.

.

czwartek, 26 lipca 2012

Owadzia trzódka z muzyką w tle

Ostatnio nic ciekawego się nie dzieje, co nawet widać po moich wpisach pod postacią wyczynów grafomańskich...

Aura przydusznawa, żniwa w pełni, kombajny szaleją po polach, później z hałasem przejeżdżają koło naszego domu, wioząc świeżo zebrane ziarno.

Mrówki mają rójkę, opasłe samice siedzą wieczorami na odrzwiach i gapią w światło lampek przy wejściu.
W przyszłym roku, w sezonie nie przepuszczę.
Wyjdę z prześcieradłem, rozpostrę je choćby na którymś z aut i będę patrzeć co przylatuje do światła. Tego lata sporo ciekawych owadów się u nas pojawiło.
Ze względu na bliskie sąsiedztwo cieku i małego zbiornika wody (wygląda jak przeciwpożarowy), wieczorem, do nieofirankowanego okna pokoju, zlatuje się mrowie drobizny jakiejś błonkoskrzydłej.
Do tego złotooki, chruściki, ochotki.
Ostatnio zalatują też drobne niedźwiedziówki z gatunku sadzarka rumienica (Phragmatobia fuliginosa)

  fot. A. Makara (z : lepidoptera.pl)
 Ładne ćmy, dość pospolite, aczkolwiek pierwszy raz widzę je właśnie tu u nas. Gąsienice żerują na pokrzywach, jasnocie i innych roslinach zielnych, także u nas mają co jeść. 
Dorosłe owady nie pobierają pokarmu, gdyż mają uwstecznione ssawki.


Rumienica w locie, na foto powyżej wygląda pięknie.
A jak motyle to nie może być inaczej....Tylko "motyli" album Moonspell.





Ostatnio zaleciał do nas motyl, którego kiedyś hodowałam. 
Byłam z siebie dumna, bo jak czytałam, hodowla gąsienic tego gatunku jest trudna. Choćby ze względu na to, że larwy piją wodę, potrzebują wilgotnego środowiska, a o to w sztucznych warunkach ciężko. 
O wilgoć może nie, ale łatwo też o infekcje grzybicze u gąsienic. Mnie się udało. Gąsienica poprawnie rozwinęła się w poczwarkę, a tą potem opuściło imago.
W okolicy naszego domu nie brakuje traw, a i trochę wilgoci się znajdzie...gdzieniegdzie i więcej, także napójka łąkówka (Eutrix potatoria) ma na czym żerować. Napójki zjadają także liście pałki wodnej i trzcin.


Imago(samiec)  napójki na parapecie naszego okna


Gąsienica, którą trudno przeoczyć, bo jest ładna, włochata i ...duża
fot. K. Jonko (z: lepidoptera.pl)


Kokon i opuszczona poczwarka. Zbiór własny (gąsienica z hodowli)


Chodząc po domu, ostatnio można sie potknąć o mączniki młynarki. 

fotoprzyroda.pl
 Chyba mają okres godowy, bo łatwiej je zauważyć. Wczoraj na suficie odkryłam parę, co prawda nie perwersyjnych, ale kopulantów. 

Perwersyjni są tu:



Znaczy będą małe mączniczki! Ale się cieszę, jak jasna cholera....Mają co żreć u nas. Omłoty archeologiczne w tonach zalegają wkoło...


Populacja pokątnika złowieszczka, o którym pisałam w  swoim jednym z pierwszych postów na blogu
zmalała, z czym sie liczyłam. Zmiana wilgotności, zapewne i nieszczęśliwe wypadki z udziałem kotów czy też psów, a także butów naszych.
Chrząszcze duże, ale pierdołowate. Czasem wpadały też do kanału na rury. Wyciągałam, ale zdarzało się znajdować  już wycieńczone lub martwe. Na razie widuję trzy osobniki, codziennie wieczorem, łażące koło drzwi wejściowych.
Nie przeczytałam jeszcze tekstu piosenki z nowego, mającego się ukazać niebawem albumu Dead Can Dance "Anastasis", ale "Amnesia" klimatem pasuje do tych pięknych chrząszczy ich nazwy oraz trybu życia...

A że u mnie jakaś pomroczność duszy, to i mnie pasuje...
Oby cały album był taki dreszczowy jak ten zwiastun....


sobota, 21 lipca 2012

Minęła 22:00

W miękkich ciałach pościeli, spowite w zapach potu i gorąca ł leżą oni. 
Niedawno jeszcze razem, teraz już osobno. Które z nich zerwało nic pajęczą łączącą ich zmysły? Kto zdobył się na ostateczny ruch srebrnymi nożyczkami? Komu nie zabrakło odwagi, kto okazał się zimniejszy niż lód na drodze polnej?
Ona- wpatrzona w sufit, nieobecna, z rękoma złożonymi pod głową. On - wpatrzony w jej surowe oblicze, nie potrafiący zrozumieć.
"Za dużo nas dzieli"- myślała.
"Nic nie ma sensu". 
Piersi unosiły się w rytm jej oddechu, śmietelnie blade prześcieradło skrywało w sobie jej zgrabne łydki. 

