągle jestem wkurwiona, wszyscy mnie wkurwiają, a
najbardziej wkurwia mnie to, że wszystko mnie wkurwia, proszę mi pomoc!
- Czy próbowała Pani w jakiś sposób sie wyciszyć, uspokoić, np. spacery w lesie, parku wśród śpiewu ptaków, spacerując boso po trawie. Kontakt z przyrodą bardzo pomaga...
- E tam,Panie doktorze  - ptaki mnie wkurwiają, bo drą ryje, w trawie
pełno robactwa, pajęczyny, gałęzie zaczepiają o ubranie, nie, nie,
przyroda mnie wkurwia!
- To może inny sposób, np. kąpiel w wannie pełnej piany z aromaterapią, przy nastrojowej muzyce?
- E tam, Panie doktorze, tego też próbowałam - piana mnie wkurwia, bo
szczypie w oczy, muzyka mnie wkurwia, ta nastrojowa najbardziej mnie
wkurwia, a te olejki zapachowe, to dopiero wkurwiające, kleją się, lepią,
plamią, nie, nie olejki najbardziej mnie wkurwiają!
- No dobrze, to może sex. Jak wygląda Pani życie seksualne?"
- Sex !? A co to takiego?
- Nie wie Pani co to sex !? No dobrze, zaraz Pani pokaże, proszę za
parawan.
Po chwili na parawanie lądują kolejne części garderoby: spodnie,
spódnica, kitel, bluzka, biustonosz, majtki. Po kolejnej chwili słychać sapanie i wzdychania, wreszcie słychać głos kobiety

- Panie doktorze, proszę się zdecydować:?! Wkłada Pan czy wyciąga, bo już mnie pan zaczyna wkurwiać!

I wcale nie chodzi tu o ostatni wers dowcipu, żeby sobie nikt nie myslał...

Dziś mnie wkurza wszystko:

Kicia, która łazi po stołach, włazi na parapet i zrzuca smoczki i butelki z biurka, bezczelnie patrzy na mnie, że niby to w misce kupa ususzona chyba zalega, a nie karma.

Zegar na wieży kościoła paszowickiego, z charkotem i brzęczącym w uszach hałasem bębni swoje godzinki.

Jagoda, z uporem maniaka, usiłująca zmieścić swe cielsko w szczelinie 5 cm- że niby tak miło na sweterkach, w szafeczce poleżeć.

Garip- za to, że rano z Rudą otworzył drzwi do przyszłej kuchni, gdzie po podłodze walają się śmieci z sufitu, ścian, treści drewniane, kurze, części ziemiste i wszelkie inne...
Na wielkich łapach Garipa sporo się wynosi, a że łaził chyba w te i nazad parę razy, to powynosił sporo....
A ja wczoraj tak ładnie podłogi umyłam...

Garip linieje teraz obficie.
Mam wrażenie, że kłaki lecą z niego nawet jak śpi czy myśli.
Z kłaków możnaby materac dla naszych dzieciów wypchać. 

Ruda- też mnie dziś....
Już wiem na pewno dlaczego tak ciężko jej schudnąć...Przyłapałam sukę przy misce Garipa.
Przyroda nie zna i nie lubi próżni. Garip lubi karmę Rudej.
Light....Już wiem, czemu taki chudy i czemu  w karcie oceny sędziowie piszą o jego "zbyt sportowej sylwetce".

Deszcz- że dziś co chwila pada.
Co już się ogarnę z inna robotą, Małą nakarmię i mogłabym z wózkiem wyskoczyć na drogę ku Myśliborzowi- to pada....

Pająki.
Mam lęk atawistyczny przed pająkami.
Może nie wpadam w panikę na widok Pholcusów ....


Wikipedia
Pholcus phalangioides- samica z jajami


ale po prostu mnie ...... .
Mnożą się na potęgę; gdzie nie zajrzę- Pholcus. Pod sufitem- Pholcus, na szafce z ksiażkami- Pholcus, pod umywalką- Pholcus, wszędzie! Ja wiem, lubię zwierzaczki...
Wiem, maniaczką porządków nie jestem...
Wiem, jestem na wsi...
Ale czy mozna przejść do porządku dziennego nad bezczelnie rozpostartą w sieci samicą Pholcusa (i to z kokonem jaj) w bucie, który stał nieużywany dzień???

Swoją drogą...pająki te są ciekawe.
Nazwa polska- nasosznik trzęś, bierze się z tego, że przestraszone pająki wprawiają swoją sieć w rytmiczne drgania, podczas których podskakujący pająk staje się niemal niewidoczny.
Uważany za najbardziej jadowitego pająka Polski. Spokojnie jednak- jego szczękoczułki nie są w stanie przebić ludzkich powłok skórnych.  Zimą, kiedy o pożywienie trudno- staja się kanibalami.
U nas niewiele ich przeżyło w łazience tej zimy,  bowiem woda w kranach zamarzała....
Jak widać jednak, siła imigrantów jest spora, albo takie to chętne do miłosnych igrców, bo już stan populacji odbudowany.
Samce żyją krótko. Po spotkaniu z samicą i po kopulacji z nią, z reguły zostają zjedzone.
Jeśli nie- i tak padają po krótkim czasie.Samice noszą kokony ze sobą, odkładając na czas jedzenia. 

