.

.

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Zdychaj poczwaro!

Gdyby nie to, że lubię poczwarki...
Ale... poczwara tak mi jakoś pasuje do tego roku, który już ledwo zipie.
Nie jest mi go żal.
Niech sobie .. zaśnie już.

Były i dobre chwile. Cudowne. Krótkie niestety.

Jestem głodna jednak.

Na tyle, by myśleć o Nowym.
I życzyć i sobie, i Wam, oby nie był gorszy.


Niech co złe się w dobre zmienia
Słabe -siłę wielką ma
Pracuś niech zastąpi lenia
Los niech co najlepsze da!

Miłość -"zimną rybę" zdusi
Śmiech niech połaskocze łzy
Szczęście złego czorta uśpi
Raj niech zawsze Wam się śni.


Zdrowie niech Wam wszystkim sprzyja
Kto Wam wadzi -temu w...trąbę...;)

Dosiego!



pocztówka z 1911 r. (ocalalicious.com)


piątek, 27 grudnia 2013

Krótko: na chwilę w firmie i wspomnienie wielbłądki.

Bardzo lubię spontony.
A że od czasu jakiegoś, całkiem długiego raczej, się nie zdarzają, tak dziś byłam bardzo uradowana.
Przy okazji zwrotu nagrzewnicy gazowej do firmy, w której pracuję (no teraz nie, bo się "byczę" wg co niektórych  na wychowawczym),spędziłam mile czas na spotkanku poświątecznym.
Jedyny żal jaki miałam to taki, że przyjechałam na krótko i trzeźwości musiałam się trzymać, bo autem, poza tym laktacja ueberalles więc musiałam o stosownej porze powrócić do Tupajowiska.

Towarzystwo wesołe, raczyło się pokarmem powigilijnym, do tego lekkie procenta, a mnie żal tyłek ściskał co by jędrniejszym być...

To mi dało do myślenia, że aż tak dobrze mi, w tym pustelniczym żywocie nie jest i chyba nie chciałabym tak zawsze.
Ludziska w firmie fajne; głównie faceci, ale preferuję kolegów.
Z babami zawsze jakieś dąsy, fochy.
Tu- krótka piłka.
No i o aktualiach modowych nie trzeba gadać i o serialach. Też.

Generalnie.
Bywają normalne.
I była. 
Tyle, że też napuchła w okolicy brzusznej tak jak ja i poszłyśmy na swoje macierzyńskie, doprowadzając Szefa (pozdrowienia!) do pewnej zapewne pasji...;)

A mi dziś moja pasja odżyła.
Przypomniało mi się, nie wiem właściwie czemu, moja pierwsza w życiu wielbłądka (Raphidia ophiopsis).
Widziałam ją...nie gdzie indziej jak w autobusie komunikacji miejskiej we Wrocławiu, kiedy to jeszcze studiowałam.
Nota bene jechałam do pani, u której mogłam zakupić Zeszyty PTE (Polskiego Towarzystwa Entomologicznego).
Zeszytów nie zakupiłam, bo tych, których szukałam nie było, za to na tyłach autobusy obserwowałam wielbłądkę i byłam z tego powodu bardzo zadowolona.

Kto nie wie jak wygląda wielbłądka- niech spojrzy na fotkę :

Tu na mojej ręce. Drugie- jak dotąd spotkanie z tym owadem.

Foto by Arkadiusz Stopa. Lepszej jakości niż moje powyżej.

Nie umiałam nie skorzystać przy okazji z jednej z moich ulubionych książek o owadach.
Koehler pisze tam także o tych owadach i ich żarłoczności (niestety także wobec osobników własnego gatunku). ("Saga rodu sześcionogów").
"(...) Jest już przy larwie osnui, a ściślej mówiąc- nad nią. 
Wypukłe oczy wielbłądki nie maja wyrazu, jak u wszystkich owadów. Nie patrzą, ale widzą. Jej przedtułów unosi się do góry, głowa z rozchylonymi drobnymi szczękami skierowana jest ku larwie, a ta- beznadziejna idiotka- żuje sobie spokojnie sosnową igłę w pełni nieświadomości losu, który już się właściwie dokonał". 

Wielbłądki według mnie są ciekawe. 
I ładne- to oczywiste!

Podobnie jak sieciarki (mrówkolwy, żupałki, złotooki) stanowią ciekawą entomofaunę.
Zarówno za sprawą wyglądu jak i etologii.
Ooooczywiście na dalszym miejscu za ryjkami czy pluskwiakami (zwł. rodziną Pentatomidae czy Acantosomatidae) :)



czwartek, 26 grudnia 2013

Jak Tupaja o mało nie oberwała kulki i co znalazła na drzewie.

Wyjazd z Absorberami do Sztygarowa mi nie wypalił.
Wielki glut dopadł Młodego, do tego temperatura powyżej średniej. 
Wyglądał jak mopsik...
Nawet nie protestował, że nie jedziemy.

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym została w domu.
Jeśli tylko to możliwe, w dzień wolny jadę z psami do lasu. 
(Nuuda, już to każde z Was wie).

Dziś spacer był z szybkim zakończeniem.
Banda frustratów z małymi ciulami, urządziła sobie polowaneczko.
O mało nie trafiłam z moją mini watahą pod ostrzał.

Mignęły mi ze trzy lusterka sarnie.
Gnały przerażone...

Psy złapałam na smycze, bo jedno- mogłyby pójść w las za zwierzyną, drugie- jeszcze by mi je któryś z palantów w imię ochrony zwierząt leśnych  odstrzelił.
Szybko zwinęłam się do Foxa. 
Właściwie to psy same mnie ciągnęły do auta, bo hałas i atmosfera zbliżających się, a zapewne i zapachów zwierzów je "nakręciła".

Pamiętam jak jeszcze w sztygarowych okolicznych lasach z Rudą łaziłam, też nadziałam się na polowanie. 
Z tym, że po prostu szłyśmy z suką wprost na myśliwych, którzy szli za postrzałkiem. 
Nie wiem co za zwierzę nim było, ale broczyło krwią jasną, spienioną.
Widok był porażający.
Ruda wcale nie była "podniecona".
Ogon wkuliła pod brzuch i chciała wiać gdzie pieprz rośnie.
Ja z resztą też....(oczywiście pomińcie kwestię ogona).

Powrócmy jednak parę chwil przed wątpliwą przyjemnością nieodległego polowania.

Leśnicy, jak wiadomo,mają pomysły różne.
Zwłaszcza w materii ochrony przyrody.
To temat na osobny wpis.
Ale ten sposób pomocy ptakom chyba zasługuje na "nagrodę":

Budka jest- a że na wysokości 1,50 m....jaki problem?

No dobra- chcecie ochrony ptaków w lasach- to macie. 
Jest budka?
Jest.
Chyba dla nielota jakiegoś.

Gdyby była niżej, posądziłabym (ob)leśników o perwersyjne zabawy.
A tak- mamy kolejny przykład kawałka dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty.
Ale- najważniejsze- statystycznie- leśnictwo dostosowało się do wytycznych Instrukcji Ochrony Lasów...



środa, 25 grudnia 2013

Dziwnie....

Wiecie co...?
Odczuwam pewien niepokój.

Cicho.
Nikt nie krzyczy.
Nikt nie płacze.
Nikt niczym nie rzuca.

Wczoraj, w Wigilię, oczywiście największym zainteresowaniem cieszył się wśród Absorberów chleb.
Młody zjadł kęs sałatki i tyle. Młoda też trochę podziubała.

Wiadomo, że tak małe dzieciaki nie będą jadły bigosu (którego z resztą w tym roku zabrakło), ale myślałam, ze może rybka chociaż...
Nie.

