.

.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Syrop z mniszka i różne bla bla

Całą kuchnię przepełnił zapach gotowanych płatków mniszka.
Robię syrop.

Ponieważ moje podwórko całe mniszkowate, stwierdziłam, że nie będę marnować surowca lekarskiego, a co!

Kurza społeczność dziś dopiero zaczęła wyściubiać dzioby poza kurnik.

Jest taka jedna (w uzgodnieniu z Absorberem nazwana Olą), która jest najmniej płochliwa. 
To ona pierwsza wylazła. 
Ona też zeżarła większość larw bytujących pod darnią (znów wyrywałam trawy spomiędzy kamieni).


Kogut jakiś taki podpantoflowaty, bo nie wyłazi.

Jedna taka ciągle stroszy pióra na karku, to będzie Nina (Hagen).

Generalnie wiosna w pełni. Od dwóch dni nie pada.
Młaka dalej cmoka, podsadzam, podsadzam...
Dziś doszły dwie porzeczki, na dniach wiklina.

Dziwne to jest, ale jak miałam pomagać Mamie na działce to mi się nie chciało.
Teraz mogłabym nie wracać do domu tylko ryć, siać, rwać, sadzić, rżnąć (sierpem), przekopywać.
Czy to normalne?

Jutro okulista.
Robię sobie mały maraton.
Taki przegląd techniczny Tupai.

Oczywiście "na fundusz" więc trzech lekarzy zaliczę w półtora miesiąca :)

piątek, 25 kwietnia 2014

Sześć bab i jarzębaty

No i wreszcie.
Są.
6 czerwonych qrek!
Plus jarzębaty.

Fota słaba, bo komórczakiem i w qrniku ciemno
Dziś rano przyjechały. Biedne, wystraszone, w klatkach.

Teraz siedzą w qrniku; dostały wodę, paszę (na razie worek śruty wielozbożowej od hodowców, potem już będzie pszenica).
W sumie szybko się uspokoiły, bo przy moich drugich odwiedzinach już były spokojne.

Pogadałam do nich, najpierw po ludzku, a potem zaczęłam gdakać. Był ubaw- nie wiem, kto miał większy- ja czy one i on:)

Dziś i jutro stacjonują w kurniku żeby się oswoić.
W niedzielę wychodzą.
I dobrze. Absorbery wywieje z K. więc będę miała je na oku i mogę więcej czasu poświęcić.

Tak się mówi, że ptaki są raczej z tych mniej mądrych zwierząt (pomijając krukowate).
Ciekawe jest jednak to, że do tej pory wróbli- tak przeze mnie lubianych ze Sztygarowa (gdzie niestety tracą miejsca do gniazdowania przez zatykanie dziur w płytach i montowania kratek na wywietrznikach)- w Tupajowisku nie było.
Ano- nie miały co podjadać.

Wyobraźcie sobie jednak, że już wczoraj zalatywali zwiadowcy.
A dziś, kiedy tylko Siódemka zawitała do mnie- zleciało się całe stado wróbli!
Widziały jak słomę wczoraj ścieliłam?
Czuły to?
Wszystko do kupy razem :)

Także, prócz kur zyskam "zasralce", jak to się o wróblach w moim rodzinnym domu mawiało (było jeszcze określenie mniej pieszczotliwe, ze wzlgędu na obsrywanie prania- "kupki latającego gówna").

Pan,który mi kury przywiózł potwierdził moje przewidywania, że do utrzymania mojego trawnika przydadzą się jeszcze kosiarki o białych skrzydłach...
-Tylko dwie?? Przecież tu się sześć wyżywi! 
Nie,tylko dwie.

Ale One po pierwszym maja...:)

Cóż poza tym- ano- mokro dalej.
O, właśnie zaczęło lać znów.
Muszę kupić beczkę, bo aż mi żal wylewać tę wodę z piwnicy na trawnik przed domem....

Dziś kolejne strzyżenie trawnika.
Ten od ulicy- mozaikowaty.
Wysiało się masę koniczyny czerwonej, do tego kurdybanek,stokrotki, a w kątach, pod krzewami niezapominajki. Także latałam, a właściwie pchałam- slalomem.