Podrapał się włochatą ręką w duże, odstające ucho i przypomniał chwile, które spędzili razem. Tych wesołych było niewiele. No, może wtedy gdy się kochali.
Odzywała sie w nim wtedy bestia- niczym taran napierał na jej młode, gibkie ciało; obserwator mógłby mieć wrażenie, że jest świadkiem morderstwa. Ona wpijała sie w niego palcami i owijała wokół jego śniadego ciała swoje kształtne nogi.
Materac przyklejał się do podłogi, by wraz z płytkami PCV dokonać lubieżnego aktu. Przywierał i odklejał się od nich, przesuwał w tę i z powrotem. Na górze szalała burza.
Potem ona brała go w posiadanie i aż żałował, że jej na to pozwalał.Uderzała pośladkami o jego uda i szarpała kudłaty, spocony tors. Dobywała z siebie zwierzęce okrzyki. Wtedy stawała  mu się dziwnie bliska.
Mruczał, a oczy śmiały mu się jak złote monety.
Kiedy dawał jej to, co skrywał w sobie- z westchnieniem kładła się na nim z otwartymi ustami, szybko oddychając.
Szukał jej warg, ale ona była zbyt zmęczona by odwzajemniać jego pocałunki. Błądził po jej ciele, dotykał, pieścił. Ona zasypiała, stygła niczym zgrzana klacz po wyścigu.
Przybliżył się do niej, czuła, że jest znów gotów, jego rozżarzony brzuch  dotykał jej krzyża, a gorący oddech otulał jej kark...
Nie oddała mu się po raz kolejny tej nocy.
Z westchnieniem rozczarowania odwrócił się do ściany. Nie minęła jednak minuta, kiedy dotknął ustami jej długich, miękkich  włosów i położył rękę na piersi. 
Brak reakcji utwierdził go w przekonaniu, że śpi.
Teraz, leżąc i patrząc na nią- nieobecną i  znów zimną, odczuwał narastajacy ból i smutek.
Położył się na brzuchu i usnął...

Wraz z resztą pluszowych  zabawek - kotem Perłą, psem Kikinem- miś zasnął w wiklinowym koszu, a lalka, którą żadne z dzieci nie chciało się bawić, została wyrzucona na śmietnik.

piątek, 20 lipca 2012

Wieczorem

Kiedy małe człowiecze ssaki już śpią, gary pomyte, psy nakarmione....
Staję sobie na progu i patrzę na psi patrol na podwórzu

Kamax wyczesał Garipa i...grzbiet Rudej...

Natknęłam się na psią zabawę w (p)odchody... (przepraszam, ale układ przypomniał mi zabawę harcerską).
Może i obrzydliwe, ale każdy z właścicieli zwierząt wie, że w kupie widać zdrowie czy chorobę zwierzaka.
Koprofilką nie jestem, ale rzucić okiem czasem trzeba :) Czasem i samo się rzuci... pod nogi....


Jagoda ostatnio ciągle pobita i jakaś tak zniechęcona życiem. No i po coś na pchły trzeba się udać do weterynarza. Szlaja się gdzieś, bije po nocach i do kościoła chodzi. Może stamtąd...?


Wiozą wodę... Pewnie znów popada....



No dobra...
- Ruda, Garip! Do domu! Raz, raz!....

Noc mówi ...dobranoc...



czwartek, 19 lipca 2012

O Bzionku i reszcie.

Dostałam od brata swego rodzonego ksiażkę. 
Książkę, która- kiedy się pojawiła, musiała być moja.
Jako, że częściowo zbiegło się to z rocznicą moich narodzin, to po głębokim namyśle doszłam do wniosku, że jest to książka, którą chcę przeczytać i mieć w swojej biblioteczce.
To "Bestiariusz słowiański. Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach", autorstwa Pawła Zycha i Witolda Vargasa.

Autorzy przestudiowali sporo podań i legend ludowych. Jako, że często każda z naszych części kraju ma swoje magiczne postacie, opisują je w swojej książce. 
Nie jest to książka w typie, także posiadanego przeze mnie leksykonu "Księga demonów polskich" Barbary i Adama Podgórskich.


"Bestiariusz..." jest pisany lekko, czasem okraszony takim humorem, wtrętami aktualiów i wycieczek osobistych autora.  Zawiera też ciekawe ilustracje nadające się do straszenia niegrzecznych dzieci.

Na przykład przy opisie Bełt , zwanych też błędnymi ognikami, które są demonami polnymi, wabiącymi podróżnych na bezdroża: "(...)  Nie wiedzieć czemu , szczególne upodobanie znalazły sobie w myleniu dróg osobom opuszczającym wieczorem karczmy i zajazdy. Często wiec dawniej bywało, ze nasz przodek wracał z oberży nad ranem obszarpany, posiniaczony i bez grosza przy duszy, twierdząc, ze to bełt mu w głowie namieszał. Złośliwi twierdzą, iż choć złośliwy demon już zniknął z naszego krajobrazu, samo zjawisko "pomroczności" pozostało".