No nic to.
Z głodu nie umrą.

Absorberka z gilem. Jakiś wirus niestety.
Absorber łobuz w aktualnym buncie 2,5 latka.

Przyszedł wreszcie Gwiazdor vel Mikołaj i podrzucił prezenty.

Kopara żółta duża miała być dla Gigiego, wg jego wskazówek Mikołaj miał zaopatrzyć Nadkę w czerwony traktor. 
Mikołaj podrzucił też puzzle piankowe duże z cyferkami. Bynajmniej nie do siedzenia. 

Zdecydowanie, po wydłubaniu samych cyfr, resztę puzzla należy sobie założyć na głowę.

Furorę, ale i wrzaski i nerwówkę urządziły cymbałki...
Jedno przez drugie chciało grać, czekałam, aż dojdzie do rękoczynów. 
Miałam mocne nerwy, może przez sute podjedzenie śledzi, nie dałam się ponieść wścieklicy, choć moja Klonica wrzeszczała niczym strzyga, a Absorber wrzeszczał nie gorzej od niej.
Powiem tak.
Z boku wyglądało to na bandę małych diabląt.

W końcu, walcząc o mała chwile ciszy dla własnego ucha, po uzgodnieniu ze starszym Gigim, położyłam cymbałki na szafie.
Nie zniosła tego Młoda, zaniosła się szlochem strasznym, a dwa gile nosowe połączyły malowniczo jej nos z wygiętą w podkówkę buzią.

A teraz?
Cicho.
W godzinę ogarnęłam sajgon z garami, podłogami, eksplozją zabawek.
Siadłam do earl greya, popełniłam post na Tupajowej Zgrai i... tak dziwnie.

Absorbery ze swoim tatą u dziadków.

A ja mam spokój.
Ale...wiecie co? Przyłapuję się na tym, że jest cicho. Za cicho.
Tylko wietrzysko za oknem i dudniące dzwony w kościele przypominają, ze życie toczy się obok prawie zwyczanym trybem.
U mnie niezwyczajnie.
Bo bez Absorberów na prawie cały dzień....

poniedziałek, 23 grudnia 2013

W wigilię Wigilii...

Wszystkim Wam, którzy tu do mnie zaglądają- przypadkiem lub z przyzwyczajenia ;)
Dobrych i spokojnych Świąt życzę.

Lekkich- znaczy nie w przeżarciu,
Z zadumą nad żywotem naszym-choć przez chwilę.
I nad tymi, które swój żywot oddały, żebyśmy mogli w ten czas nasycić swe brzuchy...

Wasza Tupaja

niedziela, 22 grudnia 2013

Przedświątecznie

No cóż.
Początek astronomiczny się zimie nie udał.
10 stopni.
Na plusie.

Z jednej strony - cieszy.
Może nam ta mała kupka węgla na dłużej starczy.
Z kolei- żal mi, że nie ma śniegu.
Nawet przymrozku małego.

Takie "niewiadomoco".

Jagoda jest obecnie naszą stałą lokatorką.
Jakiś mały kaszel i kichanie jej się przyplątało.
Już przechodzi. Nie wiem czy to czasem koci katar nie był, bo zaczęło się od oka.
Może lżej przeszła, bo była szczepiona? Tyle, że to było  3 lata temu....Pewnie już odporności nie ma. 
Jak zwał tak zwał; czasem jeszcze kaszlnie, ale je- jak to ona- ładnie, oko już zdrowe, nie kicha.



Proszę Was o niezwracanie uwagi na maziaje na szybie.
Kto ma Absorbery, szafki pod oknem, a na nich książeczki- to tak ma! Naprawdę!

Lekka atmosfera przedświąteczna zapanowała w Tupajowisku.
Chyba głównie za sprawą dzieciarni.
To głównie dla nich choinka, w całej swej okazałości.
Pomagały ubierać.
Oczywiście codziennie muszę powtarzać, że cukierki pożremy jak ją rozbierzemy!

W Moim Pokoju,zamiast gałązek świerka czy jodły- jałowiec.
Działa odkażająco, oczyszcza ze złej energii, a i aniołkom słomianym mu na nim dobrze.
Pod wiechciem karteczka z życzeniami od Aldony z EcoGypsy- dzięki serdeczne jeszcze raz! 




Dziś, jak to w niedzielę (prawie każdą), zapakowałam futrzaki do Foxiunia i podjechałam na Bazaltową.
Nie było mnie tam chyba z miesiąc.
Liście opadły więc widać o wiele więcej.
Odsłaniają się widoki skałek.



A jak już weszliśmy na górę to się gapiliśmy.




I tak mija dzień za dniem.
Święta niebawem i ...zanim się obejrzymy- już będzie po nich.

Ominęły mnie wątpliwe przyjemności zakupów, raz tylko wyrwałam się z zamiarem spotkania z Gwiazdorem i omówienia szczegółów dostarczenia prezentów Absorberom, ale...
No właśnie.
Chodzę ci ja po sklepie, obok, na stoisku z zabawkami babcia z synem lub zięciem, szuka prezentu dla wnuczki.
- Nie widziała pani jakichś ładnych rzeczy dla małej dziewczynki? Jakieś żelazko? Lala, może zestaw garnków?
- Nie, nie widziałam. Ja szukam dla swojej czerwonego traktora.
Koleś się zaśmiał, a babcia chyba zdębiała lekko.
I dobrze.
Jak się napięła- skóra zapewne zyskała większy turgor.

Szerokim łukiem minęłam stoisko z karpiami.
Nie wiem czy polaczki kupowały żywe stworzenia i fundowały im drogę krzyżową w worku foliowym ku chwale Nowonarodzonego.
O tym już pisałam rok temu i- od tej pory nic się nie zmieniło.
"Ludzie".
Dalej najchętniej tym tępym "zbudowanym na bazie węgla" istotom założyłabym folie na puste łby i śmiała się z ich wybałszonych gał.

Ale...
Żeby nie było, że monotonia pesymismus...
Odświeżyłam sobie reklamy Plusa w wykonaniu kabaretu Mumio i - żegnam Was, przynajmniej do jutra- ACZKOLWIEK.....






wtorek, 17 grudnia 2013

Radysy. Czyli mafia rządzi polaczkami. Zwierzaki cierpią, a Tupaja się wqurwia.

Jak zwykle.
Tupaja pisze sobie jak ją co wpieni.
Co ma pisać? O sobie- nie napisze. Wiadomo. 
Wspomniałam już o tym, ale...

W gąszczu swoich myśli, problemów,walki z TAURONEM,  natrafiam na takie gówno i już mi się na prawdę wszystkiego odechciewa.
Pieprzony kraj.
Qwa, gorzej niż w jakimś Zimbabwe!


To, że nasze kochane państwo to wrzód na dupie obywatela- to pewnik.
To, że okradają nas na wszelkie możliwe sposoby- drugie.
Ale...
Pamiętam, parę lat temu jakiś politykier oburzył się, że w Polsce nie ma mafii.
"Jest w Rosji, jest we Włoszech, ale nie u nas".
Ciekawe... w takim razie czym są Radysy. I inne tego typu miejsca.

Gdzie jest prawo?
Gdzie jest władza?
Każdy przyklaskuje gnojom, bo problem bezdomnych psów znika.

Dobrze. 
Jeśli dla części polaczków pies to ścierwo i problem, to może odwołam się do tego, co tak wielu moich TFU! rodaków rusza- pieniędzy.
Grube miliony idą na tych hycli.
Grube.

