.

.

niedziela, 31 marca 2013

Jajo w gardle staje- post bez podtekstów.

Tym,którzy uważają, że problemu nie ma.
Żenująca niewiedza, ignorancja służb- policji i inspektorów weterynaryjnych.
Tu akurat konie, ale co się dzieje z innymi zwierzętami- podobnie, tylko mniej się to nagłaśnia. 
 

I nie dziwię się młodzieży, że ma ochotę takich rozwłóczyć końmi (w najlepszym wypadku).

Ktoś powie- nie wszyscy są tacy. 
Ano, nie wszyscy, ale ci tam właśnie, "kontrolują" transporty bez rozładunku, bez znajomości maści i odmian, ba!płci!
Pomijając stresy i cierpienie zwierząt, co jeśli w transporcie jest zwierzę bez dokumentów lub kradzione- ano- NIC.

Policja zaś kontroluje bardziej organizacje pro zwierzęce, zamiast legalność praktyk, a strażacy- pilnują porządku...czyli pachołków.

Rzygać mi się chce tymi wielkanocnymi jajkami.
Ale- zapomniałam, że w "polsce" są inne, ważniejsze problemy.

 
Film trwa  ok.12 min.



 
 

 

sobota, 30 marca 2013

Wesołego chrzanienia!

znalezione w internetni


Jaja ufarbowane w łupinach z cebuli, bazie po drodze narwane, chrzanu Urbanków dokupiłam- uwielbiam ten mocny chrzan łowicki! 
Świeży oczywiście bezkonkurencyjny, ale z kupnych to zdecydowanie najlepszy chrzan na rynku. 
W ogóle to nie wyobrażam sobie świąt bez chrzanu...

Chrzanię na potęgę.
Choć wędlina coraz mniej smakuje.
Ciekawe czy jak już przestanę w końcu jeść mięso to czy będę jeść chleb z chrzanem?




Tymczasem....aż w zatokach go czuję!Mrrr!

Kiedyś, pewnej dziewoi z forum, na którym pisywałam, życzyłam, żeby się chrzaniła z ćwikłą. 
Był to czas świąt także winszowałam jej jak najbardziej w temacie.
 

Wam wszystkim życzę zaś spokojnych i wesołych Świąt.
I nie zapomnijmy o tych wszystkich zwierzakach, które straciły życie, by nam się dobrze żarło....


czwartek, 28 marca 2013

O kocich złośliwościach i o tym, jak ci kto pożałuje.

Nie wiem jak to jest, ale kot mnie potrafi wściec do czerwoności.
Łazi to za mną, miauczy, nagabuje, zagląda, zaczaja się na mnie.
Gdzie nie spojrzę- ona.
Nawet na plecach czuję jej wzrok.

Miauczy.
Natrętnie, męcząco, mędzi i mędzi.
A czemu?
A, bo suche w misce.
A, bo zimno i che wejść.
A, bo zimno, ale nie bardzo, więc się zastanawia czy wejść, ale w razie czego pomiauczy.

Włazi to, niezauważane tam, gdzie nie lubię żeby właziła.
No więc wlazła.
Do naszej "łazienki".

Wszystko zadeptane.
Muszla, wanna, zlew.
Wszystko pozrzucane, jakby to co najmniej pantera śnieżna była, a nie zwykły dachowiec.

Kiedy ją odkryłam w łazience, to jak na mnie nawrzeszczała po swojemu!
Że czemu ją zamknęłam?
Że wyjść nie mogła! Że się jej łapy ślizgały jak chciała połazić po muszli!
Na koniec, że szampon spadł- złośliwie to zrobił! Na dodatek rozbryznął swą zawartość po podłodze i sobie ona- ta kota- łapki pobrudziła jakimś przeciwłupieżowym szitem!


Teraz, zza drzwi znów dobiega namolne miał! miał!
Ożżżżż!!!!!


Kocioł Unicalny znów nie do rozbuchania (to już staje się nudne). Zaraz zerknę, bo jest cień szansy na 70 stopni, bo naczynie przeponowe szumi.....
No...nareszcie.
Jest 70 na Eurosterze....

A ja chyba wrócę do swych czarów i okadzę dom, bo znów nam się wszystko pod górę ....
Ja rozumiem, że dom nasz jest niezbyt szczęśliwy- tak we wsi mówią.
Ale ja go naprawdę polubiłam.
Czuję, że on nas też.

Dawni właściciele- oprócz sąsiadki, która mi go sprzedała, chyba też już przyjaźniej patrzą tam, z góry (lub z dołu).
No właśnie.
Przekonałam się już dwukrotnie, że jeśli ci ktoś coś sprzeda i żałuje- to się nie wiedzie.

Tak jest z domem, bo baba żałuje, choć o dom nie dbała w ogóle, ale "ojcowizna"....
Tak samo mam z Behemotem, fordem scorpio, "krokodyl". Auto kupione na potrzeby rozrastającej się rodziny, do wożenia Garipa na wystawy....
Auto świetnie się prowadziło, wygodne, dużo miejsca, klima.