Całe okolice warzywnika muszę nająć kogoś (tylko już nie tego ochlapusa) do przejechania podkaszarką.
Namachałam się sierpem.
Dałam radę parę metrów skosić, ale to nie robota.

Jutro jak nie będzie lało- dalejże zabierać perzowi co nie jego!








środa, 23 kwietnia 2014

Ślimole, o ja...!

Już są.
Liczne.
Jak cholera.
Zeżarły.
Zeżarły mi wszystko co wzeszło.

Mój obrazek, nie z netu.


Są wyjścia z sytuacji.
Jest ich nawet parę.

Oczywiście chemią je.
Jakiś Agent Orange, albo co?

Oczywiście, trzeba skosić te trawska wkoło, bo mają gdzie się chować.
Co poza tym?


Doktoryzować się z moluskologii.
Głowę mam pełną tematów.
Studenci płci męskiej- mile widziani.
Koszenia, rąbania drewna- pod dostatkiem, hehe...

Coś z ekologii?
"Agropyron repens (perz właściwy) i jego wpływ na ilość jaj w kokonach Helix pomatia (ślimak winniczek).
"Zaniedbane koszeniem siedliska ogrodowe, a moluskofauna".
A może z moluskologii?
" Milacidae (pomrowcowate) Tupajowiska i terenów przyległych".
Może być coś w powiązaniu z przeróżnymi gałęziami przemysłu:
" Możliwość wykorzystania śluzu ślimaczego w produkcji kleju do tapet".
"Śluz ślimaków z rodziny pomrowcowatych (Milacidae) jako komponent lubrykantów".
"Pomrowy w testach poślizgu nowego typu opon firmy..."
Coś z polonistyki może?
"Wpływ ślimaków z rodziny pomrowcowatych na wulgaryzację języka polskiego"
Dla biochemików także:
" Dzienne wahania adrenaliny i kortyzolu we krwi Tupai, a zmiany liczebności pomrowów w Tupajowisku".

Jakieś pomysły?




wtorek, 22 kwietnia 2014

Jak przeżyją to żyć będą

Nie wiem co z tego będzie.
Dziś przyjechały do mnie sadzonki od mojej Mamy. 
Kosaćca niebieskiego, tojeści kropkowanej, trzykrotki, pasiastej trawy jakiejś, co lubi mokre, pierwiosnki i dosadziłam to wszystko w młace.


Młaka, jak na młakę przystało, robi : tttffff-mlask!, kiedy jej się wbija szpadel w ciało.
Potem tym szpadlem trzeba powiercić i wyrwać jej nieco darni.

Darń, a pod nią roje dżdżownic i larw przeróżnych, a pod tym - utwór glebo-podobny; gleba gliniasta wymięszana z kawałkami cegieł, dachówek, żużlem, kamieniami pochodzenia fluwioglacjalnego i rzecznego.
Jednym słowem...no właśnie.

Stwierdziłam, że jak co przeżyje to żyć będzie. 
Może co się tam uchowa, a nóż widelec?
Ubabrałam się jak nieboskie stworzenie, bo przecież rękawice to ja mam, ale gdzieś tam, leżą.
Poza tym, ubabrane w glinie łatwiej wyślizgują narzędzia z rąk, także ubabrałam się niemal po łokcie i brwi.

W sumie to norma.
Zawsze się ubabram i jakoś mnie to nie wnerwia.
W końcu jak kto grzebie w ziemi to jest ziemią ubabrany.
No nie?

Moje fosforyzujące zielenią gumiaki (ubabrane ziemią- a jakże!) przypomniały mi moją znajomą, która rano zadawała koniom siano w gumiakach i rozwianym różowym szlafroku.
Mnie zdarza się wyjść w niedzielę i wypuścić psy w jebitnie różowych, bardzo obszernych jak na mój chudy tyłek  portkach piżamowych i pasującej do tego strasznie pomarańczowej koszulce. 
Ot, urok wsi.
Człowiek wyłazi z domu i nie musi się przebierać za kogoś kim nie jest, albo nie musi przerywać czynności i ubioru z tym związanego.