NIKi, sriki, policja. A już Inspekcja Weterynaryjna- ta instytucja kuriozum! Stada sprzedawczyków. Pod przykrywką działa na szkodę zwierząt. 
Rzygać się chce.

Mafia, złodzieje, krętacze- oto nasza elita.
Z nimi się trzeba liczyć.
To dla nich jest ten kraj chyba.

Wybaczcie...
Nie mogłam dziś inaczej.

środa, 11 grudnia 2013

Tupajowe kłopoty z Foxiuniem, tłusty Garip i kalendarz Eco Gypsy na osłodę.

Nie ma to jak dzień pełen niespodzianek...

W skrzyneczce pocztowej, nasz paszowicki listonosz skrzętnie wcisnął przesyłkę od Aldony z EcoGypsy - kalendarz na przyszły roczek, który to miałam szczęście wylosować :)
Ładne zdjęcia i co ważne jest miejsce na mini notatki; ostatnio jest mi to niezbędne....

Niestety był to jedyny miły akcent dnia.
Mój wyjazd z Garipem do weterynarza, a przy okazji udanie się na przegląd Foxiunia okazał się z lekka nieudany.
Po szóstej próbie odpalenia, mój kochany samochodzik wreszcie zrozumiał o co mi kaman i ruszyliśmy. Niestety. Na wyjeździe na krajową 3-kę, zaszarpał, skoczył parę razy jak postrzelony. Po redukcji do jedynki przemieścił się, ale czułam, ze źle z nim.
Zajechaliśmy siłą rozpędu na stacje paliw. Wlałam mu nieco (nie, nie był na oparach...), ale... już nie odpalił....
Pomocny pan ze stacji wypchnął Foxa i mnie wraz z Garipem sprzed dystrybutora co bym im ruchu nie tamowała....

Całe szczęście mam ja we wsi jednego dobrego Sąsiada.
Nie był w polu. Mógł przyjechać.
I przyjechał.
P. zapiął mojego Vw na linkę i smutno potoczyłam się za nim do mechanika.

Garip zgoopiał totalnie, ale jako, że mnie chyba lubi nic nie powiedział.


Pan G. mechanik okazał się przesympatycznym człowiekiem. Nie z tych nachalnych- raczej takich misiowatych, raczej flegmatycznych, ale jak wqrwisz- to zabiją.
Posłuchał mnie, posłuchał chechłania Foxa.
Odkręcił kopułkę przy aparacie zapłonowym, podmuchał, skręcił...

Fox odpalił od dotknięcia...

Magik, normalnie.
Ucieszyłam się.
Podziękowałam, uścisnęłam dużą dłoń, zażartowałam, że mam nadzieję szybko do niego nie wracać  i zawróciłam do Jawora, do weta.
Pomyślałam, że w razie czego, jak mi znów zdechnie to pod lecznicą, a nie pod stacja diagnostyczną....

Garip okazuje się mieć zaburzenia w pracy gruczołów łojowych...
Może po lekach, a może taki jego urok...
Czekam na ofertę medykamentów do usuwania łoju ze skóry. Mejscowo.
Nie mogę go kąpać całego. Z resztą- to nie wykonalne logistycznie.

Jak nie urok, to sraczka.

Pod stacją diagnostyczną, pan zajął się moim autem dokładnie.
Miałam wrażenie, że prześwietla go swoimi oczami. Sprawdzał wszystkie numery.
Dobrze, że nie żądał ich ode mnie...Tych najbardziej osobistych.

Po wjeździe na kanał, okazało się, że się panu moje auto nie podoba. 
"Wyjechany na wahaczach i słaby hamulec ma trochę".

No i ....niestety.
Mój pan mechanik, sympatyczny i fajny w ogóle- się ucieszył.
Znów mnie zobaczył.
Po niecałej godzinie.
A ucieszy się jeszcze bardziej, jak mu będę płącić za zrobienie przodu i hamulców mojego Foxiunia....




niedziela, 8 grudnia 2013

Jesteście ...okropni :)!

Piszę to z uśmiechem, choć ostatnio mi z nim nie po drodze.
Chyba, że Absorbery, chyba, że psie pyski...

Zabiłam dynię.
Długo leżała pod stołem w kuchni.
Gigi się na niej kulał.

Z wszystkich Waszych przepisów, które mi podsunęłyście, wybrałam przepis Weroniki.
Miałam ochotę na mleko, pomyślałam, że może Absorberom posmakuje.
A tu:

zupę zjadłam ja i psy.
Nie żałuję.
Smaczna była.
Garipowi na zdrowie, dynia wszak w witaminę A bogata.
A czosnek psy moje lubią.

A czemuście okropni?
Z przekąsem piszę, bo jak zasiadam w końcu po paru dniach, to ślipię i ślipię w lapka ( o ile go mam ...) i noc by chyba poszła sobie hen daleko, zanim bym wszystko nadgoniła :). Że nie wspomnę o komentarzach u Kretowatej! :)

Czytam Was, a jak nie czytam, to mi czegoś brak.
Was mi brak.

Cieszę się, że zaczęłam pisać bloga.
Nie wiem czy będę miała o czym pisać.
Nie to, że nic się u mnie nie dzieje.
Wręcz przeciwnie.

Może się niedługo wiele wydarzyć.
I złego, i dobrego.
To materia zbyt osobista, ale na pewno puszczę farbę, jak już coś się wyklaruje.

Wiem jedno:
przyszły rok to będą wielkie zmiany w moim życiu.
Trzymajcie kciuki za mnie.
Za powodzenie.
Za...

czwartek, 5 grudnia 2013

Pomocy- kto zna prosty, dobry przepis na pomarańczową bambułę?

Wiem, wiem...
Dziewczyn wiele- w tym Pacjan, Kretowata, Kama, pisało o zupie z dyni.
Z tym, że u mnie odpada na razie dodatek w stylu mleczka kokosowego tudzież imbirów świeżych....
Czy macie jakiś prosty przepis na dobą zupę z dyniolca?

Aha...no i blendera nie mam więc zupa- krem odpada...


środa, 4 grudnia 2013

Środa, czwartego.

Absmak czuję.
Sąsiadka się na mnie wypięła.
Nie dokładnie, ale- udaje, że mnie nie zna.
Chyba wiem czemu.
Ano temu, że pewnemu dobrze impregnującemu się panu, w złości lekkiej wyznałam, że owa sąsiadka czasem chyba śmieci puszcza z dymem. 
Dajcie spokój.
Otwieram sobie okno wieczorem, żeby przewietrzyć,a tu miast świeżego paszowickiego powietrza z dechem Ducha Pustelnika, wpada mi smród węglowodorów- tu wcale nie aromatycznych.
Jak więc się nie wpieniać, gdy sąsiadka przeprowadza znaną polaczkom metodę segregowania odpadów na te, które spala się w dzień i te, które spala się nocą.
Że nie wspomnę, że mieszkając z młodymi i wnuczkiem, mają mniejszy kontener niż my!
U nas dostawiony większy (240 l) stoi obok naszego (kupiony), a w nim po 2 tygodniach uśmiecha się do mnie szary popiół z kotła. Gdybym miała pomieścić w mniejszym i popiół (i dyament :), i odpady- przyznałabym sobie medal.

Na razie przyznaję sobie wyróżnienie z tytułu utraty wagi.
Jeszcze nigdy nie wyglądałam tak dobrze w swetrze za zadek, w paski (sweter, nie zadek) i nie miała kompleksu, że mi on coś optycznie powiększa!