Mam jakoś tak dziwnie- pewnie wynika to z braku członka- że kręcą mnie duże auta.
Generalnie- im większe- tym lepiej mi się jeździ.

Kiedy wracaliśmy z Gliwic Behemotem, prowadziłam i w pewnym momencie ogarnęła mnie lekka panika, bo poczułam siłę odśrodkową....Cóż, na prostej nie poczułam tych 150 km/h na liczniku.....

Dobrze sprawował się krótko.
Zaczęły się problemy z elektryką...Koniec końców auto stało więcej niż jeździło.
Kolega Kamaxa, który nam go sprzedał, strasznie nie chciał tego robić, ale żona go zmusiła.
No i masz.

Nie wiem do kogo mieć większe pretensje- do żony czy do niego.
Jego nigdy nie lubiłam za bardzo, bo szowinista i bufon z niego.

Suma summarum- auto nam nie wyszło, choć jazda nim, jak wspomniałam, momentami sprawiała mi dużą frajdę, zwłaszcza jeśli połączyłam to ze słuchaniem energetycznej muzy



A co z domem?
Sama nie wiem.
Chyba znów muszę wsiąść na miotłę....

poniedziałek, 25 marca 2013

Krótko- szmatławy barometr i kupa w szklance.

Dziś niewiele zrobiłam. 
Nawet spaceru z Absorberami nie było, bo wiuwa strasznie i zimno mimo słońca.
Tylko podłogi pomyte, gary i obiad zrobiony.
Ot, się napracowała kura domowa.

Odkleiłam szmatę od schodów, połamałam, żeby zmieściła się do wiadra z wodą i wypłukałam.
Szmata przy drzwiach wyjściowych jest naszym barometrem, a właściwie termometrem.
Jeśli sztywnieje (mrrr!), znaczy to- było minus 10 co najmniej.

Dziś Garip znów zaplątał się w łańcuch, niczym owieczka spętana do poderżnięcia gardła w imię czyjegoś boga lub jak baba co ją do wody wrzucano o czary posądzoną.
Pies poskręcany, łańcuch poskręcany i ubrudzony w ostateczny wynik perystaltyczny tegoż....

Zaraz, tak przy okazji kupy, przypomina mi się pewna anegdota.
Jeszcze nie w Tupajowisku. 

Wołam do Kamaxa z pięterka, ten rządzi w kuchni:
- Może przelejesz piwo do szklanek?
- Tak, wypłuczę pokale...

 


środa, 20 marca 2013

W marcowym saganie....

Trochę smakowicie....






Trochę obrzydliwie....





Trochę tęskno i smutno....





Czas też na zadumę....





Choćby nad rozpanoszonym bzem czarnym- nie narzekam- będzie więcej soku





Ale....te parę jesionów mogłoby sobie darować.....





Dwa szpaki na jesionach dużych, w tle kościół w Paszowicach- czasem mam wrażenie, że w Tupajowisku....





Głaszczemy się ostatnio rzadziej....ale jak już się głaszczemy to ho-ho!





Podwórko oczywiście skąpane w cieniu i śniegu....i....





... błocie


Ale dziś już wiosna, a wiosną- Nadzieje rosną :)

wtorek, 19 marca 2013

"Siekiera baby"- czyli Tupai walka o ogień i co mają Beatlesi do kobity.

Zastanawiam się jak to będzie z tym marcem. Ile jeszcze tego śniegu spadnie. 
Tak mi się marzy...

Mój stary malunek plakatówką. Prawdopodobnie około 1992-1993
 
Póki co u nas przed dni najbliższe ma oscylować miedzy zero a minus pięć, z wszelkimi przejawami opadów i osadów atmosferycznych.

 Duży wybór przysłów ludowych na marzec znajdziecie na ciekawym blogu Naturowierstwa o tutaj .
Tak na marginesie - bardzo ciekawa stronka- polecam! :)

Wyszło nam słoneczko na chwilę, chyba tylko po to, żeby roztopić resztki zmarzliny na podwórku, która umożliwiała nam jako takie funkcjonowanie.
Niestety, lekkie- delikatnie mówiąc- rozmiękczenie podwórka spowodowało, że zostałam zawezwana przez Kamaxa na dół co by mu pomóc wyjechać do pracy.

Żeby mógł sobie tak zaśpiewać

wyległam z łoża, pozostawiając Absorbery z wyrazem zaciekawienia i zaniepokojenia szybkim ubieraniem spodni na pidżamę. 

Po lekkim zatańczeniu dupskiem sierry po błocie, paru qwach rzuconych na wiatr dujący między budynkami Tupajowiska, po paru minutach wycia na jedynce, po kilkunastu zapieraniach (nie zaparciach! :)) Kamaxa o dupsko sierry- ta wreszcie wytoczyła się z naszej specyficznej młaki....