O wielu istotach magicznych dawnych Słowian słyszałam, ale jest parę takich, o których przeczytałam w tej książce. 
Na przykład Fajerman- dusza błąkająca się po świecie pod postacią płonącego, bezgłowego ciała. Pokutuje ona za znęcanie się za życia nad zwierzętami. Jak wiemy dawniej raczej zwierzęta dzielono na użyteczne i nieużyteczne, ale np. zabicie psa lub kota było już naganne. 
Ludzie zajmujący się zawodowo zabijaniem zwierząt byli powszechnie pogardzani i nienawidzeni, a nazwa ich profesji- rakarz- stała się jedną z najpospolitszych i najcięższych obelg staropolskich.

Skuła z kolei była niewielkich rozmiarów robakiem, żyjącym na podmokłych łąkach. 
Żywiła się korzeniami oślin, ale nadepnięta przez krowę czy konia wgryzała się w kopyto czy racicę i powodowała kulawiznę.

Srala- inaczej kręciek, to demon wiru powietrznego. Chyba na czasie i stale obecny, bo i u nas dziś nieźle wiuwa....
Miał postać małego, kudłatego ludzika w czerwonym stroju, z kapeluszem o szerokim rondzie. Pod nim chował...rogi. 
Krążył po świecie w słupie wirującego powietrza, głośno się śmiejąc dokuczał ludziom. Rozrzucał kopki siana, zrzucał strzechę z dachów, niszczył zboże. 
Aby go pokonać, należało rzucić w niego nożem...

Przyłożnik...No cóż. 
Nawiedzał on sobie bogobojne niewiasty by sprowadzić je na drogę grzechu. Przybierał do tego piękną postać, a kiedy osiągnął już swój cel- znikał, a żadna z białogłów nie mogła już o nim zapomnieć. 
Potem już tylko chyba położnik przypominał o wizytach poprzednika.
Aby uniknąć wizyt Przyłożnika, należało okadzać się przed snem dymem z krowiego nawozu. 
Rzeczywiście od tego to i demon i całkiem ziemski facet pryskałby gdzie pieprz rośnie.

Są też Marudy, których dręczenie małych dzieci stanowiło ich ulubione zajęcie. Wielu sposobów się imano (np. wkładając do łóżeczka obcięte uszy zajęcze czy łapki kreta- obłęd jakiś....), ale te Marudy są czynne chyba do dziś....

Kania porywała małe dzieci, kiedy ujrzała je bez opieki. Miała postać pięknej kobiety więc dzieci się jej nie bały. 
Sadzała je na obłoku, na którym sfruwała na ziemię i unosiła nie wiadomo dokąd. 
Powiedzenie "Dzieci, dzieci kania leci" nie dotyczyło, jak można wnioskować, pięknych ptaków drapieżnych. 

Bzionek- to duch opiekuńczy chroniący obejście przed czarami.  Miał postać małego człowieczka i żył pod krzewami bzu (stąd i chętne sadzenie tegoż przy domach- sami mamy go w cholerę i ciut ciut). Bzu nie wolno było ścinać, palić nim w piecu, wykopywać. Pod krzak bzu zanoszono gorączkujące dziecko, by Bzionek zabrał chorobę.

Dola
Znałam ją. 
Duch opiekuńczy, towarzyszący człowiekowi w życiu.
Zawiązanie Doli następowało w chwili narodzin i towarzyszyła ona człowiekowi aż do śmierci. 
Zajmowała się potomstwem, pilnowała dobytku i zapewniała dobrobyt. Człowiek musiał tylko zachowywać się tak, by jej nie rozzłościć. Należało więc wstawać ochoczo 2 godziny przed wschodem słońca, całymi dniami harować jak wół, nie narzekać, zaciskać pasa, a Dola sprowadzała szczęście i bogactwo. 
Tak przynajmniej teoretycznie...
A co jednak, gdy człowiekowi, mimo wypełniania zadań Doli nie wiodło? Ano mogło się okazać , że i tak był skazany na porażkę. 
Są bowiem różne rodzaje doli. Tak więc, gdy chłopu przypadła dola kupca- nie było szans doczekać się sukcesu. Można też trafić na dolę leniwą lub niezaradną.  
Więc jeśli trafimy na Dolę źle dopasowaną, może okazać się tylko naszym utrapieniem. 
Najgorsze, że może ona "przechodzić" na dzieci...

Zastanawiam się, czy moja Dola jest taka jakaś bez szczęścia  czy może jeszcze nie odkryłam jeszcze  jej fachu...?

wtorek, 17 lipca 2012

Brzuch Alessandry Ambrosio

Zwykle nie czytam ploteczek.

Któregoś dnia jednak przeczytałam.
Jeden z portali internetowych  zamieścił informację o tym, że jedna z najlepiej opłacanych, rozchwytywanych i w ogóle jedna z najpiękniejszych kobiet na świecie, zrzuciła brzuch ciążowy w dwa miesiące.
Żeby to tylko zrzuciła.

Gdyby tak było, leżałby taki brzuch zrzucony u jej stóp i zalewał się  tłustymi łzami.
Rzewnie. Za minionym czasem, kiedy to miał się tak dobrze....
A tu nie tylko zrzuciła, ale i wyrzeźbiła.

Nie to co ja...
Powrót do wagi sprzed stanu ciążowego zajmie mi jeszcze chyba z miesiąc. Pozostało jakieś 3 kg.
Rosnące w matce dziecię rozdyma nasze powłoki brzuszne, a skóra, której elestyczność jest - oczywiście, ale do pewnych granic, poza tym zależna od naszej diety, troski o ciało, ale i genów.
Nie każda z nas rozciąga się tak samo; niektórym to przychodzi lepiej, innym gorzej.