Wygramoliłam się z Absorberami z infekcji wirusowej, która nam znów przyprawiła gluty po pas i kaszle a la suchotnicy, ale już od poniedziałku dajemy czadu na dworze.
Pogoda przednia...była, bo w tej chwili za oknem chmurzyska usilnie próbują mnie wpienić.
Nooo...chyba, że zwiastuje to śnieg. Jestem za!
Wiem, że wielu będzie się pieklić, rzucać mięsem i pomstować, ale mam to głęboko w nosie.
Ba! Wiem, że będę odśnieżać, bo jestem teraz w domu i wcale mnie to nie przeraża.
Czasem zastanawiam się czy nie mam w genach jakichś zesłańców syberyjskich, bo im ciężej tym czasem bardziej mi się podoba- oczywiście tylko wtedy jeśli sobie z przeciwnościami radzę;)).
Albo to nie geny, tylko...głupota..;)

Na razie tylko z lekka nas przymraża, nawet nie na tyle, żeby węglarze mogli bez rwania darni i szastania błotem w koło wyjechać.
Wczoraj przyjechał upragniony węgiel.
Z nowego składu. 26 kJ, orzech. Po obejrzeniu z bliska- orzeszek raczej, ale cóż- najtańszy. 
Całe 649 pln za tonę.
Zobaczymy ile wart jest ów opał.
Drewno za czas jakiś.
Na razie idą resztki płotu. Próchno, bo próchno, ale ratuje.
Zaraz przypominam sobie uchwałę krakowskich radnych o zakazie palenia w domowych kotłach węglem. 
Ustala się czas przejściowy na dostosowanie domowych źródeł ciepła. Znaczy- wchodzi w rachubę gaz i prąd. Kominki opalane drewnem zostają, ha, ha....

Absorbery mnie wykańczają czasem.
Totalne stereo. 
Jedno w jedną stronę, drugie - w drugą.
Wiem, że czas to odległy, ale ostatnio zastanawiam się, jak im będzie szła nauka w szkole.
Jaki poziom osiągnie polska oświata i metody ogłupiania dzieci, a później młodzieży...
Ile spocznie na nas, rodzicach, by wypuścić z gniazda mądre i radzące sobie dziatki?
Ufam, że jakoś się uda.
Ano...mam nadzieję, że nie dołączą do rzeszy, obecnych już analfabetów, którym drzewiej kojarzy się z drewnem, a kondominium (choć samo słowo i ten, który go użył wywołuje we mnie dość ambiwalentne uczucia) jest minimalną formą zabezpieczania się przed seksem.


wtorek, 26 listopada 2013

Miałam nie pisać, ale...wyróżnienie od Ilony ze Skarbnicy Przyjemności....

Ica ze Skarbnicy Przyjemności napisała w komentarzu do mojego poprzedniego wpisu tak:

Dostałam nagrodę - Liebster Blog Award. Jednak nagroda zobowiązuje do udzielenia odpowiedzi na 11 pytań i wskazania 11 blogów, które nominuje się do otrzymania tejże narody. Blogi te mają być godne polecenia i odwiedzania. Według mnie taki jest Twój blog, więc przekazuję nagrodę w Twoje ręce. A teraz czas na Ciebie! :))
Pozdrawiam cieplutko,
Ilona
P.S. Moja lista pytań:
1. Jakie jest Twoje pierwsze skojarzenie z polską wsią?
2. Bez jakiej rzeczy nie wyobrażasz sobie życia?
3. Jaka jest Twoja najczęstsza myśl tuż po przebudzeniu?
4. Książka, którą poleciłabyś w przyszłości (tej dalekiej lub nie) swojej dorosłej córce?
5. Co znajduje się w Twojej torebce?
6. Do której postaci literackiej bądź bohaterki serialu lub filmu jesteś podobna?
7. Jaka jest najpiękniejsza chwila Twojego życia? 
8. Co najbardziej cenisz w ludziach?
9. Skąd pomysł na nazwę bloga?
10. Jaka jest Twoja popisowa potrawa?
11. Kim chciałaś być w dzieciństwie i dlaczego?


Miałam na razie odpuścić pisanie- o czym już dziś zdążyłam Wam skrobnąć (klepnąć?), jednak ten wpis mnie zmobilizował.
Ano- choćby dlatego, żeby podziękować Ice za przyznanie nagrody Liebster Blog Award.
A więc- dziękuję!
Jest mi miło, że rzesza podglądaczy się powiększa i to mnie może zmobilizuje żeby jednak dawać znaki życia a nie taplać się w swojej ostatnio smutnej perystaltyce życia.

Problemu z pytaniami nie będzie. Gorzej, bo chyba z wytypowaniem kolejnych, uznanych przeze mnie za godne- to już insza inszość. Także wybaczcie...nie będę się powtarzać...

Siedzę wciąż w tych samych klimatach Blogiń i Bloginek, jest też parę Rodzynów ;), nie poszukuję nowych, bo i tych, u których mi miło bywać jest dużo i ogarnąć to po dłuższej przerwie jest ciężko.

Swoją drogą, kto nie zna Ilony ze Skarbnicy Przyjemności- zapraszam serdecznie!

A teraz do meritum....

1. Jakie jest Twoje pierwsze skojarzenie z polską wsią?
Pierwsze- ciężka praca. Potem- w zależności od ludzi i regionu- piękno lub brzydota.
2. Bez jakiej rzeczy nie wyobrażasz sobie życia?
Rzeczy- materialnej? Ano... mimo wszystko książki...;) Obecnie- bez zapałek. Bez nich kotła nie rozpalę :)
3. Jaka jest Twoja najczęstsza myśl tuż po przebudzeniu?
Kiedy wreszcie... (i tu jest miejsce na intymnia, a to...zbyt osobiste).
4. Książka, którą poleciłabyś w przyszłości (tej dalekiej lub nie) swojej dorosłej córce?
M. Woodman "Ciężarna dziewica".
5. Co znajduje się w Twojej torebce?
Wiele tego...
Kalendarzyk, długopis piszący, długopis niepiszący, portfel, stare paragony, stara grzechotka Nadki, Ibuprom, No-Spa, pomadki, zapalniczka (w razie czego), ostatnio- pielucha jednorazowa, chusteczki wilgotne z przeznaczeniem do tyłka Absorberki.
6. Do której postaci literackiej bądź bohaterki serialu lub filmu jesteś podobna?
Sama nie wiem. Chyba jestem jak ta.. motyka, co się na Słońce porwała :)
7. Jaka jest najpiękniejsza chwila Twojego życia? 
Jak powiem, że chwile pierwszego kontaktu z Absorberami- będzie to trywialne. Ale tak było. Ponad to...mój pierwszy raz w Śnieżnych Kotłach.
8. Co najbardziej cenisz w ludziach?
Prawdomówność, empatię, wrażliwość na przyrodę i krzywdę zwierząt, ale też pracowitość, optymizm i radość z małych spraw i rzeczy.
9. Skąd pomysł na nazwę bloga?
Myślałam....że to moja ostoja będzie. A Tupaja...hmmm... wiewióreczniki są fajne :) a i nazwa taka z..przytupem. A taka byłam, tylko...coś mnie zmieniło...Mam nadzieję, ze to chwilowe.
10. Jaka jest Twoja popisowa potrawa?
Gotuję raczej banalnie. Popisowo raczej nie. Mam parę sprawdzonych, smakujących wielu osobom dań. Co dziwne... z mięsa, do którego stosunek mam ambiwalentny. Dobrze wychodzą mi zupy- pomidorowa, ogórkowa, krupnik.
11. Kim chciałaś być w dzieciństwie i dlaczego?
Koniem, psem. Potem królem Arturem. Tym ostatnim szkoda, że nie zostałam :)

Będziecie wstrząśnięci....