Oczywiście, jaki początek dnia, taki i ciąg dalszy...
Unical od rana współpracować nie chciał. A może i by chciał, ale wiatr wciskał dym z powrotem do komina i nasz kocioł po prostu się dusił.
Kamaxowi udało się go w końcu rozpalić na dobre.
Naładował całą węglarkę.

Miałam dziś mieć dostawę węgla. Oczywiście, doświadczeni wieloma razami, kiedy to kierowca miał utrudniony wyjazd z naszej posesji, z rana zadzwonił telefon.
Okazało się, ze dzwonią ze składu, że może dzis jednak nie przywiozą, bo u nas błoto na podwórku na pewno i boją sie, ze nie wyjadą. 
Spokojnym tonem odrzekłam, że folię, na którą wysypują węgiel, przesuniemy tak, żeby nie musieli wjeżdżać zbyt głęboko w nasze błota. A generalnie to bać się będą mogli jak mi tego węgla nie przywiozą....

Pan kierowca, młody i sympatyczny, przyjechał o czasie i pomógł mi rozścielić folię, a potem szurnął pół tony na nią. Podziękowałam, zapłaciłam, zapłakałam.

Zaszłam na chwilkę skontrolować proces spalania w piecu made in Italy...
A tam- echo!
Noż, qwy chyba ze cztery poleciały w komin!

Szukam ci ja czegoś na rozpałkę- nie ma.
Wiecie co...jak się wściekłam, tak porąbałam drewno, którego w humorze utaplanym w milutko- rozrzewniającym bla-bla, nie byłabym w stanie. 
Adrenalina i kortyzol robią jednak z Tupai Horpynę.
Coś tam udało mi się uzbierać na rozpałkę i tak myśląc co Młody na górze wyprawia- czy nie spadł z krzesła, czym walnął w głowę Natkę, co wylał etc.- walczyłam o ogień. 

Było ciężko i bardzo przydała mi się flaszka rozpuszczalnika.
Poczułam się jakoś tak dziwnie mocząc znaleziona w pralce ściereczkę do wycierania naczyń. 
Nic mnie nie powstrzymało, żeby to uczynić. 
Tak nasączoną, kraciastą szmatkę cisnęłam w czeluść unicalowej komory spalania. 
Narzucone drewno zajęło się, a ja- po kolejnym kwadransie czuwania, wrzuciłam duży klocek czereśni i wróciłam na górę.

Siekiera, jeszcze ciepła, została w "rębałku".
Nota bene...Siekiera to zespół, którego płytę analogową mieliśmy z bratem w domu i bardzo ją lubiłam, co z resztą zostało do dziś.
Tekst pasuje do wcześniejszych zmagań. 
Trochę :)



 Aaa!
Chyba domyślacie się jaka piosenka pojawia się w wynikach, jeśli w You Tube wpiszecie:
"siekiera baby"?

No właśnie! :)

niedziela, 17 marca 2013

Wyż nad głową i troszeczkę o soi.

Dziś Absorbery weszły z impetem w czas letni chyba.
Pobudka wypadła o 6:00.
Fakt, że obecnie o tej porze jest już jasno i- jak pamięcią sięgnę, Gniewko w wieku Natki też się tak budził.
A teraz mam dwie uśmiechnięte twarzyczki, które nic sobie nie robią z marudzenia ich Matrixa.

Słońce vel Szagma dawała czadu blaskiem od samego rana i zwykle w ciągu 12395 dni swego życia dawało mi to pozytywnego kopa. 
Dziś jakoś nie. Mamrotałam, do siebie bardziej, że spać, że dać mi spokój i takie tam....

Przetrzymałam Ranne Ptaszki do siódmej trzydzieści.
Potem już dzień zaczął się toczyć swoim, niemal niezmiennym rytmem, a wyznaczanym właściwie porami posiłków, wymianą pieluch, zabawą, jakimiś mniej lub bardziej udanymi próbami ujarzmienia bałaganu i utrzymania minimum czystości w Tupajowisku.

Wiem już teraz, że spaceru nie będzie. 
Mimo przepięknej aury- wyżowej, z naparzającą po oczach Żarówą, przy niemal minimalnej ilości chmur. Wieje okropnie. Wiatr chyba natury polarnej lub syberyjskiej...Brrr.....
Jak jestem zwolenniczką hartowania i wietrzenia młodych, tak taka aura nie nastraja mnie do spaceru. 
Zwłaszcza, że paszcza Młodego się raczej nie zamyka (gada, ale w swoim narzeczu), lata chapiąc powietrze haustami, a to się kończy zwykle czymś niewesołym w gardle.

Wiem już teraz, że raczej nie jest to mój ostatni w życiu słoneczny dzień, więc pójdę jutro, czy pojutrze.

Infekcja z lekka mnie uwalnia z objęć, choć powiedzieć, żem zdrowa- nie mogę bijąc się w pierś lewą czy prawą.
Wymiatacz wszelkich ( a zwłaszcza pozytywnych) bakterii mam brać jeszcze dziś i jutro.