Różnie też bywa z powrotem do swojego rozmiaru- nie tylko wagi, ale i objętości skóry brzusznej.
Wspomniany brzuszek Olki, jest płaski, napięty i wyrzeźbiony.
Wyrzeźbiony  jej ciężką pracą, i pracą trenera na siłowni, i dietetyka....

Czym różni się ciężka praca Olki od mojej pracy?

Otóż, ja się nie przemęczam.
Owszem, machnę parę nożyc, walnę swoje ciało na deski i wykonam parę skrętów, jakiś tuzin spięć mięśnia płaskiego, coś na boczne. Ale nie...Nie przemęczam się.

Pewnie dlatego mój brzuch od olkowego się różni, choć i ja powiłam dziecię dwa miesiące temu.
A dlaczego?- a dlatego, że się lenię.
Nawet tyłka nie chce mi się na siłownię ruszyć!
Jakby mi dom i dzieci przesłoniły własne potrzeby bycia piękną i ... młodszą!

Kompletny leń ze mnie...
Obrzydliwy.

Codziennie taszczę 15 l wody po 13 stopniach schodów, opadam na cztery łapy i zawiązuje bliską znajomość ze ścierką do podłogi.
Obtacza się ona w psie kłaki i staje całkiem przytulna, kudłata...Lepiej nie czyści, ale się stara, bardzo się stara....

Codziennie noszę gary do mycia i po umyciu z powrotem na górę, bo łazienka dalej na dole, ale to nic...
Lenię się i już.
A brzuch to widzi i jest mu przykro.
Zazdrości brzuchowi Olki.
Lenię się....

W weekendy, kiedy pogoda dopisze, mam dwa kursy wózkami.
Z Młodą potem Młodym, kolejność dowolna, wyznaczana przez Nie i życie.
Około 2 km w górę wsi i z powrotem...Potem drugie do swojego wózka- 2 km w górę...i z powrotem.

Mój brzuch pewnie zazdrości olkowemu brzuchowi trenera.
Pewnie Latynos, albo jaki inny z dolewem krwi ciemniejszej.....
Którego sama obecność stanowi pewną mobilizację. Hmmmm... może i to jest pomysł?

Taki Piękny Młody Wyrzeźbiony (PMW), stojący obok, kiedy to ja, w pocie czoła.... uwijam się ze ścierą?
Nie, nie...to mi śmierdzi szowinizmem jakimś....

Każdy ma taki brzuch, na jaki sobie zasłuzy.

Ja mam swój. Olka - swój.
Mój będzie wracać do siebie jakis czas jeszcze. Jej - jest juz w formie sprzed ciąży.
Ona pracuje ciałem. Potrzebny jest jej na wybiegu...

Mnie przydałby się wybieg. Dla koni, taki kopelek ....Ogrodzony...żebym brzuch w siodle mogła poćwiczyć.
Ale potem.
Na razie schodzę z wagi tyle ile Młoda ze mnie wyssie.
Nie mam brzucha jak Ambrosio...
Ależ mi przykro.....:)

czwartek, 12 lipca 2012

Okropne...

Okropne, ale stało się...

Szeroka tafla wody zawsze stanowiła dla niego przeszkodę nie do pokonania.
Zwykle udawało mu się jej uniknąć. Żył na górze, nie tak jak inni na dole.
Na górze było cieplej, przewiewniej i jaśniej; łatwiej też było zdobyć coś do jedzenia.
Było też czyściej co nie bardzo mu się podobało, a jednak w tych warunkach czuł się lepiej niż na zimnym, wilgotnym dole.

Żył samotnie i nawet nie marzył o swojej połowie.
Egzystował spokojnie, huśtany wiatrem przeciągu, który wzmagał się przy otwarciu drzwi, w dni gorące lub burzowe, jak ten.
Był nocnym markiem.
Zwykle lubił przechadzać się między ścianami, balansować na swoich lepkich ścieżkach.
Tej  nocy jednak, ogarnęło go złowrogie przeczucie.
Myśl natrętna, że niebawem coś się zmieni....
I to diametralnie.

Wieczorne niebo zagotowało się budyniem deszczowych chmur, w powietrzu wyczuwał narastające napięcie. Coraz ciężej oddychał.
Czekał na burzę, która oczyści atmosferę i uwolni skrywane napięcia...
Czuł się ciężko i gdyby nie głód, nie ruszyłby się z miejsca.

Nogi poniosły go przed siebie, mały kawałek tylko, aby zaspokoić czające się uczucie głodu.
Przyćmiony złym samopoczuciem, o plączących się nogach, wybrał inną niż zwykle ścieżkę.
Tu natrafił na przeszkodę.
Zwykle omijał je szeroko nie chcąc ryzykować życia czy utraty zdrowia.
Tym razem- zapewne ogłupiony stanem wywołanym burzą, postanowił iść przed siebie.

To go zgubiło.