...

fot. C. Davidson

.....otrząsającymi się psami.
Filmik na portalu Crazy Nauka

A poza tym...co u mnie?
Na razie za wiele myśli, przemyśleń, uczuć, żeby pisać o czymś innym. A to co we mnie nie jest przeznaczne dla tego bloga.

Także...mam nadzieję- do miłego!
Gdziekolwiek i o czymkolwiek miałabym pisać.
A zdarzyć się może wiele i niekoniecznie przewidywalnych rzeczy...








P.S.

Latające fafle również tutaj .



piątek, 15 listopada 2013

Tupaja się cieszy z saola, czyta głupoty i wspomina śmiejąc się pod nosem (wreszcie!)

Siada sobie Tupaja do kompa i czasem nawet coś mądrego uda jej się przeczytać.
Choć raczej należałoby napisać- zdąży.
O pochodzeniu psów już napisałam na Tupajowej Zgrai.

Na deserek- znów ujrzano jednego z najrzadszych i najbardziej zagrożonych ssaków na naszej kochanej Ziemi- saola jest piękny bez dwóch zdań, a wygląda tak:

foto by konicaminolta.com
Żyje na terenie Wietnamu, Laosu w liczbie szacowanej na kilkaset sztuk. Jak donosi Wikipedia- wyłącznie na wolności.
Odkryta w 1992 roku. W tym roku ponownie się objawiła. Żyje w trudnodostępnych rejonach lasu tropikalnego i bagnistych siedliskach.
Chyba dzięki temu jeszcze jej nie zeżarli, nie wytłukli dla poroży czy innych trofeów "selekcjonerzy zwierząt", pospołu z poszukiwaczami z szeregów medyków ludowych (nota bene...może coś z chinola dobre jest na wszystko?).

Oby jak najdłużej udało się temu gatunkowi z rodziny krętorogich przetrwać jak najdalej od ludzi. Także naukowców.... 
Kiedyś chyba popełnię post o badaniach z użyciem obroży telemetrycznych, bo swego czasu temat mnie gotował do białości,a le to wymaga ode mnie trochę czasu nad literaturą, a tego czasu nie mam.

Zachęcona artykułem z onetu, na temat przesadzonych bab miejskich na wieś, o którym pisała Paulina, przeżyłam widok okropnego gościa miłującego lodówkę z portalu aukcyjnego (co za oblech! jak tak można! ja tu Kasztelana piję!), powróciłam do przeglądania portali informacyjnych.
Jako, że kupiona przez Kamaxa, na moje życzenie sobotnia Wyborcza leży nierozdziewiczona..., musiałam narzucić sobie jakiś mały trend w byciu w miarę na bieżąco. 
A jednak...wymiękłam.

Nie, nie przy informacjach o silikonie w ustach tudzież w piersiach, nawet tytuł o tym, że nie zgadnę w jakich warunkach mieszka Rudi Szubert- a to akurat wiem i piękne ma to gospodarstwo agroturystyczne!
Pewnie to lekkie pokłosie tekstu o miastuchach na wsi. Nie zgadniecie jak mieszka- no - wsiok się z niego zrobił! Po prostu....Szkoda gadać.

Za  to rozwalił mnie krótki artykuł, jak to nie tracić głowy z powodu utraty pracy, siedząc po końcówki włosów w kredycie hipotecznym.
Otóż- moi mili- radzi nam specjalista zachować spokój. 
Są wakacje kredytowe. 
Można spłacać odsetki, bez kapitału przez wyznaczony przez bank czas.
Można się ubezpieczyć od utraty pracy.
Al, to nie to, kochani.
Nie wiecie?
To takie proste!
Należy odłożyć sobie wcześniej na czarną godzinę!

Nie wiem, chyba całkiem na bakier z tym jestem, ale jakbym miała odłożone, to bym kredytu hipotecznego nie potrzebowała.
A poza tym....
Banki dają wakacje. Nawet na rok. Niestety mój bank na przykład nie daje tym, którzy się ukatrupili na 35 lat. Czyli Tupai, miłościwie panującej w domu z 1773 roku....

Jeśli już o panowaniu, to może o wodzach.
O wodzach inaczej....

Było to już dawno temu, kiedym jeszcze miała włosy długości 1 cm, bo taki miałam wtedy rys charakteru, na zajęciach z jazdy konnej w mojej szkole.
Dwa roczniki niżej był pewien chłopaczek. 
Taki...szczególny, że się wyrażę.
W tym czasie też miał lekcję. Konisko poniosło.
Instruktor widząc, że dziecię nad koniem nie panuje, wodze koniowi już przez łeb lecą, woła:
- Wodze na szyje! Wodze na szyje!
No i ...zgadnijcie?
Koń wrócił do zastępu. Chłopak szczęśliwy...Z wodzami- na szyi. Własnej....


poniedziałek, 11 listopada 2013

Tupaja, z pełną myśli głową, po lesie łazi.

Tygodniowy post z powodu przegapienia płatności za internet.
Na pewno straciłam wiele wątków.
Nie wszystko jestem w stanie nadgonić, a niektórych wpisów już nawet nie komentuję, bo śmiesznie by było.

Dwa dni minione przeszwendałam z psami po lasach w okolicach Siedmicy. 
Wbijam się w jedna z leśnych dróg i zostawiam foxa przed szlabanem.

Mam ostatnio głowę pełną myśli, ale za nic nie mogę nic poukładać i chyba znów czasu trzeba. Oby nie za długo.
Tereny Chełmów to tereny magiczne.
Zawsze je kochałam, a teraz, jestem tu.
Ciekawe, czy na zawsze...?

Odkrywam nowe ścieżki.
Lasy tutejsze to mozaika siedliskowa.
Na niedużej przestrzeni tak różne drzewostany.
Górki, dolinki.
Tu świerk, tu buk, tu dąbrowa z dębem, lipą, jaworem, tu moja brzózka ulubiona, a zaraz niemal jakaś śródleśna młaka i kawałek olsu. No cudo po prostu.

Natrafiłam też na grupę całkiem okazałych daglezji, które- mimo, że egzoty- lubię bardzo.
I tu się świetnie naturalnie odnawiają...



Jak ruszy wegetacja będzie co w runie oglądać.
A póki co, znalazłam spore gniazdo.
Wygląda na jakieś "drapolowe" niestety, nie znam się na tym.



Natrafiłam też na graby.
Leśnicy nie za bardzo je lubią i wraz z także moja ulubioną- osiką, traktują prawie jak chwast.



Jako, że myśli u mnie się kłębią...
Czytałam u Megi post o wymarzonym domu i...chyba byłby taki:


Musi być trochę...spory, bo gdzie bym podziała książki na przykład? :)
Musi mieć część gospodarczą, stodołę, stajnię i obórkę. I kurnik.
Do tego sad, warzywnik, pastwiska, łąki, kawałek lasu, staw.....

Poza tym....
Sama nie poradziłabym sobie z taka ilością inwentarza i pracami polowymi więc...trzeba gdzieś tych młodych najmitów wykąpać i ...ugościć :)

czwartek, 31 października 2013

Za Tęczowym Mostem.....

"Mój Pies jest Tam
Nie będzie tęsknił, bo wie
Że nastanie czas, gdy sam
Wyjdzie naprzeciw i powita mnie"
(moje, z grudnia 2000 r.)

Nasze Słoneczko....
Co prawda 1 listopada za dwie godziny, ale dziś mnie jakoś natchnęło....
Choć świeczkę zapalam Mu 7 listopada.