Dobra...Sama jestem matką, to na nią tylko nawrzeszczałam. Poszla....nie wiem gdzie znów ja znajdę.
Z dwojga złego lepsza ona niż....

Tegenaria atrica czyli kątnik domowy większy

Taki "kątniczek" siedział sobie w naszej umywalce. Nie byłam w stanie nawet sie do niej zblizyć...

Samice są większe od samców. Pająki te  budują sieci łowne w kątach pomieszczeń lub odpowiednim do tego miejscu, mniej lub bardziej trójkątne sieci średnicy do 50 cm, zawsze jednak uchodzące do lejka, w którym przebywają pająki.
 Dorosłe samce spotykane od wiosny do grudnia, samice cały rok. Od pełni wiosny (maj/czerwiec) oszalałe z miłości samce poszukują samic, często wtedy zapuszczając się do miejsc, z których nie mogą się wydostać- ku naszej wątpliwej uciesze są to często umywalki i wanny.
Kątnik bywa agresywny -  ukąszenie może być bolesne, jad nie jest niebezpieczny- tak piszą arachnolodzy...

Ja tam nie przepadam za tymi przyjemniaczkami i wolałabym ich nie oglądać w swoim domu.
Wiem jednak, że  spotkanie wcześniej czy później mnie nie minie. Wielka, zakończona lejkiem pajęczyna znajduje się koło miski Garipa.
Mam tylko nadzieję, ze nie będę musiała szarpać się z pająkiem o miskę psa...

W dzieciństwie- jako że byłam chuda, straszono mnie mówiąc- "jedz, bo cię pająk za obraz wciągnie!".
Było w tym coś przerażającego...Nawet nie zastanowił mnie fakt, że w domu nie było tak dużego obrazu, za którym mogłabym się zmieścić...

środa, 20 czerwca 2012

Sześcionodzy przybysze, nie tylko zza oceanów.

O roślinach obcego pochodzenia już pisałam.

W królestwie zwierząt introdukcje to także znane zagadnienie.Lista gatunków jest spora; wymienianie ich z nazw byłoby jedynie kopiowaniem naukowców z IOP w Krakowie (Instytut Ochrony Przyrody).
Skupię się na gromadzie owadów, jako że te zwierzęta budzą mój szczególny zachwyt i zainteresowanie.
Nie będę też pisała o owadach, z którymi zetknąć się nie sposób lub trzeba ich bardziej poszukać, a to już domena entomofilów....

Podobnie jak z roślinami, nie wszystkie gatunki introdukowane są w stanie wytworzyć stabilne populacje w wolnej przyrodzie.
Według tzw. reguły dziesiątek (the tens rule, Williamson i Fitter 1996) dokonuje tego zaledwie 10% spośród wszystkich introdukowanych gatunków. Z kolei aż 90% z nich pozostaje w nowym środowisku na etapie neutralnej populacji, a pozostałe 10% staje się gatunkami inwazyjnymi, przyjmującymi status szkodnika (becoming a pest; zob. Williamson i Brown 1986; Williamson i Fitter 1996).
Tyle wymądrzań. :)

Mimo że gatunki obce inwazyjne stanowią, zgodnie z powyższą regułą, tylko jeden procent wszystkich introdukowanych gatunków, to od dziesiątków lat są one poważnym problemem ekologicznym i społeczno-gospodarczym.
Zachowanie się gatunków obcych na nowych terenach jest różne, ale zawsze te – gdzie indziej powstałe – gatunki zwierząt, roślin czy grzybów niosą z sobą ryzyko zaburzeń w lokalnych, ustabilizowanych biocenozach.

Oczywiście wiele sprowadzonych do Europy (w tym Polski) gatunków prawdopodobnie nie wniosło większych zmian i szkód w rodzimych siedliskach.
 Niestety w innych przypadkach juz nie jest tak kolorowo. ...

W niektórych przypadkach mamy doczynienia bardziej z ciekawostkami niż realnym zagrożeniem; nierzadko trafiające na nasze ziemie owady nie są w stanie przetrwać zimy, nie mówiąc już o spotkaniu partnera i wydaniu na świat nowego pokolenia.

Takimi ciekawymi przykładami są np. chrząszcz z rodziny kózkowatych, pochodzący z Azji- bardzo ładnie  ubarwiona koza Anoplophora glabripennis .
Zaliczana do "szkodników" drewna i określana jako gatunek potencjalnie inwazyjny. Póki co w Polsce się nie rozmnaża więc nie powinna stanowić problemu, a jednak... IOP wnosi o jej monitoring (także za sprawą możliwości gradacji w lasach- jeśli już się u nas zadomowi).


http://www.forestryimages.org



Ciekawe, bo wiele gatunków już "wrosło" w nasze środowisko- wydaje się nam nawet, że są  "nasze", bo towarzyszą nam od lat.

Kto by pomyślał, że strąkowiec fasolowy

 


- znany szkodnik fasoli jest obcym? Ano- jest. Pochodzi z Ameryki Północnej.
Pierwsze wzmianki o występowaniu tego chrząszcza w magazynach zbożowych pojawiają się w 1934 r. (Dolny Śląsk).
Do tej pory pozostaje czołowym szkodnikiem magazynowym oraz na uprawach wielkopowierzchniowych.