Niestety moja Mama ma zlecone dalsze badania, czuje się źle więc dalej mam o czym myśleć, a i problem z opieką dla Młodej mam (bo alternatywy brak) więc wyzbywam się, póki mogę urlopu. 
Mój szef już chyba zgrzyta zębami, pewnie miota we mnie różnymi myślami....
A ja mam problem. 
I na razie nie wiem co z tym zrobić.

Nie mam czasu czytać.
Marcowy numer "Konia Polskiego" męczę już od 2 tygodni i przeczytałam jeden artykuł!
Brawo...

Za to, w międzyczasie tak zwanym, lecą na lapku programy z tvn playera i dziś wysłuchałam audycji z cyklu- "Wiem co jem i co kupuję"- o soi.
I tak mimo woli myśli moje powędrowały w kierunku diety bezmięsnej. 
O ile jestem chyba na drodze ku porzuceniu białka zwierzęcego za czas jakiś- głównie ze względu na to, co się ze zwierzem  na początku i na końcu jego życia wyprawia, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że część ludzi żywiących się tylko białkiem roslinnym, ma lekki defekt.
Podkreślam- część, bo nie uogólniam.

O tym defekcie, w sposób ostry i przerysowany pisał już kolega z Boskiej Woli, przy okazji klimatów skaryszewskich.

A mnie co wkurza?
Ano, wkurza mnie to, że wielu uważających się za "ekologicznych" (to ich wyrażenie- jak kto mnie poczytuje to wie co sądzę o używaniu słowa "eko" ), zapomina, że rośliny, których używamy w celu zastąpienia białka zwierzęcego, mogą stanowić i stanowią zagrożenie dla przyrody, o którą ci "eko" tak walczą.

Wspomniany przeze mnie program traktował o soi. 
Ile ziem, potrzebnych pod ich uprawę, wyrywa się naturalnym siedliskom, puszczom? Ano - dużo.
Ile kosztuje tona soi? -Ano- dwa lub trzy razy więcej niż mięso.
Tak samo parówy "mięsne"- kosztują przynajmniej o 10-15 pln mniej od sojowych.

O co tyle szumu? 
O coś, czego wszędzie pełno? W chlebie, w przetworach mlecznych, wędlinach, wyrobach cukierniczych.
O bogactwie soi w fitohormony wiemy. Z resztą to z niej powstaje sporo leków wspomagających kuracje kobiet w okresie menopauzalnym. 
Te same związki, w żywności wpływają na nasze organizmy, na organizmy naszych dzieci (ileż to matek serwuje dzieciom mleko sojowe, bo "nie tolerują" ludzkiego?). Zbadano, że niemowlak pojony mlekiem modyfikowanym- sojowym, przyswaja dziennie ilość estrogenów równych 5 tabletkom antykoncepcyjnym.

Nie jestem przeciwna jedzeniu roślin wysokobiałkowych.
Ale do diaska, mamy bogactwo naszych gatunków! 
Od dawien dawna znany groch, fasola, soczewica czy ciecierzyca- rosnące w naszym klimacie. 
Jedzmy swoje.
Po co też nabijać kabzę obcym. 
Sami się żywmy.

Oczywiście wielki wpływ ma tutaj moda. 
Ktoś, jakiś celebryta czy inna tam medialna małpa, rzuci w eter, że soja jest "trendy" i już naśladowcy lecą do marketu i walą do koszy i wózków kotlety, mleczka i inne tam, bo sojowe.

Umiar i rozsądek.
I trochę pomyślunku....

Puszcza Amazońska wycięta pod uprawę soi (Fot. ALBERTO CESAR-GREENPEACE ASSOCIATED PRESS) (gazeta.pl)


Płaczecie nad zarzynaną krową (mi też smutno!), zapłaczcie nad  ginącymi w wyniku wylesień czy chemizacji upraw dzikimi  gatunkami. I to nie tylko ssaków.
Owady, mięczaki, pajęczaki. Też żyją. Mają układ nerwowy. Czują ból. Wbrew pozorom. 
I także chcą żyć.




środa, 13 marca 2013

Tombe la neige...

Jak w tytule...



A czemu Adamo, który nie jest moim idolem?
A dlatemu, że jeden z ulubionych mojej Mamy, która choruje i czekamy na wyniki badań.

A że pada....to może być i po francusku.


A u nas- po wsiowemu, paszowickiemu.....


Garip po oglądaniu nosa...postawa mocno uległa....


Foxiuniu pod kołderką


Czasem nawet nosa się nie chce wystawić...


Kawałek chaziajstwa z kultywatorem (sprawnym) w kadrze


wtorek, 12 marca 2013

Glut zatokowy.