Urodził się 4 listopada 1990 roku.
Matka- szorstkowłosa kundelka, z czarcim błyskiem w oku, który zapewne odziedziczyła po terierowatych przodkach, ruda. 
Ojciec- niskopodwoziowy, ON-kowaty kundelek.

Miałam wtedy 11 lat.
Kuzynka koleżanki miała tę suczkę, która niedawno się oszczeniła.
Nie pamiętam ile szczeniąt przyszło na świat.
Wiedziałam tylko, że rodzice zgodzą się tylko na pieska. Suczka nie wchodziła w grę.
Pieski były, a jakże.

Jakieś dwa tygodnie przed planowanym odbiorem szczeniaka, zaniosłam tym ludziom kocyk, żeby leżał przy suczce. Żeby młody mógł zabrać do nas ze sobą zapach rodzinnego gniazda.
Baba wzięła ode mnie kocyk uśmiechając się zgryźliwie. 
Już wtedy wiedziałam, że suka nie ma lekkiego życia, że żywią ją resztkami i jest typową kulą u nogi.
Szczeniaki stanowiły dopust boży. Cudem ich nie zakopano czy nie potopiono.

Nie mogłam doczekać się dnia, w którym Go zabiorę.
Nieoczekiwanie nastąpiło to szybciej. Oczywiście ludzie mieli już dość szczeniaków i usłyszałam od koleżanki, że jak chcę tego psa, to mam go wziąć juz teraz.

Miał tylko 4 tygodnie.

Kiedy przyszłam po pieska, baba wyszła z garażu, w którym suka miała legowisko  wyniosła w kocyku dwa, jak krople wody szczenięta. Bure, z czarnymi, klapniętymi uszkami. 
- Którego- większego czy mniejszego?
- Większego.- powiedziałam i odebrałam małe wystraszone ciałko.

Groszek.

Niosłam go tak otulonego, dodatkowo pod kurtką, bo był początek grudnia.
Byłam tak podekscytowana, że leciałam prawie jak na skrzydłach.

Nie pamiętam kto w końcu wybrał imię, bo wszyscy w tym uczestniczyliśmy. 
Pasowało jak ulał.

Szczeniak był zapchlony strasznie. 
Płakał w nocy. Nie tylko za mamą, ale i z powodu pcheł. Wyłapałyśmy ich paręnaście.

Zajmowałam się nim jak trzeba. Pamiętam, że wstawałam wcześnie rano, przed szkołą. Potem Groszek siedział mi na kolanach kiedy jadłam śniadanie, a kiedy wracałam ze szkoły- moje kapcie leżały u niego w koszyku. Nie gryzł ich. Spał z zanurzonym w nich noskiem.

To był pies z charakterem.
Inteligentny. Szybko się uczył.
Opanował w krótkim czasie wszystkie polecenia do PT (pies towarzyszący). Wszystkie komendy wykonywał szybko i z zadowoleniem. Dodatkowo popisywał się "zdechł pies"- przewracał na bok, oczywiście ładnie prosił łapką, dawał głos...

Uwielbiał norować, aportować, skakać.
Wulkan energii.
Zadziora straszny.

Nie zapomnę kiedy zaatakował rosłego boksera.
Ścierpła mi skóra kiedy to zobaczyłam, bo bałam się, ze skończy się to dla niego źle.
Tyle, że Groszek był szybki.
Ciach boksera za jajka i...był górą!

Niestety....
Prawdopodobnie ta jego buńczuczność go zgubiła...

2 listopada, 2000 roku poszedł na wieczorny spacer z moim Ojcem.
Wrócili późno.
Tato nie powiedział od razu co się stało.
A to chyba zaważyło na wszystkim.

Groszka pogryzł duży, owczarkowaty pies.
Pogryzł....Po prostu złapał w pół.
Z wierzchu nie było prawie nic widać. 
Tylko dwa ślady po zębach i zmierzwiona sierść.

Noc nasz pies spędził właściwie ciągle stojąc. Dyszał.
Nie mogę sobie darować do dziś, że nie zareagowaliśmy od razu.
Fakt, teraz łatwiej o interwencję weterynaryjna nawet w nocy, wtedy jeszcze był z tym kłopot.

Zaraz z rana, Mama z Bratem pojechali z Nim do lecznicy.
Rany okazały się poważne.
Wyczyszczono je, założono dreny. Szwów było sporo.

Po dwóch czy trzech dniach, wraz z Bratem byłam na zmianie opatrunku. Mówiłam, że Groszek ma zimne łapy, że dreny "pyrkają". Albo powietrze z przebitej opłucnej, albo gazy....Zbagatelizowano to, a powodem zimnych łap było to, że "pies na nich nie leży".
Poza tym, czuć było nieładny zapach.

Pojechałam do Wrocławia, bo trwał rok akademicki.
Dzwoniłam we wtorek.
Podobno było z Nim średnio, ale bez paniki.
W środę telefon odebrał Ojciec. Dziwnym głosem twierdził, że wszystko jest dobrze.
Czułam, że kłamie i chciałam rozmawiać z Mamą, Bratem. Obydwojga nie było....

W piątek, w przedpokoju "przywitał mnie" brak groszkowego koszyka.
Ta wielka pustka po małym, wiklinowym koszyku, zionęła jak nieprzebrana studnia.
Zobaczyłam Mamę, zapuchniętą, bladą. Zobaczyłam Brata; nie wyglądał lepiej. 

Groszek nie żył.

Kiedy pojechali z nim na kolejną zmianę opatrunku, zdecydowali szybko Groszka otworzyć, bo nie wyglądał dobrze.
Tym razem, po podaniu "głupiego jasia" szybko opadł z sił.

Po paru minutach poproszono moich rodziców do gabinetu.
Lekarz, jeden z lepszych chirurgów, powiedział, że są małe szanse na wyleczenie.
Martwicy uległa spora część mięśni wkoło rany. A największą powierzchnię uszkodzeń Groszek miał w okolicach mięśni grzbietu odcinka lędźwiowego. 
Ojciec obejrzał Go, Mama nie mogła.
Podobno całe mięśnie były szare....

Rodzice zdecydowali, że Groszek zaśnie.
Na zawsze.

"Nic by z tego nie było"- miał powiedzieć ów lekarz do mojej Mamy, która nie mogła powstrzymać płaczu.

Tego samego dnia, wraz z Bratem, pochowali Groszka na działce Rodziców.
Wiem, że Brat zdążył Go jeszcze pogłaskać, zwiniętego w kartonowym pudełku....

Teraz, bukszpan rosnący na Nim jest już duży.
Nawet Mama mi mówi, że chyba go wykopie i przywiezie do mnie, bo nie wiadomo co z działkami będzie.
A jeśli ktoś natrafi na kości i wyrzuci na śmietnik?

-------------------------
Za Tęczowym Mostem czeka na mnie jeszcze parę Istot, które kochałam.
Jest mój szczur Majka, są chomiki- Tuptusia, Biała i mysz Myszek.
Jest i kot- Asani.
Czasem myślę czy Iwan też? Czy odszedł Tam, czy żyje u kogoś...?
--------------------------------------

Po odejściu Groszka powiedziałam sobie, że już tak mocno psa nie chcę kochać.
To jego odejście tak bolało...
Ale...
Po Groszku, w maju 2011 roku przyniosłam do domu Dudka.
Jest z moimi Rodzicami.

Ze mną są Ruda i Garip.
Kocham je znów mocno.
I jak pomyślę...to aż mnie ściska...