Albo taki karaluch (karaczan wschodni)

Wikipedia
 Mączlik szklarniowy- pochodzący z Ameryki Południowej i Środkowej, a  zawleczony do Londynu w 1848 r. wraz ze storczykami z tropikalnych puszcz brazylijskich.
Szybko rozprzestrzenił się na wszystkich kontynentach stref międzyzwrotnikowych, gdzie żyje w wolnej przyrodzie; natomiast w strefach klimatu umiarkowanego zimą występuje w uprawach szklarniowych, a od niedawna także w uprawach pod folią, skąd jeszcze łatwiej przenosi się w lecie na odkrytą przestrzeń.
W Polsce wykazany po raz pierwszy w 1933 r.


Czy też wołek zbożowy
pochodzący najprawdopodobniej z obszaru subtropikalnego.
Pierwsza informacja na naszym obszarze dotyczy Warszawy w ostatniej ćwierci XVIII wieku (konkretnie z lat 1773-1798);
W drugiej połowie XX wieku  został zaliczony do silnych alergenów powodujących zawodowe choroby uczuleniowe ("Millworkers asthma", "Farmers lung" ) u pracowników przemysłu spożywczego,
szczególnie wśród obsługi magazynów i silosów zbożowych; częste przypadki zachorowań notowano
 m.in. w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Danii i Szwecji.



Omacnica prosowianka -
jej ojczyzna to Basen Morza Śródziemnego (południowa Europa, północna Afryka).
Z obszaru śródziemnomorskiego omacnica prosowianka została zawleczona w XX wieku z roślinami uprawnymi (zarówno z materiałem siewnym, jak i towarami spożywczymi).
Dorosłe gąsienice zimują w łodygach kukurydzy lub chwastów grubołodygowych (np. komosa czerwona, komosa biała, szarłat szorstki, rdest plamisty i in.




 Oprzędnica jesienna-

pochodzi z Ameryki Północnej, to gatunek polifagiczny (żeruje na wielu gatunkach roślin- tu- drzew), ale rozwój gąsienic najlepiej przebiega na morwie, klonie jesionolistnym, klonie zwyczajnym, jabłoniach, gruszach, wiśniach i czereśniach oraz śliwach.
W Polsce przed 1960 r. odnotowano oprzędnicę w Małopolsce, a w następnych dekadach sporadycznie stwierdzana bywała w środkowej części kraju (woj. łódzkie) i południowo-wschodnich rejonach (woj. lubelskie i podkarpackie). Mimo kilkakrotnych przypadków zawleczenia, nie wykazuje na razie większych tendencji ekspansyjnych, być może nie znajduje jeszcze u nas odpowiednich warunków rozwoju.


Szrotówek kasztanowcowiaczek
pierwotnie występował w  okolicach jez. Ochrydzkiego (Macedonia);
Motyl wyraźnie preferuje kasztanowca białego.
Obserwacje prowadzone w Polsce i krajach ościennych wykazały, że szrotówek może rozwijać się na klonach (Acer spp.).
Szczególnie często obserwowano zasiedlanie jaworu (Acer pseudoplatanus) nawet w miejscach odległych od nasadzeń kasztanowców.
Na liściach jaworu rozwój szrotówka przebiega analogicznie jak na kasztanowcu, a wylatujące z min motyle nie różnią się morfologicznie od motyli wylatujących z liści kasztanowca.
W Polsce po raz pierwszy stwierdzony w 1998 roku w Wojsławicach koło Wrocławia, w następnych latach opanowuje całą południową część kraju, a w 2003 r. występuje już praktycznie na całym obszarze Polski.
Szrotówek w fazie kulminacyjnej ekspansji powoduje znaczne osłabienie drzew kasztanowca, co wprawdzie nie jest zagrożeniem rodzimych biocenoz, jednakże obniża walory estetyczne alej i parków miejskich.


Biedronka azjatycka
ten chrząszcz do milutkich nie należy- zagraża bowiem rodzimym gatunkom biedronek (zjada jaja, larwy, poluje na dorosłe osobniki), powoduje także szkody w uprawach drzew owocowych; jej ukąszenia mogą u niektórych ludzi wywołać odczyny alergiczne.
Występuje w wielu odmianach barwnych.
Jest bardzo ekspansywna i szybko opanowuje nowe siedliska.
Problem z jej zwalczaniem polega m.in. na tym, że stosując np. insektycydy- wybijemy też rodzime gatunki biedronek.

Wikipedia

Osiec korówkowy
-jako jeden z pierwszych, introdukowany w celu zwalczania korówki (jest jej parazytoidem).
Oba gatunki pochodzą z Ameryki Północnej i zdążyły się u nas dobrze zaaklimatyzować.


Osiec korówkowy



 
Bawełnica korówka


Stonka ziemniaczana

- któż jej nie kojarzy?
Tak, tak- to one były zrzucane przez imperialistyczne świnie zza oceanu na kartofliska Polski Ludowej! Pierwsze osobniki wykazano w 1944 roku.
Swymi czasy stanowiły znaczny problem rolników.
Obecnie, populacja tego owada nie zwiększa się (największy wpływ ograniczający mają chłodne jak trzeba zimy i niezbyt ciepłe wiosny) i pozostaje na ustabilizowanym poziomie.
Problem może stanowić lokalnie i głównie dotyczyć upraw, a nie dziko żyjących roślin z rodziny psiankowatych.