Ku pokrzepieniu- lato w wpełni, a mały Garipek patrzy na krowy :)
Zima trzyma.
Przynajmniej na jakiś czas powróciła, bo mam nadzieję, że weźmie pod uwagę, że już niebawem 21 marca....
Wczoraj, mimo śliskości absolutnej, spakowałam Absorbery, upakowałam ciuszki dla Znajomej, która nosi w sobie Małe Co Nieco, a które wyjrzy na świat w okolicach połowy lipca i zabrałam się za odrapywanie Foxa.

Zgodnie z prawami fizyki, Foxiuniuniowe szybki od strony domu były czyste, za to te od podwórza pokrywał lód o strukturze kaszki bobovita, kiedy się ją za słabo z wodą zmiesza. 
Takie po prostu grudki, ale tak upierdliwie siedzące mocno na oknach, że spociłam się skrobiąc to badziewie z auta. 
W międzyczasie Fox próbował się zagrzewać, ale jakoś mu nie wyszło, stąd Absorbery pozostały w czapkach i przykryte kocami.

Wyjechałam na naszą wiejską drogę i rozeznając sytuację stwierdziłam, że jest źle, ale jakoś radę sobie dam.
Z resztą, wyboru nie miałam żadnego, bo infekcja mnie nie opuszcza, a na dodatek poczułam znajomy i wielce niemiły ucisk we łbie, nad szczękami i w okolicach nosa, do tego ogłuchłam prawie na jedno ucho.
Nastał więc czas na ponowną wizytę u lekarza.

Wszystko było w miarę w porządku, póki to nie musiałam zahamować dojeżdżając do krajowej 3-ki. Hamuję ja sobie, hamuję....i nic. Jadę dalej. Dobrze, że miałam zapas do skrzyżowania i w końcu się udało.... 
Potem, już na trasie hamowałam głównie silnikiem i zachowywałam duży dystans do jadących przede mną.

Lekarz stwierdził, że nie zdrowieję.
Stwierdzenie odkrywcze.
Dostałam kolejny antybiotyk i coś upłynniającego te frakcję oskrzelowo- już teraz- także zatokową.
Dobrze, że leżeć mi nie kazał.

Swoją drogą... Jak mam zdrowieć, jak ciągle się o coś martwię, hasam miedzy pokojami z temp. 19-21 na korytarz, gdzie panuje magiczne + 8 lub mniej....
Cóż- nie martwić się i siedzieć w ciepełku.
Tjaaa....

Dostałam kolejne L4 na doleczenie.
Zobaczymy.

Dziś za oknem zadyma śnieżna, Unical mi się buntuje; jakiś cug słaby i węgiel mi się kisi. 
Ciągle 50 stopni, grzejniki ledwo ciepłe. Co prawda temperatura znośna- + 19, ale chciałam podciągnąć wyżej.
Hmmm...chyba za słabo podniecam ogień.....

Nie mam weny na gotowanie, może przez te zapchane zatoki; węch słaby, także nawet większej przyjemności z jedzenia nie mam. 
Mam szpinak w zamrażalniku to chyba podduszę na oliwie, z czosnkiem, ziołami prowansalskimi i zrobię z makaronem.

Chciałam się wreszcie wziąć za tzw. szare kluchy, tylko ciągle nie mam kiedy. 
Chyba muszę na sobotę zaczekać, kiedy to Kamax  Absorberami może się zająć. Bo takie kluchy to jednak lekkiego zaangażowania potrzebują.

Wiosno- przyłaź!
Jedyny przejaw zielonego to rzeżucha i puszczająca się w te pędy cebula.
Gniewko był pod wrażeniem rzeżuchy, bo ją razem sialiśmy. A za dni trzy już kosiliśmy (biduraszkę) do sera białego ze śmietaną. 

Tak się podśmiechuję, bo jestem po przeczytaniu postu kolegi "boskowolskiego" http://boskawola.blogspot.com/2013/03/rolnictwo-przyszosci-czyli-weganie-to.html .

Jak jestem przeciwna rolnictwu intensywnemu, to ekstensywne jest dla mnie optymalne. 
Bez rolnictwa nie byłoby wielu cennych siedlisk roślin i zwierząt (łąki kośne, pastwiska), a o tym zdają się co niektórzy zapominać. 
Wykaszanie tych zbiorowisk utrzymuje ich różnorodny skład florystyczny, eliminuje drzewa i krzewy, próbujące zaanektować siedlisko dla siebie.

Uważam, że wszystkie skrajności są niedobre- to może śmieszne dla tych czytających, którzy znają mnie dłużej. 
Kiedyś bowiem istniały tylko biel i czerń, brak szarości, wypośrodkowania i kompromisów.

Oczywiście wizja hodowli zwierząt w celu konsumpcyjnym nastraja mnie średnio przyjemnie i sama, kiedy będę miała kury, to będą one się nieść, a czy trafia do gara? 
Nie wiem. 

Z kolei, nawet jeśli nie dla człowieków, to mam dwa psy. A te są mięsożerne....
Pewnie podobnie byłoby z koziołkami, jeśli w ogóle kiedyś....