--------------------------------------------

"Śladem Twych łap dojdę tam, gdzie chcę
Ale myślę, ze nie zostawisz mnie
Samej, na tej nowej drodze
I już na horyzoncie zobaczę Twój kształt
Serce mi zabija, serce, którego brak

Ciało zostało na dole, dusza wzleci w mrok
Ku ścieżce, którą szedłeś sam
Obejrzę się za siebie i zobaczę sen
I tak jak Ty- ruszę w dal
Teraz z Tobą- noga w nogę
Z Tobą- moim Psem"

(moje, Ostaszów, 24.07.2001)

Tęczowy Most (z internetu)








środa, 30 października 2013

"Jak suche liście".....

Tak mi się tytuł mojego posta dzisiejszego z Huxley'em skojarzył.
Dobra lektura...
Muszę powrócić.

Jakiś mnie dziś wqurw dopadł i niestety, ani na hormony zganić, ani na aurę. Nie wiem co za "bies mnię napadł". Absorbery też rażone, bo Młody co chwila Młodą łup (przewraca na ziemię, potrąca), to jej coś zabiera. Ta w ryk, jak na świeżo naładowanych bateriach. Łaaaa!- bo łup. Łaaaa!-bo coś jej nie wyszło. Łaaaa!-bo odeszłam bez zapowiedzi do drugiego pokoju....Łaaaa!- bo...Łaaaaa!

Czekałam aż dzień dobiegnie końca, bo już nawet miałam plan, żeby posadzić je przy parówkach, włączyć bajkę i rzucić się w liście.
Jesiony dają czadu, dąb czerwony sąsiada też, dęby i lipy wkoło także. 
Nasza przybramowa zwężka Venturiego zasysa nam liście ... mam wrażenie z terenu 300 m. 
Dwukrotnie już paliliśmy. Znów czeka nas chwytanie za grabki.

Jagoda wygrzewa się na kupie liści

Kicia jak zwykle tylko się przygląda zamiast pomóc
Wczoraj nawiedziłam Sztygarowo, z Młodym u dentysty. Przy okazji szukałam jakiejś czapki dla siebie i- oczywiście - nie znalazłam. Nie ma.
Nie ma czapy dla Tupai.
Ciepłej. Do luźnego stroju.
Brązowej, albo zielono- brązowej, z żółtym na przykład. NIE MA.

Za to w sklepie, który z nudów ( w oczekiwaniu na otwarcie punktu operatora sieci komórkowej), weszłam do sklepu z chińszczyzną (fuj!), a tam zobaczyłam wywłokę.
Tak. Wywłokę.
Nie wiem czym Nadzieja będzie się bawiła i co do tego czasu pojawi się na rynku, co stanie się modne i "konieczne". Widząc ten wytwór nie dziwią mnie już te ...ekhmmmm.... nastolatki na ulicy.



Barbie to Barbie, ale to to...

Wybaczcie. Do klimatów gotyckich i Burtona droga daleka.
To taki tani, rzeczywiście chiński wyrób, wzorowany na ...czymś. Niestety (?) nie wiem na czym.
O ile dzieweczka  z "Gnijącej Panny Młodej" ma swój niewątpliwy urok, to powyższy koszmarek już nie.


"Gnijąca panna młoda" fot. internet
Tak na marginesie bardzo lubię Tima Burtona i część jego  filmów kojarzy mi się przednio.
Poza znanym wszystkim "Batmanem", "Sokiem z żuka", czy "Edwardem Nożycorękim", lubię przypomnieć sobie "Jeźdźca bez głowy" czy wspaniałą "Wielką rybę", albo pośmiać się przy "Kosmici atakują".

Zmianę czasu wymyślili debile.
Mądre zwierzęta i dzieci nie przejmują się ich wymysłem.
I tak- jak budziły się o siódmej czasu letniego, tak teraz budzą się o szóstej.
Psy głodne o swojej porze. 
I tylko ja, otrzymałam parę dni (aż dla mnie różnica się wyrówna), na poczytanie,odpoczynek wieczorny, bo po dwudziestej (zamiast dwudziestej pierwszej), Absorbery już śpią.

Znów robi się chłodniej.
Przedwczoraj pięknie zachodziło słońce.

Właśnie dlatego nie mam w tym oknie żadnej firanki....







czwartek, 24 października 2013

Tupaja dostaje paczkę od Ondraszy i walczy z zielskiem.

Czekałam, czekałam...no i się doczekałam!
Byłaby wczoraj, ale listonoszowi rozkraczyło się auto i po naprawie  elektryki dopiero dziś dostarczył.
Paczkę od Ondraszy!
Poszczęściło mi się i wygrałam u niej  Candy!


Nie umiem w takich przypadkach zachować spokoju i wrodzona niecierpliwość każe mi zabrać się do destrukcji opakowania i szlachtowania sznurka.
Nawet zupę zostawiłam!
Śmiać mi się chce zawsze w takich chwilach, bo latam po pokojach, szukam nożyczek, odpowiadam w locie Absorberom, podnoszę coś z podłogi (co upadło oczywiście), zamieszam w gotującym się makaronie do drugiego i takie tam inne jeszcze.

Ondrasza mnie uszczęśliwiła.
Nie dość, że qbas przepiękny- dla mnie- owadziary i chlorofiloluba deseń przedni. 
Jest łączka, są motyle, jest i trzmielu.
Podkładka także florystycznie dotknięta.
Kubeczek z pokryweczka i sitkiem, co by z fusów wróżyć nie można było, a i na zębach pokazywać.


Do naparzania, mimo, że jestem obecnie kofeinowa, moja ulubiona zielona, z płatkami jaśminu.
Herbatę tę znam, bo kupowałam ją kiedyś często.
Była u nas (kiedy jeszcze mieszkałam w Lubinie) łatwo dostępna.
Firma, która ją "produkowała" znajduje się w Lubinie, a właściciel- bardzo sympatyczny Pan, jest mi osobiście znany, jako, że był częstym bywalcem firmy, w której pracowałam.
Z czystym sumieniem mogę polecić sklep internetowy Five O'clock . 
A przesłana mi herbata nosi logo Tea Club, który należy zresztą do sieci Five'a.

Całości herbatowego "wypasu" dopełnia mieszadełko z cukru trzcinowego (czyż tak?) i słoiczuś konfitury pomarańczowej.

Ale- to nie wszystko.

Ondrasza zadbała także o mój "ogród".
Piszę w cudzysłowie, bo tyle jeszcze przed nami, żeby coś z niego pięknego i pożytecznego zrobić.
Choć pożyteczny to on jest na pewno dla wszelkich owadów żyjących pod masakrycznie rozbuchanym perzem, w zaroślach odroślowych śliw i bzach czarnych.



Wraz z odręcznie wykaligrafowanym listem z gratulacjami i życzeniami powodzenia w wysianiu i wysadzeniu roślin, zastałam cebulki szafirków, czosnku Ostrowskiego i krokusów.
Już przemyślałam gdzie je posadzę i myślę, że będzie im dobrze. 
To teraz, a na wiosnę- są nasiona kosmosów, aksamitek i nagietków.

Nagietki i aksamitki bardzo lubię.
Kosmosy z resztą też, także Ondraszo! Dziewczyno- strasznie mnie ucieszyła ta przesyłka od Ciebie!



Wzniosłam już Kubkiem toast, za Ofiarodawczynię no i za wspaniałą przyszłość nasadzeń :)

A herbata...szkoda, że nie weszła  do pudełka, które to z kolei mam od Inkwizycji .




-----------------------------
A ja uwijam się jak mogę.
Październik daje nam fory; ciepło, popracować można by w ogrodzie, na podwórku.
Można by.