Mrówka faraona

pochodzi z Półwyspu Indyjskiego; lubi ciepło i wilgotno. Wszystkożerna. Mało wyspecjalizowana - więc dobrze aklimatyzująca się. Występuje głównie w ludzich sadybach.
Niestety musimy się liczyć z ich stałym sąsiedztwem, bo warunki jakie jej stwarzamy są sprzyjające. Znaleziono stanowiska tych mrówek w terenie (Świetokrzyski Park Narodowy), jednak głównie bytują one w budynkach, gdzie warunki życia są bardziej stabilne niż w naturze.



Ot i tyle choć temat tylko liźnięty.

Ciekawa bardzo jestem w jakim tempie przybywać nam  będzie obcych gatunków owadów. Biorąc pod uwagę mobilność ludzi trend będzie rosnący, to na pewno.
Zmiany w rodzimych ekosystemach też mogą pomóc obcym w ich aklimatyzacji.
Niektóre będziemy przeklinać i zwalczać, a do innych- tak jak do wołków czy stonek- przyzwyczaimy się, a naszym potomkom nawet przez myśl nie przejdzie, że przywędrowały do nas zza oceanów....

Idąc tropem negowania obcych, można by powiedzieć, że nie żal nam kasztanowca, bo- jakby nie patrzeć jest on gatunkiem obcym. Obcy dopadł obcego...
Szkoda tylko, że motyl nabrał apetytu na nasze jawory...

Przyroda radzi sobie poniekąd sama i często w przypadku zależnosci- roślinozerca- roślina tworzy nowe powiązania. Z czasem fitofagi (owady roślinożerne) kolonizują roślinę obcego pochodzenia.
Niekiedy trwa to dłużej, czasem krócej.
Sama obserwowałam na czeremsze amerykańskiej żerujące rodzimych gatunków gąsienice motyli oraz larwy chrząszczy w tym rzadkiego pazia żeglarza.
Tak samo w przypadku zawleczonych czy introdukowanych gatunków zwierząt, rodzime taksony dostosowują się do ich obecności. W zależności od konkurencyjności, liczebności i wielu innych czynników- także siedliskowych, ich los wygląda różnie.






czwartek, 14 czerwca 2012

O żesz ty, kocie!

U co niektórych z moich blogowych znajomych nastąpiło cudownie rozmnożenie futrzaków kocich.
Przybyły na świat kolejne pępki świata...

Tak sobie patrzę na nasze kocice- panienkę Kicię (imienia Lilith nie zaakceptowała, a może my za szybko daliśmy za wygraną?) i Jagodę- kotkę już dojrzałą, że koty to stworzenia piekielne.

Jagoda przy mumii maciejki zeszłorocznej.


 Nikt tak czasem nie potrafi mnie wkurzyć jak koty właśnie.

Dekalog właściciela kotów znam, pobieżnie i zacytuje na końcu, ale na początek- moje spostrzeżenia.

Dekalog właściciela kota wg Tupai:

1. Kot jest pępkiem świata. 
2. Jeśli w domu żyje więcej niż jeden kot- to ty- człowieku masz problem, nie koty, które- patrz punkt 1.
3. Karma, która wypadła z miski automatycznie przestaje być karmą.
4. Kiedy człowiek wstaje rano- jego naturalnym odruchem ma być nakarmienie kota (wszelkie pozostałe czynności- załatwianie potrzeby fizjologicznej, nakarmienie dziecka, ratowanie płonącego jadła na patelni są niczym paproch na futrze kota).
5. Każda powierzchnia płaska może być zajęta przez kota.
6. Wózek dziecięcy- zwłaszcza ze świeżo wyprana pościelą jest przeznaczony dla kota.
7. Blat w kuchni służy, jak sama nazwa wskazuje, do wskakiwania nań przez koty.
8. Samochód jest dla kota jedną z najbardziej użytecznych rzeczy. Nie należy krzyczeć na kota, że łazi po jego masce i zjeżdża futrzanym dupskiem po przedniej szybie.
9. Ptaki w okolicy domu służą do zabawy kotom. Zabija się je by ćwiczyć umiejętności łowieckie kota- np. w łowieniu myszy. Myszy jednak siedzą w norkach lub w szafkach z żywnością ludzi, albo po firankach łażą, a to już kotów nie interesuje.
10. Psa nauczysz, że kuchnia to nie miejsce dla niego. Kot uważa... tak samo.

Kto ma coś do dodania- proszę dopisywać.

Dziesięć przykazań dla właściciela kota (wg portalu www.koty.pl)

 1. Żyjąc pod jednym dachem z kotem, oboje myślicie, że w hierarchii domowej jesteście na pierwszym miejscu. Niestety, w tym wypadku, w świecie iluzji żyjesz tylko ty.

2. Kot cię potrzebuje tak samo jak król potrzebuje służby. Jesteś mu potrzebny aby dawać mu jeść, pić, zabawiać go i głaskać, kiedy on ma na to ochotę.


3. Kot słyszy cię zawsze. Jednak między słyszeć a słuchać istnieje przepaść, którą musisz w końcu zrozumieć. Nie wołaj kota. Jak coś chcesz – sam przyjdź.