W ułamku chwili stracił równowagę i całym swym ciężarem stoczył się w otchłań wody.
Czepiał się gładkiej powierzchni brzegów i ześlizgiwał z powrotem.
Oczy zalewała mu woda, z trudem łapał oddech.
Czuł, że opada z sił i nic i nikt nie jest w stanie mu pomóc.

Po godzinie prawie myślami był już daleko, a zmęczone ciało powoli opuszczała dusza.
Jeszcze jeden ruch nogą, drugi...
Jeszcze parę konwulsji...
I skonał.
Utopił się.

W garnku z wodą do podlewania kwiatków...
.................................................
.................................................
Pająk.



Tak. A potem przylała jakaś baba i wlała wodę do małego kubka, żeby ugotować dziecku parówki na śniadanie.
Nie zauważyła pająka.
Jakie było jej zdziwienie, kiedy okazało się, ze Pholcus, w wysokiej temperaturze robi się całkiem sztywny!

środa, 11 lipca 2012

Co "eko"- to wtopa....

Jak pomyślałam, tak zrobiłam....tylko w temacie... wyprzedził mnie blog Boska Wola wypuszczając  post o rakotwórczości diesla.
Chciałam popełnić coś w temacie biopaliw, ale w innym ujęciu.

W celu produkcji biodiesla uprawia się ziemniaki, buraki, zboża i kukurydzę.
Jako paliwo do opalania kotłów c.o. przeznacza drzewa i krzewy z gatunków szybkorosnących takich jak róża bezkolcowa, wierzba, topola, robinia, byliny- śluzowiec pensylwański, rdestowiec sachaliński, trawy- miskant.
W tym celu wykorzystuje się także odpady produkcji drzewnej oraz słomę.
Rynek produkcji biopaliw to wg mnie kolejny sztucznie nadmuchany temat, z wieloma przekłamaniami i- jak to zwykle w naszym kraju-  pełen niedomówień, kłamstw i krętactw.

Biopaliwa- przynajmniej w przypadku biodiesla wcale nie są bardziej eko. 
Skład pierwiastków szkodliwych w spalinach co prawda ma niższe parametry niż w tradycyjnym oleju napędowym, jednak wszystko zależy od rodzaju surowca zastosowanego do produkcji, procesu rafinacji i wielu innych.

Cóż jeszcze wg zwolenników biopaliw jest eko?
Ano to, że uproduktywnia się przy okazji "nieużytki". Ujęłam wyraz ten w cudzysłów, bo nie cierpię tego sformułowania. Oczywiście- z punktu widzenia  rolnictwa- jest to nieużytek; albo za suchy, albo za mało żyzny. W ujęciu przyrodniczym- wielokrotnie  przewyższa swoją bioróżnorodnością inne grunty, jawiące się laikowi jako niezwykle pożyteczne i użyteczne.

Pod uprawy tego typu wskazuje się tereny odłogowane, nieurodzajne dla rolnictwa, wcześniej nie przeprowadzając ich waloryzacji przyrodniczej.
Warto wspomnieć, że przeznaczanie "nieużytków" pod uprawy roślin energetycznych to  degradacja i eliminacja niektórych siedlisk np. muraw kserotermicznych. 

Murawa kserotermiczna
foto z: przyrodniczo.blogspot.com
O ile społeczeństwo przyjęło już do wiadomości, że tereny podmokłe to tereny pożyteczne- i dla  przyrody, i dla człowieka (mała retencja wodna), o tyle tereny "suche" uważa się za jałowe, a te koniecznie należy uproduktywnić, conajmniej je zalesiając. 
Wbrew pozorom jednak to siedliska bogate w gatunki specyficznych sucholubnych roślin oraz ciekawe gatunki zwierząt, w tym rzadkie i interesujące owady (wiele gatunków modraszków, kraśników, a także polujące na pająki żądłówki czy mrówkolwy).

Przeplatka didyma (Melitaea didyma)-
jeden z wielu rzadkich motyli związanych z murawami. Gatunek wpisany do Polskiej Czerwonej Księgi Gatunków; narażony na wyginiecie. foto- Wikipedia

Dołek łowny mrówkolwa
(foto z ostrowiecnr1.pl)


Larwa mrówkolwa
(foto z: treknature.com)

 
W skład wymienianych użytecznych energetycznie gatunków wchodzą często rośliny, o których wiadomo, że są inwazyjne (np. wspomniany rdestowiec czy ślazowiec, a także obce gatunki wierzb i topól).
Uprawiając monokultury tych gatunków nie tylko czynimy dany obszar ubogim gatunkowo. 
Każda monokultura skazana jest na możliwie częste ataki szkodników, wymaga zatem specjalnego traktowania pestycydami, aby uchronić plony przed ich zniszczeniem przez żerujące na nich owady czy patogeny.

Z kolei przeznaczanie gruntów potencjalnie użytkowych do produkcji żywności to podrażanie  kosztów jej produkcji. Chyba, że niektórym może na tym bardzo zależeć?
A co ze spalaniem w celach energetycznych zbóż? Czyż to nie marnotrawstwo?