Czasem mi się udaje, a czasem nie.
Absorberce ostatnio ciągle coś przeszkadza. W ogóle jakaś taka się mazgajowata zrobiła. 
Mam nadzieję, że to przejściowe.
Dziś miałam w planie wyrwanie perzowi kolejnego paska ziemi, ale się nie udało.
Rozryczała mi się baba i już.
Trzeba było wracać.

Poszła wcześniej spać.

A tu tyle roboty jeszcze.
Chciałam powyrywać pokrzywy, przyciąć bzy, zrobić porządek z tymi odroślowymi śliwkami. 
Poprzycinać na tyle, żeby dzieci oczu nie wydłubywały sobie, a co mniejsze i da się sekatorem-  to ciach.

Śmiałam się ostatnio z Kamaxem, że na ten ugór z trawami, perzem i śliwkami to by się nam żywa kosiarka kozia przydała.
Może... kiedyś?

-----

P.S.
Z racji dobrego nastroju, jak dopełnienie.
Kiedyś już o tym pisałam.
Piosenka z Teległupków, od minuty 15:00 do 21:15.
Wymiękam przy śpiewie owieczek....
(Pozdrowienia dla Rogatej!)

niedziela, 20 października 2013

Jak widzę quada- nie jestem rada, jak widzę motor (a)- zmieniam się w upiora!

Tytuł dzisiejszego posta mocno dość zespolony w formie z kretowatą kukurydzą
Zanosiłam się od śmiechu, dziewczyny szalały z kolbami i ziarnem :) Mnie weny zabrakło, ale całe szczęście na inne sceny z życia jak najbardziej.

Dziś wietrzyłam swoje stado.
Tym razem znów zajechałam pd Bazaltową Górę, co by Garip zadem popracował pod górkę.



Nie minęło parę minut zanim wygramoliliśmy się z Foxa, a już usłyszałam jeden z tych odgłosów,które potrafią doprowadzić mnie do qrwicy i obudzić drzemiącą we mnie Alekto.
Quady. 
Do tego motocykle crossowe.

Czasami je słyszę, jak jadą ścieżką polną, jakieś 400-500 m od domu.
Tym razem gnoje wybrali sobie las. 
Oczywiście usłyszeć ich można na terenie całego Pogórza. A ogólnie- ten syf jest wszędzie.


Nie było mi dane- całe szczęście- oglądać ich z bliska, tylko i aż tyle, słuchać warkotu ich maszyn.
Za to nie usłyszałam żadnego ptaka ( a lasy pełne dzięciołów, drapoli), ani szumu wiatru.


nowiny24.pl


Bo i po co?
Przecież las to miejsce stworzone do takiej jazdy.
I nie tylko las.
Pola, łąki.
Tereny podmokłe.
Doliny potoków.

A co!
Trza adrenaliny!
Wrzasków, ryku, bluzgów błota.
A potem można jeszcze umyć motocykl czy quada w rzece, potoku, jeziorku.
Co tam erozja!
Co tam zanieczyszczenia!
Co tam hałas!

Mam -to jeżdżę. Wolny kraj!
I tak banda kretynów i kretynek rozjeżdza lasy i inne do tego nie przeznaczone miejsca, dodatkowo narażając zdrowie i życie innych ludzi. O paru historiach ze zgonem w tle ( i to niestety nie quadowca) słyszałam. Do tego dochodzi totalne poczucie rozpasania i przekonanie o bezkarności.
Całe szczęście w wielu Nadleśnictwach zaczynają z tym robić porządek, a przynajmniej próbują.

Tak akurat próbują coś z tym zrobić przeciwnicy quadowców. Hmmm...Powiem tak- dyskusyjny pomysł....


Fakt, że nie ma zbyt wielu torów,na których właściciele tych pojazdów mogłoby się wyszaleć. 
To jednak nie tłumaczy ich wjazdów do lasu i w inne cenne przyrodniczo miejsca. 

Kiedy minęły mi już poty gorące i złość minęła- oczywiście za sprawą puszystych dywanów liści i całej feerii barw Złotej.
A że na Bazaltowej występują moje ulubione buczyny sudeckie (tu żyzna) i kwaśne dąbrowy to serce mi roście normalnie....

Wstyd się przyznać, ale do tej pory wchodziłam na Bazaltową do granicy wieży. Ostatnim razem i dziś zaszłam dalej, aż do- jak się okazało- punktu widokowego. Jeśli wytną parę niewielkich drzewek, które już ładnie zarastają widok ;) to oczom ukazuje się bardzo ładna panorama.
Na pierwszym planie, oczywiście Paszowice, a dalej Mściwojów, wioski wkoło, pasmo Wzgórz Strzegomskich, masyw Ślęży.



Zdjątka marne, bo komórczakiem, poza tym zalegała "gruba pochmura".

Na dniach oczekuję przesyłki.
No...traf chciał, że wylosowano mnie w Candy u Ondraszy. :)
Bardzo się cieszę, bo raczej nie mam szczęścia w te klocki...

Oczywiście, jak mi Garip listonosza nie zeźre razem z przesyłką to zaraz wrzucam na bloga co by chwaleniu stało się  zadość !




niedziela, 13 października 2013

...

Dziś piękny dzień.
Polska Złota w pełnym rozkwicie.
To nic, że mgły, że z liści, przy podmuchach lekkiego wiatru, krople nocnego deszczu wpadały mi za kamizelę i moczyły włosy.

Kolejna niedziela pod znakiem przewietrzenia psich futer.
Tym razem z rana.

Oganiałam się od Absorbera, który- jak każde dziecko i zwierzę, przyzwyczajone do rytuałów, pór z posiłkami, czasem zabaw i spacerów, nie mógł pojąć, co tej matce odbiło i zamiast robić śniadanie, ubiera się, przytracza "nerkę" i zbiera do wyjścia.

Nie, nie, aż tak złą matką nie jestem.
Tym razem tato zrobił śniadanie, ale musiałam dokonać chyba z czterech pożegnań z buziakami, papaniem i całą resztą ozdobników.
Były łzy. Nie moje....

Oczywiście nie było mowy o spokojnym puszczeniu Garipa, bo grzybiarze nadal w natarciu.
Nie to, że mój pies rzuca się na ludzi z chęcią pożarcia, ale budzi on w ludziach naturalną obawę, a ja nie mam ochoty najmniejszej na jakąś drakę.


Zrobiliśmy szybką rundę w okolicy Rezerwatu "groblowego", pooddychałam świeżym, nasączonym oparem mglistym, liśćmi i z lekka pożółkłych już traw i wonią dzików powietrzem. 
Lekka przebieżka, bo i ja kondycji nie mam.

Cóż.

Łażenie za wózkiem i z Młodymi nie wymaga mega zaawansowanej tężyzny. Przynajmniej jeśli chodzi o nogi i wydolność krążeniowo- oddechową.

Mam jednak zawsze presję w miarę szybkiego powrotu do domu.
Nie to, że nie ufam temu co tam zostawiam i co zastanę, ale...
Jakieś poczucie obowiązku każe mi z lekkim nerwem już wracać, bo... COŚ.

Może poczucie, że coś tracę jak mnie nie ma?
Z drugiej strony żałuję, że muszę wracać, bo bym się jeszcze powłóczyła, ubabrała....
Czasem chciałabym się sklonować i nie musieć wybierać.

Jedna ja- szlajałaby się od śniadania po późny obiad po lasach i polach z psami, druga- zajmowała Absorberami, trzecia- czytałaby, rysowała, przypominała deutsche sprache, którą kiedyś całkiem dobrze władałam, a teraz aż żal o tym myśleć. Schade!


Nie musieć wieczorem walczyć z dwiema pokusami...Snem, a czymś... zgoła innym. 
Ech, życie, ech!