4. Kot ma prawo do pieszczot i nie możesz go zmuszać do nich, jednak masz obowiązek głaskać go, jeśli zaaprobuje twój pomysł mruczeniem. Więcej o mruczeniu czytaj niżej.


5. Mruczenie, to twoje wynagrodzenie za trud włożony w sprawienie kotu przyjemności. Potraktuj to jak wynagrodzenie i zbieraj punkty na awans. Może kiedyś podskoczysz w kociej hierarchii przed jedną z gorszych zabawek.


6. Nie możesz zabronić drapać kotu swojego mieszkania, lecz możesz zachęcić go do użycia drapaka. Stan twojego domu będzie proporcjonalny do trudu, jaki włożysz w zapewnienie kotu ciekawszych miejsc do drapania niż twój dom.


7. Nie możesz narzekać na to, że kot atakuje cię znienacka. Gdyby atakował cię z uprzedzeniem, twoje życie było by zbyt przewidywalne i pozbawione spontanicznych reakcji.

8. Jakakolwiek próba tresury kota zawsze spotka się z jego aprobatą, dlatego warto próbować to robić. Najlepiej tresuj go i wychowuj gdy głęboko śpi, żebyś nie przeszkadzał mu swoimi fanaberiami, gdy będzie zajęty wykonywaniem innych czynności.


9. Jeśli Kot przynosi ci do domu zabite owady, upolowaną mysz lub zdechłego ptaka – pochwal Kota i uszanuj dar, ponieważ w tej sposób Kot uratował Ci życie przed niebezpiecznym intruzem. Kot zdaje sobie sprawę z funkcji obronnych jakie pełni głowa rodziny, dlatego ciesz się, że Kot stale chroni terytorium, które jest Ci dane z nim dzielić.


10. Jeśli będziesz mieć wrażenie, że twój Kot cię pokochał – doceń i pielęgnuj to uczucie, pamiętając, że kilka tysięcy lat temu Koty czczono jako bogów – a one nigdy o tym nie zapomniały.









Lubię koty, ale chyba bliżej mi do psów....:)


niedziela, 10 czerwca 2012

Ciągle pada...

Ranki budzą mnie słoneczne i przemiłe.

Potem, z każdą godziną, robi się bardziej ponuro.
Niebo spowijają ciężkie, puchate chmury, które straszą deszczem.
Dobrze im to wychodzi, bo zdejmuję pranie, zwijam psy z podwórka i rzucam okiem na znikające za ich woalem słonko...
Dają mi czas...
Popołudnie- jak wczoraj, przedwczoraj i dziś, mazgai się deszczem.

W domu armagedon. Kamax wiercił dziury w ścianach i rozciągał alu-pexa do c.o.
Przesuwanie mebli, rozgardiasz, bałagan i syf na podłodze...wrrr...
A jednak...-
ciepło się robi na samą  myśl, że wizja  następnej zimy już z ciepłem w więcej niż jednym pokoju się rysuje.

A póki co...
W takie deszczowe i ponure dni, dobrze robi mi jazz i klimaty z płyty Jopek "Bosa", na przykład i Możdżer z płyty "between us and the light"


.
Tak się deszcz ze łzami na policzkach całuje...

Czasem....




środa, 6 czerwca 2012

Pobożne życzenia.

Zmobilizowana przez post http://boskawola.blogspot.com/2012/06/wishful-thinking-czyli-lekko-na.html siadłam do wysłużonej ławy i-pokrzepiona jak zwykle zimną kawą - z zamiarem ustosunkowania się do postulatu Kolegi blogowego od koni, które chętnie na żywe oczy bym zobaczyła, bo jedyne co o nich wiem, to to, czego nauczyli mnie w szkole średniej, co sama wyczytałam (głownie na blogu Kolegi) i najważniejsze- że cholernie podobają mi się w wersji takiego umaszczenia (foto z bloga wspomnianego Kolegi):


Na swoim blogu Kolega poddaje w wątpliwość atrakcyjność swoich, czynionych w tak zwanym międzyczasie (po lub przed pieleniem ogródka na przykład) wywodów na tematy wszelakie- od koni po odlegle im całkiem i nie powiązane niczym kwestie życiowe i nieżyciowe.

Przegląda skrupulatnie wejścia na swoją stronę i dochodzi do wniosków, ze taki a nie inny artykuł wywołał poruszenie, a inne- nie, a chciałoby się inaczej.

Ja też miałam odczucie lekkiego zawodu, kiedy to okazało się, że największym zainteresowaniem cieszyła się moja odpowiedź na komentarze do postu o  obcych gatunkach roślin . Nie to, że temat był średnio dla mnie ujmujący- wręcz przeciwnie, jednak ośmieliłam się pomyśleć, ze inne tematy winny budzić też...jako takie zainteresowanie.
Myliłam się jednak....

Otóż nie zgodzę się z Kolegą wątpiącym w swoje siły pisarskie; owszem, nie zawsze jest mi dane dobrnąć do końca postu, ale nie dzieje się to za sprawą jego nieatrakcyjności tudzież sporej wagi. Nie zniechęca nawet czasem znaczna długość wywodu...
Nie. Mnie po prostu zwykłe czynności domowe od czytania czasem odrywają, kto czyta co u mnie- ten wie, jakie. Zimna kawa to przy tym pikuś, czy taż Pan Pikuś, jak to mówią niektórzy.