Jak droga jest obecnie słoma, wie każdy, kto ma konie. To nie tylko kwestia upraw zbóż odmian odpornych  na wyleganie (krótkie pędy= mało słomy), to głównie kształtowanie rynku energetycznego przez zakłady skupujące materiał do swoich instalacji.
Jeśli skupią każdą jej ilość jako surowca energetycznego,  trudno dziwić się zatem, że hodowcom trudno słomę zdobyć lub cena jej jest często zbyt wysoka.
Oczywiście można sobie poradzić i ściółkować czym innym, słoma jako ścioła ma też swoje wady, ale to...kolejny temat :)

Oczywiście, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, prawa rynku, bla, bla, bla....
Co jednak z sytuacją, kiedy niszczy się siedliska naturalne, w których żyja rzadkie, zagrozone gatunki po to tylko by posiać tam coś, co wrzucimy do pieca?

Przykład wycinki lasów będących domem orangutanów, na potrzeby upraw energetycznych można zobaczyć  tutaj .

Zasoby surowców nieodnawialnych- ropy, węgla, gazu wyczerpują się. Ludzkość pazernie rozsiadła się swoją tłustą dupą na Ziemi. Sama jestem niestety jej cząstką.
Korzystam z prądu wytwarzanego z węgla, palę węglem w piecu.

Jestem jednak przeciwna mydleniu oczu ludziom, nazywaniu produkcji biopaliw ekologicznym i przyszłościowym. Nie jest to prawdą, a jedynie kolejną polityką służącą skromnej grupie osób, a nie wnosi nic w dbanie o nasz wspólny dom, jakim jest Ziemia.

Temat jest w sumie niewyczerpany. Wiele można by jeszcze powiedzieć, choćby o wartości opałowej roślin i rzeczywistym zyskom z ich uprawy.
Nie będę wymądrzać się na tematy, na których zgłębienie musiałabym przeznaczyć sporo czasu, a tego mam powiedzmy nie za wiele.
Dlatego odsyłam do bardzo ciekawego bloga Bogdana Szamańskiego, który na tematy związane z energią odnawialną poświecił chyba większość swego czasu, a ja pozwoliłam sobie większość z jego postów przeczytać z wielką przyjemnością.





 






wtorek, 10 lipca 2012

Kombajn u płota- oskrzela w kłopotach.


 Jak nie porymuję, to się źle czuję....
 A jak spojrzę na tych panów na zdjęciu to aż mnie zatyka. Czym oni oddychają?

Świstów skulonych oskrzeli ciąg dalszy, a wczoraj, popołudniu tuż, za naszym płotem, przyczłapał kombajn.
Zerżnął (:) zboże, wypełniając powietrze zawiesiną kurzu i omłotów....
Dobrze, że nie wjechał nam na podwórko...

Tak patrzyłam na niego zza zamkniętego okna i przypomniałam sobie jak to drzewiej bywało, jak to się zboża żęło się  sierpem -kosą- nie daj Boże! Grzechem było zboże kosić.
Koszono kosą trawę, a zboże wymagało specjalnego traktowania. Na kolanach....sierpem.
Podobno kosy w sprzątaniu zbóż zaczęto w Polsce używać po I wojnie światowej.
Potem już się zaczęło.

U sąsiada pracował Claas Dominator- o mniej więcej taki:


Ja to nieco pokręcona jestem, bo samochody- owszem, też mi sie podobaja, ale raczej starsze modele (lata 60-70), za to zawsze mi sie głowa odkręca za wielkimi maszynami rolniczymi.
Najlepiej jeśli maja zagregatowane narzędzia...
Muszę się kiedyś wybrać na jaką imprezę ze sprzętem rolniczym....

Bo choćby taki John Deer...

sprzedajemy.pl

albo New Holland CR 9000 napędzane silnikami Iveco o mocy 354, 435 i 489 KM....



albo nawet i Bizonik...


Jest na co popatrzeć...

Tylko, jak sobie pomyślę, jak jedzie takie monstrum przez zboże, to rżnie wszystko.
I nie chodzi mi tu o jakąś Jagnę co się opala rzyć w życie...
Takiej mi nie żal, choć męska część pewnie małą kroplę...łzy  by uroniła ...

Janusz Orzechowski "Buszująca w zbożu"

Dawniej zwierzyna polna miała więcej szans na ucieczkę przed kosą choć i wtedy się zdarzało, że ginęły lub ranione były młode zajączki na przykład. 
Pisze o tym jeden z moich ulubionych poetów Czechowicz w wierszu "Przy sianokosach" :

Na naszej łące
siano pachnące
kosili,
zajączka kosą zranili.


Udarł Stefanek
czysty gałganek
z koszuli,
ranę opatrzy , otuli.


"Wezmę niebożę,
lekko położę
na sianie,
łapka go boleć przestanie"

Stefanek  miał serce dla zajączka. Bez wykształcenia weterynaryjnego, a pomógł.
A weterynarze, z wykształceniem, a bez serca, "troszczą się" o cielęta i konie przewożone na rzeź w sposób adekwatny- w ich mniemaniu- do przeznaczenia tych istot- czyli mięsa.
Taka mała dygresja mi się nasunęła, smutna bardzo.

Wracając....
Rozwój technologii i mechanizacji jest raczej nieuchronny.
Takie sielskie klimaty


odchodzą w zapomnienie....