 




sobota, 9 marca 2013

Z serii- serce roście- łup! w toreadora.







Otwierać! Tu Inkwizycja!

Na stole zastałam paczuszkę.
Nawet nie wiem kiedy, bo zajęta byłam konserwacją powierzchni płaskich.
Gniewko już mi od progu dał znać w swoim narzeczu, że coś się wydarzyło.

Razem dobieraliśmy się do opakowania paczki od Inkwizycji.

Otrzymałam herbaciarkę, parę chusteczek do dekupażowania, malinowe słodkości i nasiona dyni.





















O ile pudełeczko śliczne już zaczęło spełniać swoją rolę, to dżemik czeka do wieczora, a dynia- do wiosny.
A co wiosną?
Nie wiem. Szczerze powiem jest to dla mnie wielka zagadka i chyba jak nigdy nie wiem co będzie. Jak będzie i gdzie.

Czy i gdzie oraz kiedy  będę  mogła zacząć przygodę z dekupażem- też nie wiem.

Póki co, osłabienie totalne (35,8-36,1'C), infekcja w toku, a ja nie zdrowieję, bo chyba nie wiem co mam z tym wszystkim począć....

piątek, 8 marca 2013

Wszystkiego najlepszego, babole!

Dziewczynom wszystkim- młodym i w sile wieku,bez siły, ze szczęściem i bez niego, żywotnym i tym mniej, radosnym i smutnym.
Tym wszystkim, które są tu i poczytują, a które i ja odwiedzam.
Wam i sobie samej - wszystkiego najlepszego!

Ode mnie kwiatki i koń.
Piękne połączenie....


czwartek, 7 marca 2013

Znów trochę o koniach, norkach i o deszczu trochę.

Wczoraj ładny dzień zaprogramował mnie pozytywnie, jednak dzisiejsza pochmurna pogoda nie pozwoliła na dłuższy spacer z Absorberami. 
Teraz pada deszcz.

Tak sobie czytałam temat u kolegi z Boskiej Woli i o tym, jak to młode ( i młodzi) nakręceni tematem skaryszewskim,bluzgają w "necie" na hodowców, handlarzy powiązanych z tematem.
Powiem tak...
Rozumiem młodych, choć jeszcze taka stara nie jestem.
Rozumiem zapał, emocje. 
Sama podobnie reagowałam kiedy widziałam nieszczęście zwierząt. A konie jadące do rzeźni do szczęśliwych nie należą. 
No, chyba, że tak kochają swoich hodowców, że z tego szczęścia oddają swe ciała pod nóż rzeźnicki.

To w ogóle jest jakiś popaprany temat.
Twierdzenie, że hodowla koni pogrubionych to nakręcanie spirali śmierci- w przypadku całego procesu, którym ostatecznym produktem jest mięso- rzeczywiście jest racją. 

karmole.net

Żal by mi było, gdyby zniknęły konie pogrubione, konie ras zimnokrwistych, które za sprawą mechanizacji rolnictwa nie pełnią już takiej roli jak dawniej, a ich wykorzystanie pociągowe również jest marginalne.
Nie wiem tylko, czy chciałabym zachwycać się nimi w aspekcie finału kulinarnego. 
Na pewno nie. A do tego to niestety zmierza.

Co do koni wybrakowanych ze stad, starych, które trafiają do ubojni sprawa jest inna. 
Jednak i tu jest jeden problem, dla niektórych mało ważny, a nazywa się ubój z zachowaniem norm. 
Tylko czym jest norma w rzeźni? 
Kto jej przestrzega, kiedy wszędzie spogląda ekonomia? Czas?

Ktoś napisał, że konie pogrubione czy zimnokrwiste, które głównie wędrują  na stoły makaroniarzy czy innych tam francuzów, jako rasa zginą, kiedy zaniecha się ich hodowli, targów, transportów. 
Że stracą rolnicy. 
Że to ważna gałąź gospodarki...
Tja...
Tak samo mówi się o ubojniach, w których przeprowadza się ubój rytualny. TFU!

Wiecie co?
To tak troszeczkę jak - bliski mi, bo stamtąd pochodzę, temat górników i ich przywilejów.
Kiedy dochodzi do głosu ktoś, kto ma odwagę powiedzieć, że wg Konstytucji jesteśmy równi- okazuje się, że jednak zasada orwell'owska trzyma się jak gówno buta. 

Wcześniejsze emerytury, dodatki etc.
Spróbujcie tupnąć! A już związki zawodowe działają i ludzie, w nastrojach strajkowych wylegają jak dżdżownice po deszczu. 
Jest ich wielu. Mają siłę w masie. 

Widzicie....
Ktoś mi kiedyś powiedział- i miał rację, że jak mnie szef zwolni czy firma upadnie, to jeśli nie znajdę pracy w branży- muszę się przekwalifikować. To naturalne. 
Tak....bo pracuję w małej, prywatnej firmie i jest nas w tej firmie mało.