A co ze Świętym Mikołajem i tym co może, a nawet powinien mi sprawić?
Lista jest dość długa i pokrywa się częściowo z listą potrzeb chyba nas wszystkich...właścicieli starych chałup, zwierzów, użytków i nieużytków....

No to lecimy- Święty powinien:
- spłacić moje zobowiązania wobec banków
- sprezentować oszczędności w wysokości dającej dietę mięsięczną oscylującą w okolicach  10 kpln (tak- bylibyśmy rentierami, a co)
- przynieść w prezencie:
* już może nie tak duży- no powiedzmy te 150 m2 powierzchni mieszkalnej dom w starym stylu, ale już po remoncie, wyposażony w kompletne instalacje c.o., c.w.u., wod., kan., gaz, z zabezpieczeniem w postaci odpowiedniej mocy agregatu prądotwórczego na wypadek braku medium, z własnym ujęciem wody pitnej, mała turbiną wiatrową...Budynki gospodarcze- w ilości i powierzchni adekwatnej do potrzeb inwentarza.
Wszystko to w dzikiej okolicy- najlepiej i góry (dla mnie) i jakiś akwen wodny (dla Kamaxa). Otoczenie- ogród w stylu angielskim, przydomowe szklarnie- nie za duże- tak, ot, na użytek własny
* około 40 ha lasów. Życzyłabym sobie na żyznym siedlisku.
* a co tam- przynajmniej ze 20 ha dobrych UZ, nad GO sie zastanawiam, bo chyba ostatnio lepiej kupić niz samemu uprawiać i produkować....
* dobry samochód, duży, z napędem na 4 koła, z dużą ilością miejsca dla dzieciów i psów
* przyczepa- gospodarcza i bookmanka
* bryczka maratonówka, komplety uprzęży w ilości adekwatnej do ilości koni
* konie- śląskie w starym typie, może ze dwa hucuły oraz shire'y. Do kompletu marzeń- może jaki ogier arabski, może z rodu Kuhailan Afasa or.ar. ? może...?
* psy- tureckie kangale czystej, niezmąconej europejska łapą, krwi; może i malakli (mastif turecki), na pewno mastif hiszpański
* inne zwierzęta- stadko owiec wrzosówek, kozy karpackie, krowy- rasy czerwonej i ze dwie jersey
* do domu: zmywarkę, nową kuchenkę, większą lodówkę, zamrażarkę na mięso dla psów, wygodne łóżko, trochę starych odrestaurowanych mebli, wielkie, dębowe biurko z sekretarzykiem, komputer, system monitoringu zwierząt w stajniach i na podwórku (jeśli już byśmy musieli gdzieś wybyć, ze stałym dostępem wizji online), narzędzia przydatne Kamaxowi, a których nie nazwę, chociaż inżynierem jestem....
* z fisiów? trochę książek, jakichś ładnych elementów wystroju domu, ale bez przesady
* ludzi do pracy- zakładam, ze robiłabym co lubię, a nie co muszę

Nie wiem...chyba to wszystko...Na razie, he he he....
 

wtorek, 5 czerwca 2012

Jean Henri Fabre- czyli raj entomologa w Prowansji

No tak, w przerwie miedzy karmieniami, myciem podłóg i przygotowywaniem obiadu, siadam do latopa i myślę....
Napisałam krótki post o książkach; o owadach, pisanych dla szerszego grona czytelników. Wśród autorów znalazł się Fabre.

Powiem szczerze, że kyja  mnie natchnęła do napisania czegoś o tym człowieku, pytając czy napisał on książkę o motylach.
Szczerze powiem- nie wiem.
Nie znam kompletnie francuskiego, dlatego troszkę marne okazały się moje poszukiwania informacji na jego temat.
Mogę zacytować co nieco ze wstępu książki
"Z życia owadów" jego autorstwa (tłumaczenie: Zofia Bohuszewiczówna i Maria Górska).


        Jean- Henri Fabre,

 urodził się w 1823 roku (zm. 1915 r.) w Saint- Leons, w Prowansji, jako syn ubogich wieśniaków. Żył w nędzy, a wiedzę której był niezwykle zachłanny zdobywał często kosztem niesłychanych wysiłków.

Zdobył dwa dyplomy - na wydziale przyrodniczym i matematycznym Uniwersytetu w Monpellier.

Nie poświęca się jednak  karierze naukowej. Życie koryguje plany i młody Fabre rusza do pracy.


Wiele lat swojego życia poświęca pracy nauczyciela w szkole ludowej , potem w liceum. Już wtedy daje się poznać jako posiadający wielki dar do przekazywania wiedzy, którą posiadał i zarażający pasją dzieci i młodzież.

Tym, co sprawiło, że Jean zainteresował się jeszcze bardziej entomologią, było dzieło Leona Dufoura, traktujące o życiu owadów.
Zachwycony literaturą, rzuca się w wir badań, które do reszty go pochłaniają.
Ciężko było mu jednak godzić pasje badacza z pracą, która była niezbędna by zaspokoić życiowe potrzeby.
Nie spotykał też uznania w swoim środowisku, a wręcz wrogość i brak zrozumienia jego pasji.