Kury przybędą w piątek.
A ja nadal nie mam słomy i grzędy....







niedziela, 20 kwietnia 2014

Wielkanocne łazęgi Tupai

Święta Świętami, ale spacer musi być.
Psiska wyposzczone wyskoczyły z foxa jak kopnięte prądem.
Na dodatek dziś nie Bazaltowa, tylko ruszyłam w poszukiwaniu wierzb na moje bagno przydomowe i zatrzymałam się niedaleko domu, w pół drogi do Myśliborza.

Zostawiłam auto przy drodze i ruszyłam wgłąb drogą wyjeżdżoną przez rolnika lub rolników, a towarzyszącą resztkom lasów łęgowych towarzyszących ciekom wodnym.

Kwitną tarniny, świdośliwy, w runie resztki zawilców, gajowce, czosnaczki i pierwiosnki; po rowach chowają się kaczeńce.
Początkowo spacer nie zapowiadał się jakoś specjalnie, ale im dalej- tym ciekawiej. 

Początkowo- zwykłe zarośla....

Oczywiście rzepak kwitnie....

A woda płynie....

Widok spomiędzy rozdwojonego pnia wierzby

A kruszyny, rodzime czeremchy oplecione zeszłorocznymi pędami chmielu

Tupaja się gapi i słitfocia gotowa :)

Powaliło, ale żyje. Ja mam inne skojarzenia...

Wszędzie olsze i wierzby
Wzięłam trochę wierzb, ale nie do końca to to czego chcę.
Zobaczymy czy się w ogóle przyjmą.
Wyłuszczyłam też jeden żywkost, kępę tymotki i zdaje się mozgi trzcinowatej. Jak się okazało przywiozłam pasażera na gapę- ale ten akurat mnie bardzo ucieszył (pisałam już kiedyś o nim ):

Gąsienica napójki łąkówki (Eutrix potatoria)
Udało mi się wyjąć jedną czeremchę.

Pompa dziś dzielnie pompowała wodę z piwnicy


A posadzone wierzby zaraz zalało....


Potem, żeby nie marnować czasu, posiałam znów trochę roślin.
Także z nasion od Beaty , które zapakowane w śliczne paczuszki, aż szkoda było otwierać :)


W końcu, po 7 godzinach od śniadania, zasiadłam do typowego wielkanocnego obiadu.
Makaron spaghetti z sosem a la bolognese z dodatkami...:)

Żeby nie było- jajo w kolorku od cebulowych łupin jest!

piątek, 18 kwietnia 2014

Wesołych!

źródło: 1.bp.blogspot.com


Wszystkim czytaczom, podczytywaczom, życzę spokojnych i rodzinnych Świąt.
Pogody- tej za oknem i w sercu.

środa, 16 kwietnia 2014

Tylko tutaj- digle na pluskwy i odpowiedzi na inne trudne pytania

Czy się wreszcie zrobi ciepło?
Czy się pogoda ustabilizuje?
Czy dalej będę latać w te i nazad z psami- a to leje- po psy, z dworu zabrać.
Przestało- psy na dwór wypuścić.

I tak parę razy w ciągu dnia, ze nie wspomnę, że Absorber żąda włączenia światła, bo "G. ni!"- i tu następuje mruganie oczkami. (G. nie widzi!).

Turlam się po domu, a już bym coś w ziemi podłubała, trawę skosiła, powalczyła z perzem. 

A tu nic.
Tylko pompuję codziennie niemal,  te metry sześcienne z piwnicy wilowską pompą. 

Dół mnie dziś jakiś mały wessał.
Mimo ogólnie zwyżkowej formy po odcięciu źródła życiowego bólu, jakoś tak mi się zrobiło samotnie i mokro w miejscu gdzie mam oczy posadowione.

Dobrze, że Brat przyjeżdża i kurnik będziemy kończyć.
Wszak po świętach mam do handlarza dzwonić i zamawiać Wielką Szóstkę plus Jednego.
Na razie na tyle mnie stać.