Więc ja powiem tak- rolnicy hodujący konie na mięso- przebranżowcie się! ( o ile upadnie przemysł "koninowy"). 
I wcale nie będzie mi ich żal, bo im nie byłoby żal mnie. Takie życie.
Zero empatii.
Z resztą....kto hodując zwierzę na mięso ma empatię. Czy można czuć empatie do mięsa? 
Nie sądzę. 

I tak hodowla koni jest droga i często nieopłacalna.
Liczyć chciałabym na jakichś pozytywnych oszołomów, którzy trzymaliby grubasy w swoich gospodarstwach po to tylko, żeby w ramach rozrywki orać nimi pola.
Nie wszystkie rasy (i osobniki) mają takie szczęście jak clydesdale paradujące z Budweiserem  na wozie, w pięknych uprzężach.

Gdybym- teoretycznie, bo gram rzaaadko- wygrała w Lotka- prócz domiszcza, hektarów i różnych tam, miałabym też shire'y i może jakieś nasze sokólskie koniska. Ot, tak, powoziłabym sobie nimi, a co!
A na shire to i na spacerek w siodle, a jakże.

Na FB ostatnio poruszono temat planowanej budowy fermy norek koło Wrocławia. Kto ma konto na FB podaję linka, można oprotestować.
LINK 
Ja jestem wszystkimi czterema łapami przeciw.

internet
Po pierwsze- jestem antyfutrowa.
Po drugie- kto choć trochę poczyta o gatunku jakim jest norka amerykańska- zrozumie czym jest taka ferma jeśli chodzi o wpływ na rodzimą faunę.
Po trzecie- zwierzęta cierpią w klatkach, chorują, zabijane są...Ech, dobra dość.

I tak pewnie ktoś mi tu może dowalić, że mam skórzana kurtkę. I buty. 
Mam. 
Tyle, że trzeba być kretynem (przepraszam moich Czytaczy- to do ewentualnych agresorów przypadkowych) , żeby nie wiedzieć, że skóry bydlęce i świńskie to produkt uboczny przemysłu mięsnego. 
Nie hodujemy krów na skóry. 
Przynajmniej generalnie nie.

Temat norki jest też wałkowany w moich okolicach- pod wsią Dobków miała powstać takowa.

***
Leje.
Ciapa na podwórku.
Mop stoi na dole, z wiadrem gotowy do akcji.
W zależności od pory dnia mam dwie opcje- błoto lub mocz Garipa. 
Leje chłopak po tych sterydach....

A podwórko!
Co za potwór!
Jak czarna dziura. Na dodatek rozorane przez pana od węgla (nie mógł wyjechać).
Kiedy coś z tym zrobimy...?
A może jaki basen wielki sobie tam po prostu zrobić? Z borowiną...Tak. Chyba z psich kup.
Dla twardzieli hardcore'ów. 
Hmmm...może jest jakiś taki odłam? Taplaliby się w błocie z kupami, z cygarami w ustach i złotych stringach?
Jeśli jacyś tacy czytają tego bloga to zapraszam!
Dodam- tak dla pikanterii, że zaraz po drugiej stronie ulicy mamy kościół...:)


Leje dalej.
Ale, może to i dobrze. Śniegu u nas nie za wiele było, a ostatni rok suchy (pompa w piwnicy chyba ze trzy razy włączana jedynie) więc woda się przyda. 
Przecież jesteśmy na szarym końcu Europy, jeśli chodzi o zasoby wody. No...i chyba nie tylko z tym na końcu. 
To tak przy okazji ferm futrzarskich. 
Rzadko już budują je Polacy. Częściej Duńczycy czy inne nacje.
Tanio i zachachmęcić się tu da. 
Nie pytają kiedy , tylko za ile. 
A "polaczki" się cieszą, że "zachód" inwestuje....










poniedziałek, 4 marca 2013

Antybiotyk, L4 i żartem o ladacznicach.

Nic nowego.
Poza tym, że piję ostatnie chyba w tym tygodniu piwo.
Od jutra posucha i- o zgrozo!- przez 7 dni zero alkoholu, bo znów antybiotyk....
Siadło mi na oskrzelach i kicha. Totalna z resztą.

Dziś, wracając ze Sztygarowa, pośród ogólnej pomroczności emocjonalnej i- z racji późnej pory, miałam humorystyczny akcent dnia.
Kiedy zatrzymałam samochód z powodu wrzasku Młodej i poprawiłam jej czapkę, która całkowicie zasłaniała jej cudne oczęta, wprowadziłam w błąd panią nieobyczajną, która- nie zauważona przeze mnie- a to z powodu mroku, a także ciemnej karnacji (solarium tudzież pochodzenie bułgarskie), podeszła bliżej zaciekawiona. 
Nie czekał tu jednak na nią nikt żądny jej wdzięków tudzież rozmowy lotów kosmicznych, a jedynie matka nie- Polka, w drodze do domu.
Pewnie zaklęła szpetnie w swoim narzeczu, ale nie usłyszałam, bo gardło Młodej mocne jest. Chyba po prababci, która to cały chór kościelny zagłuszała, ale- co należy z całą stanowczością stwierdzić- słuch miała muzyczny, że ho ho.
 