Dopiero po 40 latach, kiedy porzucił miasto i przeniósł się na wieś do Serignan, gdzie mieszkał aż do śmierci.
Dom Fabre'a (http://telbas.over-blog.com)
Ogród, w którym często prowadził swoje obserwacje (http://telbas.over-blog.com)





Gabloty ze zbiorami Fabre'a (http://telbas.over-blog.com)

Żył jak pustelnik całkowicie poświęcając się pasji . Podpatrywał życie i tajemnice owadów. Nie obserwował martwych zwierząt (wbrew temu, co czynili jemu współcześni badacze), a żywe, w warunkach naturalnych.

"Wy ćwiartujecie zwierzę", zwraca się w jednym ze swych dzieł do ogółu entomologów, "a ja studiuję je pod szafirowym sklepieniem nieba; wy czynicie z niego przedmiot wstrętu i litości, a ja uczę je kochać. Wy badacie śmierć- ja badam życie" .

W Polsce nie wydano wiele z dzieł Fabre'a. A szkoda, bo jednym z nich jest dziesięciotomowe dzieło "Pamiętniki entomologa" zawierające opisy z życia owadów.
Zawierają nie tylko spisane obserwacje, ale i rysunki owadów, które badał.
Jest więc Fabre nie tylko badaczem, ale i artystą.

rys. Studium modliszek

Poniżej niektóre z wydanych książek z ilustracjami autora.
(zdjęcia pochodzą ze strony: http://ambre.jaune.free.fr )


W "Pamiętnikach..."  poświęca dużo uwagi zachowaniom owadów. Jest pasjonatem badań nad instynktem u tych zwierząt.

Wielka szkoda, że  do tej pory nie znaleźli się chętni do przetłumaczenia tego 10-tomowego dzieła.
Byłby to kąsek nie lada...:) Podejrzewam, że nie byłabym jedyną, która skakałaby z radości.
Czytajac Fabre'a ma sie uczucie, że leży się na trawie obok niego i zagląda do świata sześcionogów...Poznaje ich tajemnice, tragedie i sukcesy. Cudowny mikrokosmos...





Pomnik Fabre'a w Serignan (http://www.provence.guideweb.com/villes/serignan-du-comtat/)







A tutaj....to bym chętnie pojechała:
Mikropolis

Lekkim piórem o owadach.

"Każdy śpiewać może..." jak to w niezapomnianej piosence w wykonaniu Stuhra.

Każdy pisać też może, co i w sieci widać- choćby po wielkiej ilości blogów. Książek też rodzi się chyba więcej niż kiedyś. Wystarczy mieć pomysł (choć niekiedy zdaje się, ze i z tym autor ma problem), znać mowę ojczystą (z tym też różnie bywa) i posługiwać się nią sprawnie (choć i teraz z tym łatwiej, bo od poprawek jest korektor....a jak się napisze nieskładnie, to "się wybaczy", bo zawsze można to nazwać "specyficznym stylem pisania" na przykład).

O moich ciągotach i fascynacji światem schitynizowanych stworzeń sześcionogich już pisałam; dziś prezentuję książki, które zajmują jedne z ważniejszych miejsc w moim życiu (a tym samym w mojej biblioteczce).

To swoiste klasyki (Strojny, Fabre, Koehler, Wilson) oraz pozycja- z racji tematu bardzo ciekawa i napisana przystępnym językiem.
Właśnie.

Wszystkie te pozycje łączy jedno- przystępna forma. Nie są to elaboraty naukowe, choć autorzy rekrutują się także z grona profesorskiego.
To pozycje, które z czystym sumieniem mogę polecić tym, których świat owadów interesuje, a boja się lub nie maja potrzeby zgłębiania literatury tzw. fachowej.


1. Witold Koehler "Saga rodu sześcionogów"
Wydawnictwo: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1984 r.

Autor to profesor zwyczajny, leśnik, entomolog, hylopatolog (hylopatologia- prosto rzecz ujmując: wiedza o chorobach lasu). Miał niezwykły dar przekazywania wiedzy. Język swobodny, a wiedza- przeogromna. Prócz pozycji z zakresu ochrony lasu, entomologii leśnej, pisał także o owadach dla szerszego grona odbiorców, a także o zwierzętach. Ksiażki takie jak "Zwierzęta czekają" czy "Przymierze z lasem" (obie z nich posiadam) to już dla mnie klasyka.

Jeśli chodzi o "Sagę.." to  świetne opisy, snute opowieści o owadach, głównie leśnych. Same tytuły rozdziałów  brzmią już zachęcająco np. Wąsaci sztyletnicy ( o błonkówkach z rodziny gąsienicznikowatych- pasożytach larw motyli ), Dziwactwa osnujowe ( o gatunku owada- Osnui gwiaździstej).
Książkę zdobią rysunki autora, poczynione w czasie obserwacji życia owadów.


2. Jean Henri Fabre "Z życia owadów".
Wydawnictwo: Alfa, Warszawa 1994
Wydanie oparte na edycji Spółdzielni Wydawniczej "Wiedza", Warszawa 1948 r.