Nic mnie dziś nie wciągnęło; żadna książka,film i z nudy zerknęłam na statystyki bloga no i przez chwile "uśmiech rozwarł mi dolną połowę twarzy".




Najwięcej czytelników trafiło do mnie dzięki "ajce syberyjskiej". 
Niektórzy- szukając odpowiedzi, na jakże trudne pytanie, także ("dlaczego żyję emoocjami").
Ciekawe czy ktoś znalazł czego szukał, wpisując- "święta wielkanocne paint króliczek". Hmmm....

Rozwaliły mnie na łopatki "digle psy na pluskwy" i "alergia na chrobotka".

Chyba dość na dziś.
Dobranoc :)



niedziela, 13 kwietnia 2014

Bazaltowa niedziela- jak zwykle pracowicie

Po gwarnej sobocie, kiedy to dzięki pomocy moich bliskich - Brata i Ojca, węgiel znalazł się w węglarni,  po koszeniu trawnika i grabieniu przez młodzież w wieku (prawie) dwa, trzy z małym hakiem i osiem lat, po piskach, wrzaskach wesołych, nastała niedziela.
Absorbery wybyły.
Znów mój dzień.

Bazaltowa już z inną z lekka florą.
Zawilce gajowe nadal królują, ale przylaszczki już się schowały.
Za to pojawił się gajowiec żółty, zakwitły marzanki i gwiazdnice oraz czosnaczek.




W ogóle dziś na spacerze było szczególnie, bo ptaki prześcigały się w pieśniach.
Listowie jeszcze niepełne, gdzieniegdzie kwitną świdośliwy i inne "pestkowce" leśne.




W ogóle, gdyby nie to, że niedziela to chyba najpracowitszy dla mnie dzień tygodnia- mogłabym nie wracać do wieczora!



Przytaszczyłam ze sobą trochę sadzonek.
Wiśnie ptasie, głóg, derenie i jedną dorodną jeżynę, która nota bene swą długością co chwila o sobie przypominała oplątując mi  odnóża.

Wiśnie czy czereśnie posadziłam na moim z lekka podmokłym gruncie.
Jak poradzą- dobrze. Póki co nie mam sadzonek wierzb.
Teren zaczyna wyglądać podejrzanie.
Wszędzie kołki do pomidorów.


Pod jesionami, gdzie znów latem sucho jak pieprz, radzą sobie ładnie naparstnice i przeniesione z cmentarza dziewanny.


Ładnie się bujnęła karagana, sadzona zeszłej wiosny.
I druga, i trzecia też sobie radzą.



Derenie o czerwonych pędach


I dziś przywieziony dereń właściwy


Więcej zdjęć patyków nie robiłam. 
Jest jeszcze z przed miesiąca zasadzony jarząb szwedzki i morwa biała.

Koniecznie muszę jeszcze gdzieś posadzić jabłonkę. Może dwie. Tylko z późnych odmian, raczej szybko wchodzących w okres owocowania..
Ale, to już chyba na jesieni.

W Paszowicach 7 Kaczawski Jarmark Wielkanocny, ale jakoś specjalnie mnie nie zachwycił. 
Stoiska z pisankami,kraszankami, ciastami, jakiś miodek, trochę rękodzieła i jakiś kuc do oprowadzania dzieci.
Miał być żywy inwentarz do ewentualnego zakupu, ale nie było. Może później dojechał.

Aaa, no i jeden wielki wqrw, który mam zamiar  jakoś załatwić w poniedziałek.
Akcja zbiórki odpadów zwanych elektrośmieciami zakończyła się w sobotę tak, że moich nikt nie zabrał i stoją przed bramą.
Trudno zauważyć. Stara lodówa wysoka prawie jak ja,wielki telewizor, zamrażarka wielkości barana...
Łatwe do przeoczenia.

środa, 9 kwietnia 2014

Wujek G. pamięta o Tupai...:)

O bliskiej obecności Wielkiego Brata już kiedyś pisałam .
Dziś jednak uśmiechnęłam się do monitora i nawet gdybym nie chciała to bym sobie przypomniała o rocznicy swych narodzin.
Po zalogowaniu na gmaila- przyjemny łobrazecek:


Wielu pamiętało i dzięki Wam serdeczne, buziaki i uściski serdeczne!