Niestety.
Z jednej strony to godne podziwu sprzęty, z drugiej przegrana natura. Żłopie to paliwo jak smok, bo czymś te KM trzeba nakarmić.
Tak samo okropnie wyglądają kilkuset- czy więcej hektarowe monokultury, bez remiz, ubogie, przy tym z konieczności traktowane tonami pestycydów...
Jakie życie biologiczne tam występuje?
Bardzo ubogie.
Prócz uprawy- chyba tylko oporne owady i patogeny. Takie obszary to rzeczywiście jedynie wielkim,  wypasionym w komputery i nawigacje satelitarne ustrojstwem objeżdżać.

Okoliczne, paszowickie pola to pola  z rzepakiem, poprzeplatane uprawą jęczmienia, pszenicy i żyta, z zakrzewieniami z dzikiej róży, poprzecinane ciekami wodnymi, nad którymi rozsiadły się olsze i kruszyny.
Jak już poprzednio pisałam, wolałabym, aby powróciły do nas buraki, ale póki nie przejdzie bum na rzepak i "ekologiczne" bio paliwa...to nic z tego nie wyjdzie.

Nota bene...osobny ciekawy temat- uprawa roślin na "eko" paliwa. Monokultury, chemia...co ma to wspólnego z  "ekologią"?
Szykuje się temat na nowy post....;)

niedziela, 8 lipca 2012

Kula w łeb, albo znachor może pomoże?

zdjecia.biz.pl
 Tak się cieszyłam...

Pisałam nawet o tym, może nie tak bezpośrednio, ale ocierając się o moją osobę, o tych, co przesiedleni do starych domów uciekają od alergii...

Albo jakaś szuja mi źle życzy i śle złą energie, albo tak się wszystko sprzysięgło przeciwko mnie, albo ...wszystko do kupy razem...

Zaatakowała mnie od dawna uśpiona moja upiorna przypadłość.
Ta, co nie pozwala się cieszyć kwitnącymi na łąkach trawami, sianem rozgrzanym w słońcu i duszącym zapachem kumaryny otulającym rozsłonecznione łąki...

Oczywiście musiałam urodzić się z miłością do łąk.
Oczywiście musiałam urodzić się z zamiłowaniem do koni, które przepadają za sianem, którym ściele się słomę pełną omłotów....

Nie mogłam urodzić się głupkowatą pańcią mdlejąca na widok gąsienicy, taką co ją płazy do wymiotów prowokują, a las i łąki podziwiać może tylko na obrazkach, bo pełne są obrzydliwych form życia.
Taką, dla której życie w mieście ociekajacym asfaltem i betonem to raj na ziemi...ludzie wkoło, gwar ulic, zieleń wkomponowana w budynki, abiotyczne trawniczki przystrzyżone tak, by żaden chrząszcz, mrówka, nie mogły się w niej schronić...

Miałam swoją ostatnia deskę ratunku...Sprawdzoną substancję  Fluticasoni propionas... glikokortysteroid....
Ale...albo się zbyt  to gówno we mnie rozpasało, albo już i to nie działa....
Pozostaje mi wizyta u lekarza, bo juz sama pomóc sobie nie umiem.


Nie wiem...chciałabym uciec od tego. Myślałam juz o jakimś cudownym leku; marzy mi sie też takie uzdrowienie. Może jakiegoś znachora znaleźć?


Z oregano i kotami sie udało.
Omłoty, trawy, pleśnie i nadciągające żniwa rzepakowe to chyba jednak za wiele dla mojego organizmu....


Powiem szczerze...jak nie mam jak oddychać i czuję jak świat, który kocham mnie dusi- w dosłownym tego słowa znaczeniu...chce mi się...wyć. 

I dziś to ukradkiem robię...

czwartek, 5 lipca 2012

Blokada wyżowa w polu geopotencjału...

www.cumulus.nazwa.pl
Minione dwa dni upłynęły pod znakiem burz i deszczu, który momentami lał się jak z wielkiego cebra.
Trzeba będzie uruchomić naszą pompę w piwnicy, bo zapewne nazbierało się tam sporo wody.
Dziś co prawda nie pada, ale nie wiem co gorsze- chłodek i opad czy to, co teraz- wilgotność powietrza jak w tropikach, słońce i jakiś zdechły podryg powietrza, którego nie śmiem nazwać wiatrem.

Ranek obudził nas gęstą mgłą, że nawet wzgórza (nota bene nie zidentyfikowałam co to za wzniesienie, co mnie napełnia coraz to większą irytacją...) nie było widać.

Synoptyk, na stronie www.meteo.pl , która stanowi moje źródło informacji o pogodzie pisze tak:

"Jeszcze przez cały tydzień utrzymywać się będzie w polu geopotencjału blokada wyżowa, która klinem sięga od Morza Śródziemnego przez Europę południowo wschodnia niemal po Morze Białe. Podobnie jak od paru dni skutecznie blokuje zachodnią cyrkulację strefową, dzięki której mogłoby napłynąć chłodniejsze powietrze polarno morskie. Sytuacji tej towarzyszy nadal znaczny gradient termiczny miedzy południowo wschodnią częścią kraju i północno zachodnia i zachodnią, tak przy powierzchni ziemi, jak i w wyższych warstwach atmosfery. Zdecydowane dobowe zmiany gradientu termicznego możemy obserwować na naszych mapach prognostycznych i meteorogramach i meteorogramach. Są one wynikiem czynnika radiacyjnego – czynnik adwekcyjny jest w tak słabo gradientowym polu ciśnienia i geopotencjału ma znacznie mniejszy wpływ. Jeśli jednak spojrzymy na mapy prognostyczne wyższych poziomów np. 850 i 500 hPa... (...)"