Tak przy okazji pań, które to twarde i mrozoodporne tyłki mają (no,dajcie spokój, żeby z gołym prawie dupskiem na mrozie stać!), przypomniało mi się, jak to kiedyś moi koledzy z pracy chcieli podwieźć jakąś pannę, która machała by złapać stopa.
Zatrzymali się, zaprosili do auta, ze szczerą (podobno, bo jak tu wierzyć facetom?) chęcią podwiezienia niewiasty. A ta, sama gramoli tyłek do samochodu, a za sobą taszczy wielką walizę. 
Kiedy wsiadała, koledzy drodzy już zauważyli jej fach (niby po czym?), a ona, na ich pytanie co tam targa w walizce, odparła:
"Akcesoria!".

Zaraz przypomina mi się reklama IKEA...
Może któreś z Was pamięta?

Teraz chyba tylko poprawne reklamy.
Najlepiej z parą małżeńską.
Albo z Dodą.

Pozdrawiam z pomrocznej psyche tupajowego mózgowia.


sobota, 2 marca 2013

Co ma wspólnego Tupaja z Magdą Gessler i takie tam o wiośnie i gospodyniach domowych.

Wiosna już chyba u wszystkich.
U nas najbliższe kilkadziesiąt godzin ma wyglądać tak:





 Jednak nie wierzę, że zima odpuściła na dobre.
W marcu-jak w garncu więc wszystkiego można się spodziewać.

 Spacer po wsi zaliczony na szóstkę.
Co prawda moja kondycja pozostawia wiele do życzenia, ale cóż się dziwić. 
Dalej jestem chora, coś mi w piersiach gra, a nie chcę dopuścić do stanu, kiedy to tylko łóżko i antybiotyki....
Dlatego w poniedziałek znów w Foxa i do Sztygarowa; do internisty i odwiedzić rodziców, podrzucając im Młode.

A poza tym to zepsułam się totalnie.
Jakaś rzec by mogła, że mnie totalnie pogięło, albo- że po prostu, z właściwą sobie umiejętnością ukrywania prawdy o sobie- po prostu mydliłam wszystkim oczy i ukrywałam swe właściwe powołanie.
Słuchajcie, wiem, że staję się z tym nudna i aż boję się, że może za to moje notowania spadną....
Ale, kurde....
Śmigam po tej naszej ruderze w charakterze gospodyni i jeszcze tylko do szczęścia brak mi inwentarza chyba.
 :)

Pani Rozenek prowadząca "Perfekcyjną panią domu" ( a o czym pisałam tutaj ) wyznała niedawno (nie pamiętam kiedy i gdzie), że wkurzało ją, że ludzie mają w niewielkim poważaniu gospodynie domowe, a poza tym traktują je jak głupie babole, albo cierpiętnice, albo i jedno, i drugie.
W sumie można się z prowadzącą zgodzić, bo ja odczuwam to samo...kiedy się komuś przyznaję, że jest mi miło łazić po swoim, ogarniając potworności błotno- kotowate (kurzowe), poskramiając bałagan- z lekka, bo z tym to sie chyba urodziłam. 
Poza tym, dom sprzątnięty i sterylny, to wg mnie dom bez życia.
Czym innym syf i totalny burdel, co innego zaznaczanie swej obecności, pozostawianie po sobie śladów bytowania, czynności.... Sztuką jest zachowanie proporcji.

Mnie w domu dobrze. 
Nie po to kupowaliśmy ten dom, żeby w nim tylko nocować, a tak w sumie wyglądało  nasze życie do tej pory.
Oczywiście jak wrócę do pracy... sielanka się skończy. Aż do chwili rozwiązania problemu.

Dobrze mi, bo lubię ten nasz stary, umęczony dom. Nie wiem ile będziemy w stanie mu pomóc restaurując go, bo wiele trzeba kasy i sił, i czasu.
Póki co jednak inaczej jest żyć w nim codziennie, troszcząc się, przynajmniej w stopniu zadowalającym (mnie), zamiast harować w weekendy, kiedy to próbuje się nadgonić cały tydzień.

Oczywiście do pełni szczęścia potrzebowałabym więcej czasu dla siebie, dla swoich zainteresowań. Na rzeczy nowe, na pielęgnowanie starych.
A na to czasu przy dojeżdżaniu codziennie 100 km w obie strony, wymiętej po pracy....nie ma mowy.

Dodatkowo dziś dowiedziałam się, że mam cos wspólnego z Magdą Gessler.
Nie, nie. Nie są to blond loki, ani artystyczne wykształcenie. Ani bogata nie jestem, ani restauratorka.
Ale- dodaję oregano do sosu bolońskiego!

Dzięki ci, telewizjo internetowa za te olśnienia!