Nie było tortu - jeno trzy eklerki.
Nie było wina- ino herbata.

Starsza o rok.
Nowe się zaczęło niedawno.

Ufam, że będzie dobrze.



Pogoda nie nastraja do spacerów czy prac ogrodowo- podwórkowych.
Na zmianę deszcz i słońce, a wiatr lodowaty, że aż gnaty skrzypią.

Jagoda wyleguje się na książkach


albo gapi na "nie-moje-póki-co-tu-przebywające" papugi.


Ze dwa razy rzuciła się na klatkę i wzięła ja w objęcia, ale po mojej reprymendzie dała spokój.
Teraz tylko się gapi, cała naelektryzowana.


wtorek, 8 kwietnia 2014

Oż, kurdybanek!

Niom, kolejne ziółko, które mnie pokochało.
Jest ładna rośliną, ale jak się już gdzieś wciśnie to ciężko się go pozbyć.

To roślina z rodziny jasnowatych. Ma płożące, łatwo korzeniące się łodyżki, z drobnymi listkami. Kwiaty rurkowate, niebieskie (fioletowe).

Nasiona, podobnie jak u fiołków roznoszą mrówki (zjawisko myrmekochorii). 

Bluszczyk kurdybanek Glechoma hederacea , kurdybanek, kondratek, kudroń, kocimonda.

by Wikipedia
A tak rośnie u mnie

Zachwycająco wygląda na trawniku.
Oczywiście mój trawnik to przeplatanka gatunkowa, bo taki lubię.
Nie cierpię monokultur.

Zabawnie wygląda slalom z kosiarką pchajką wkoło kęp koniczyny czy jakichś innych motylkowych, ale tak ma być. 
Na bluszczyku uwijało się dziś pełno dzikich pszczół.
Jakiż to pożytek dla owadów teraz!
Oczywiście, że kwitną już sady, ale to dodatkowe źródło pożywienia.

Roślina ma właściwości lecznicze.
Wzmaga wydzielanie żółci, polepsza apetyt.
Na dodatek działa wykrztuśnie.
Zewnętrznie można stosować celem przyspieszenia gojenia ran, kłopotów skórnych.

Do dobroczynnych cech tego ziela należy zaliczyć wzmacnianie organizmu i jego odtruwanie.

Co ciekawe, według wierzeń ludowych, bluszczyk miał moc odpędzania demonów.
Na dodatek, był kiedyś powszechną roślina przyprawową.

Ot, kurdybanek jeden!

A cóż ponad kurdybanki?
Po ciepłych trzech dniach, zawiało deszczem. Zobaczymy na ile i jak  dużo wody znów się w młakę tupajową wsączy.

Kurki zamawiam po świętach.
Tylko 6 plus kogutek, bo kasy nie mam.


Tylko i aż okna zabezpieczyć...Ja znów o tym, bo nie zrobione jeszcze. No i grzędy :)
Chyba do lasu muszę pojechać po materiał, bo nic w domu ani w pomieszczeniach nie mam.


Koty obsiadają ziołowy ogródek, mimo, że kocimiętki nie posiałam...


sobota, 5 kwietnia 2014

Zakupowe gorączki i wizyta u Rogatej

Parę dni przerwy, za to trochę się wydarzyło.

Pomijam fakt, że posiałam parę ziółek i wsadziłam lawendę i szałwię od Mamy w mój ziołowy ogródek.
Musiałam zasiewy zabezpieczyć, bo kocia zaraza imieniem Kicia już chciała tam grzebać albo uwalić swoje chude dupsko. Ciemna ziemia, cieplutka, nic tylko zlec. Albo się wykasztanić.
Postanowiłam dać temu odpór siatką:

Z zupełnie innej beczki, ale jako uzupełnienie moich dzikich roślin- pierwiosnka wyniosła.
Mam ich parę sztuk przed domem, pod świerkami prawie :


Słuchajcie, czy poza świętami, które za dwa tygodnie szykuje się jeszcze jakieś?
A może- TFU- ludzie zapasy na wojnę szykują?
Pojechałam na zakupy, co by z Absorberami mieć co jeść przez tydzień, a tu w każdym dupermarkecie dzikie tłumy. Parkingi obstawione jakby co najmniej sam Okrasa z Pascalem przyjechał, a w Intermarche co najmniej Bicont lub inna Gessler...