Chyba rzeczywiście zaistniała jakaś blokada mojego umysłowego potencjału, bo lekko to dla mnie niestrawne do przeczytania....


Psy nawet nosa z domu wysciubić nie chcą. Wygonione na podwórko trzymają się w zasiegu cienia jaki rzuca dom.
Garip chodzi jakiś naładowany. Co chwila daje Rudej popalić. Nie wiem co się dzieje.
Czy pogoda, czy go testosteron rozsadza. Wczoraj dwa razy przyparł ją do podłoża; raz za kark, raz złapał jej całą głowę w swoją wielką paszczę.
Nie ingeruję, bo to sprawy między nimi, ale momentami wygląda to złowieszczo.
Cóż.
Dorasta, w maju skończył dwa lata i zdaje mu się- chyba słusznie- że jest panem na włościach.
A Ruda?
Nie dość, że suka, to jeszcze mniejsza o jakieś 30 kg. 

Obydwoje jednak, w czas burzy przerażone są strasznie i po równo.
Ruda wciska się pod schody, albo pod piec chlebowy; Garip usiłuje otworzyć drzwi i wejść do nas "na salony".
Jak się mu uda- zwija się w kłębek niemal przy moich stopach...
Rasa psa pastersko- stróżującego, żyjącego ze stadami owiec w Anatolii....
Nie wiem gdzie by się schował, gdyby tam go burza dopadła- chyba, że pod owcą?

Maliny pięknie dojrzewają. Muszę znów zerwać i dorzucić do słoja i przesypać cukrem.
Mam nadzieję, że mi sie uda. Ostatnio moje plany pokrzyżował szerszeń.
Bardzo dorodny, wielkości baterii paluszka (tej większej).
Jakoś- mimo, że jestem od niego dorodniejsza, wolałam się wycofać...

P.S.
W wolnej chwili polecam stronę atlas chmur

poniedziałek, 2 lipca 2012

Codzienność....

Ostatnio robocze dni tygodnia bywają przewidywalne...
Rano, patrzę przez okna...i oceniam jaka aura nas dziś otacza....


Zerkam czy mam trochę czasu dla siebie?
Czy Mała śpi?


Oczywiście sierściuchy śpią...
Pozwalam na spanie na łóżku, koło Młodej, żeby zasysała ich zapachy i alergeny, żeby się uodparniała.

Kicia- beszczelna mała bździągwa...


I Jagoda. Strasznie pocharatana.
Chyba biła się  niedawno.
Rany jeszcze się goją.


Wychodzę przed dom.
Garip siedzi przy drzwiach.
Tu chłodniej, bo zaciąga zimnym powietrzem i chłodzi mu nos...


Przy wejściu postawiłam doniczki z pelargoniami.
Stały w domu, ale zasiedliły je mszyce.
Nie chcę spadzi w "kuchni".


Garip oblizuje suchy nos.
Musimy jechać do Wrocławia, do dermatologa, wykluczyć chorobę autoimmunologiczną....:(


Idę na nasz mały ogródek; zaraz za furtką mijam Miscantus...zasadzony przez moją Teściową


A dalej rabatka, która usycha.
Po kolei wypadają kwiaty nasadzone w roku ubiegłym.
Nie mamy czasu podlewać, a tam jest istna kseroterma!
I tak trzeba o tym myśleć.
W następnych latach po prostu zrobić duży skalniak i już....
A póki co, żyją jeszcze róże


Liliowce, za którymi specjalnie nie przepadam...


I coś astrowatego...


Agrest- drobny, ale dojrzały....


Mięta i melisa okazale odrosły



Pokrzywy dla rusałek też mają się dobrze....


Maliny dojrzewają....



W baseniku, opuszczone zabawki pływają smutno....
Czekają na weekend...i Młodego.



Kaczka- w szczególności.



Kolejne zielsko, którego nie było w zeszłym roku, a bardzo pożyteczne- wiesiołek dwuletni



Wracam pomału do domu, mijam nasze jesiony



Które sieją wkoło swoje dzieci...





Kiedy zadrę głowę do góry- widzę sprawcę hałasów niedzielnych i świątecznych- wieżę kościoła i dzwon...
który często mamy ochotę zestrzelić...
A głośniki na kościele tym bardziej




Ruda na to się tylko śmieje....


A Garip....ma także gdzieś i patroluje podwórze, korzystając z chłodniejszego dnia




Czuję przez moment czyjś wzrok na sobie...
Patrzę na dach....







A przy płotku sąsiadów, wysiały nam ptaki orzechy.
Całe stadko.
Dobrze sobie radzą na kupie gruzu.
Poczekamy ile z nich wyrośnie dzielnie.




Jeszcze krótki rzut oka pod nogi, co by się o gnaty wołowe nie potknąć....




Patrzę na furtkę....



I ...wracam do domu....