Fabre to niesamowita postać. Przyrodnik wielka gębą, obserwator, zafascynowany światem owadzim. Książka napisana lekko, przyjemnie, czuć ducha uznania dla świata małych-wielkich zwierząt, którymi się fascynował.
Więcej o autorze-Notka biograficzna .

3. Bert Holdobller, Edward O. Wilson "Podróż w krainę mrówek"
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, Warszawa 1998



Książka, w czasie naszych zmagań z tymi owadami (historia walk z mrówkami w Ostoi ), leży spokojnie na półce...Jednak nie mogłabym o niej nie wspomnieć. A to z racji autora, który ma wiedzę wielką, i to z zakresu entomologii jak i socjobiologii. Człowiek wielki,  jak dla mnie- Edward O. Wilson (Notka biograficzna ).
To chyba kompendium wiedzy dla myrmekofili. Ja też przeczytałam w swoim czasie z wielkim zainteresowaniem. Pozycja traktuje o najciekawszych faktach z życia mrówek, a napisana jest przystępnie.
Książkę zdobią liczne ryciny i fotografie oraz barwne tablice wykonane przez Dawsona.

4. Mirosława Dylewska "Nasze trzmiele"
Wydawca: ODR, APW Karniowice


Kompendium wiedzy o tych ciekawych i pięknych owadach.
Napisane rzeczowo, ale bez wielkiego zadęcia naukowego. Jest o wszystkim- biologia, behawior, rola w przyrodzie a także trochę o hodowli. Naprawdę ciekawa książka.

5. Władysław Strojny "Spotkania z owadami" 
 Wydawnictwo: PZWS, Warszawa 1971


"W świecie owadów"
Wydawnictwo: Wiedza Powszechna, 1957





Autora raczej przedstawiać nie trzeba, ale jakby kto nie znał to notka jest TUTAJ
Znany przeze mnie z dzieciństwa, jako dorosła szukałam i znalazłam znane mi książki.
Każda z nich pisana raczej dla młodzieży- bardzo przystępnie, ale nie dziecinnie, okraszona zdjęciami. Pisana z pasją i ta pasja mnie zaraziła.
"W świecie owadów" ma nawet dedykację (książkę zakupiłam we wrocławskim  antykwariacie), także jeszcze bardziej wartościowa.

sobota, 2 czerwca 2012

Zimna kawa matki Polki

 Za oknem 13 stopni, ale odczucie zimna zwiększone do około 8 z powodu zimnego wiatru.

Po niebie przemykają bure chmurzyska, które grożą opadem, jednak podmuchy są tak silne, ze nie maja szans usadowić swych napełnionych deszczem dupsk nad naszą okolicą.


Miałam nadzieję, że wywietrzę dziś naszą Młodą, ale nie damy rady.
Fanką przegrzewania nie jestem, jednak taka aura nie sprzyja pierwszym spacerom z 2 tygodniowym noworodkiem.

W domu nakarmiłam piec.
Dzieciom średnio funkcjonuje się w temperaturze plus 16. Już taka okropna nie będę- przytargałam nieco węgla (zostały nam w sumie jego opary w postaci wielkich brył, które czasem trzeba połupać, żeby zmieściły się do pieca) i zasiliłam palenisko.

Nie pomyślałabym, ze będę palić w piecu 2- go czerwca, a dziecko latać będzie po domu w rajstopkach, a nie w  krótkich gatkach....

Mam chwile, bo dzieci usnęły. Młoda po dopełnieniu mlekiem modyfikowanym (moja laktacja czasem nie wystarcza małemu żarłocznemu ciałku ), a Młody- nawet nie wiem kiedy się zwinął do snu, bo ogarnęło mnie szaleństwo mycia podłóg. Zeszło z pół godziny, co wystarczyło na udanie się dziecka naszego większego do Orfiego. 

Kawę pijam jedną dziennie.
Od co najmniej 15 miesięcy zawsze zimną.

A to wystąpi nagły atak kupy na pieluchę, a to coś spadnie i trzeba podać, albo jakiś ryk w drugim pokoju- albo- cisza, która zwiastuje kłopoty- znak, że młody homo sapiens zajął się czymś, czym nie powinien.
A to przystaw do piersi, a to ukołysz, a to przytul, a to bajkę przeczytaj- najlepiej tę o arbuzie (sama ją lubię), a to puść mi Tomka (lokomotywa)....AAAAAA!!!!!

Czasem się wściekam.
Bo chciałabym jak robot wielozadaniowy i to, i to. A to se ne da!
W przelocie, kiedy buzia mała zapchana parówką, zaglądam na forum, poczytam Wasze blogi, pogadam do psów, wyjrzę na podwórko, czasem stronę książki przeczytam (zapominając w międzyczasie co było na poprzedniej)  i znów powrót do świata rzeczywistości.
Do zimnej kawy, brudnych butelek, rozciapanych chrupków i porozrzucanych zabawek.

Podobno najciężej jest przez te 2-3 lata....Najważniejsze żeby załapać o co w tym wszystkim chodzi.
Potem to już z górki...
Już będą inne problemy...

Tylko każdy z tych dni jest jedyny w swoim rodzaju i mimo, że czasem zdają się zlewać w jeden niekończący się tydzień- przemijają i nie wrócą.
Tak samo jak nasz Syn i Córka nie zawsze będą takie malutkie....