Dwa sklepy. Dwie te same historie.
W obydwu o mało nie zajumali mi wózka!

Raz i drugi- baba.
Rocznik- powiedzmy 1930-1945.
W "Muszkieterach" wybierałam jabłka i wózek odstawiłam kawałek dalej. Wybieram ci ja owoce, ale kątem oka widzę, że baba coś tak koło wózka chodzi, a nie szuka owoców, ani marchewki żadnej. Za chwilę, patrzę, a ta cap! ułapiła wózek i odjeżdża. Wołam- "To mój wózek!"
- A tak sam stał i tak daleko, myślałam, że niczyj.
Jasne.

Powtórka z rozrywki w lidlu.
Rocznik starszy. Przygarbiony.
Ogólnie robiący wrażenie smutne.
Ale to tylko pozory.

Wybieram chleb.
Ten z ich wypieku. Orkiszowy.
I znów moje pole widzenia wyczulone na małe insekta i tym razem nie zawodzi.
Widzę, jak babka ładuje bułę do MOJEGO wózka i zaczyna odjeżdżać.
- Przepraszam! To mój wózek!
- Tak? Syn miał tu obok (chyba podobny- dopisek mój).
- Nie, to mój.

Babcia chodziła potem bez wózka. I bez syna oczywiście.
A wystarczyło poprosić.Oddałabym, naprawdę.
Ale chamstwa nie cierpię, nawet w wykonaniu babć.

I na koniec- niczym rodzynek, krótka relacja z mojej wizyty u Rogatej.
Wreszcie mogłyśmy się poznać na żywo.
Drogę miałam średnio daleką, około 140 km w jedną stronę, z czego chyba 3/4 autostradą, której nie cierpię. 
Nie czuję się pewnie na takich drogach i generalnie wolę inne drogi. 
Spokojniejsze, gdzie można się pogapić na okoliczności przyrody a nie patrzeć jak tu uniknąć zderzenia i czuć te oddechy idiotów i ich wściekłe spojrzenia, kiedy jadę 100 lub 95 prawym pasem z TIRami.
Poza tym, mam nieodparte wrażenie, że siłą odśrodkowa działa na łuku w prawo silniej na mój pojazd niż na inne...hmmmm......

Kiedy wreszcie A4 się skończyła, zjechałam sobie i jechałam takimi mniej więcej:


... z mniej lub bardziej dziurawą nawierzchnią, ale o niebo lepiej się czułam.

Dotarłam z Absorberami, po powitaniu zasiadłyśmy- właściwie były to próby mało udane, bo- wstyd przyznać Absorbery, zwłaszcza Nadkę jakby jakie chochliki opętały i zachowywała się gorzej niż gorzej. 
Aż mi wstyd momentami było,ale rozmowa mnie wciągała więc mam nadzieję Owieczko :), że nie było aż tak dzieciuchowato upiornie :)

Aby dać upust dziecięcej energii (nie wiadomo skąd, bo zupa nietknięta mimo smakowitości, a  w brzuchach śniadanie i buła tylko) wyszłyśmy do owiec.




To jest owca nieustraszona. Chciała mi Nadkę chapnąć :)
Ona broniła swojego dziecka, ja swojego. Tym razem Tupaja była szybsza :)

Franciszek nie chciał ze mną pozować....




Gąski z daleka. Przekonałam się do końca, że chcę parkę. Tylko młode, żeby się do nas przyzwyczaiły, zwłaszcza do dzieci

Tak mi się skojarzyło...koszyk z kotem na ruszcie :)

Wróciliśmy do płaczących deszczem Paszowic, a Dolina Baryczy słonkiem pożegnała.
Do miłego, Owieczko!