.

.

niedziela, 29 czerwca 2014

Pachnica w Tupajowisku i ogólnie wesoło

Minął mi prawie już cały miły łikend.
Odwiozłam kumpelę Sonię na busa i wróciłam do siebie, na tych parę godzin bez Absorberów.

Wreszcie się troche oderwałam, mogłam pogadać z kimś starszym niż 3 latek, wypić namysłowa wieczorową porą  i przypomnieć studenckie czasy.

A dziś- atrakcji trochę, a bo na Bazaltowej spotkałyśmy Laothoe populi czyli nastrosza topolowca, który wygląda tak:




Piękny motyl z rodziny zawisakowatych.
Po drodze masa fruwających, niby wróżki,  oblaczków granatków, którym foty nie cyknęłam, bo wiatr poruszający trawami nie sprzyja aparatowi w moim komórczaku LG.

Na pewno je znacie

Wikipedia
Hana na swoim blogu pokazuje swoje łobrzydliwe zakątki ogrodu, tak w ramach równowagi do pięknoty, ławeczek i kambolców. U mnie za wile by w temacie ohydztwa pokazywać, ale... takiego klombu pokrzywowego chyba nikt nie ma?



Częściowo już splądrowane w runie przez Qrowskich.

Olka mile nam panująca i Bruno
Trawniki gdzie mogę tam objeżdżam kosiarką.
Już nie boję sie, że zranię jakąś żabkę.
Drugą wczoraj kury zatłukły....

A mój trawnik, na suchszym terenie wygląda tak:


A to już przekleństwo okolicy skalniaka:


Skalniak. Żadne z ziół nie wzeszło. Chyba w tym roku nie mam ręki...
Za to rośnie szałwia i lawenda od Mamy, no i ładna trawka- dmuszek jajowaty


W malinowym chruśniaku....



A na koniec- taram!
Pachnica dębowa!
Na ścianie mojego domu!!


czwartek, 26 czerwca 2014

Rzeź winiątek

Wylazłaś ty oślizgła kupo, z pokrzyw co wkoło rosną
Być może nie z pokrzyw, a tylko z perzu
Zeżarłaś coś, co mi jedno urosło!

Zew krwi mnię poganiał, prawie jak u zwierzów
Zabiłam cię raczej; nie zmówię pacierzu....

Od Iknwi nasiona dostałam, chciałam mieć w tym roku własną
Zeżarłaś, zniszczyłaś na amen, a teraz ci w butli ciasno!

Przelała się goryczy czara
Szlag mnie dziś trafił ogromny
Znalazłam ich czterdzieści osiem
Nie warte są Waszych wspomnień....

niedziela, 22 czerwca 2014

Polska żenada- tym razem o energetykach

Aż dziw, że się na to godzimy.
Czasem myślę, że żyjemy w kraju...dziwnym.
To eufemizm.

źródło: natemat.pl
Taśmy, aferki, ale to co się dzieje po kątach (w trakcie afer- oczywiście), wiem, że nieobce innym nacjom, ale nam chyba ostatnio wchodzi w krew.
To samo z pieprzeniem.
Nie, nie w kontekście obręczy miednicznej.

Może bardziej- pierdolenie.
Nie obrażajcie się i nie myślcie, że coś mi się stało, bo słowo to, w historii polszczyzny ma znaczenie mniej pejoratywne, a oznaczające opowiadanie bajek. 
Tu jednak pasuje to ze Słownika Języka Polskiego - i oznaczające lekceważenie.

Jak nie odnieść wrażenia, kiedy trąbi się wszem i wobec o konieczności alternatywy dla energii nieodnawialnej.
To sranie, przepraszam, o biomasie, kolektorach, turbinach wiatrowych, fotowoltaice.
Tjaaa....

Gadajmy, podniecajmy się, ciągnijmy kasę  unijną, ustawiajmy siebie, rodzinkę, kolesi. 
Napędzajmy ruch w interesie.
Jednakowoż- nie dajmy zdechnąć molochom.
Takim jak nasze ukochane taurony, pgy i inne tam spółki wielkich firm energetycznych opartych w większości na tradycyjnych źródłach do pozyskiwania energii.

Pan Marcin założył własną farmę fotowoltaiczną.
Chwała mu za to!
Ma prąd z natury, nie tylko dla siebie. Ma nadprodukcję nawet.
Ale nie...
Moi drodzy...

Co robi moloch?
Ano, pan Marcin zamiast otrzymywać pieniądze ze sprzedaży nadprodukcji prądu molochowi, musi mu  jeszcze zapłacić.
Kasę od molocha, za odprowadzoną, wyprodukowaną energię,  pan Marcin dostaje maniunią. 
Taką, za jaką i ja, i Wy chętnie byście prąd kupili.

Poczytajcie.
Nie wiem, czy się jeszcze da coś z robić z tym naszym krajem...?


Zamierzam...


czwartek, 19 czerwca 2014

Ola- tajemnicze zniknięcie i co mi lata koło... domu

Dzisiejszy dzień zaczął się strasznie.
Nie to, że musiałam wstać wcześniej, a jeszcze bym pospała, nie.


Dlatego, że kiedy wyszłam do Qrowskich (które wypuścił już wcześniej mój Tato), stwierdziłam, że jest ich...6, ale z Brunonem. Jednej brakowało.
Pomyślałam, że siedzi i znosi dzielnie jajo.

Ale nie.

Obeszłam podwórko, zajrzałam w chaszcze- nie ma.

W wiacie, gdzie zwykle sobie rezydują- nie ma.
Byłam wszędzie, gdzie taka już wyrośnięta kura mogłaby wejść.
Nie ma.


Strasznie mi się przykro zrobiło.
Na dodatek...wyszło na to, że to Olki nie ma. Strata podwójna.
Żadnych śladów walki- piór, krwi, urwanej głowy czy czego tam.


Pomyślałam, że po prostu ktoś mi wlazł i ukradł kurę na rosół.

Nie rzucałam klątw, bo już tego jakiś czas nie robię, ale chodziłam jak struta.

Wiem. Ludzie tracą całe stada- lis, kuna.
A ja straciłam JEDNĄ kurę.
Tylko kurę.
I aż kurę.

Może gdybym miała ich dwadzieścia, a nie sześć plus kogut byłoby inaczej.

Strata moja zdążyła już się pućcić w eter, aż niewiarygodne, że media o tym nie pisały...

Jednak, podczas telekonferencji z moją Mamą (czy Wam też tak się czasem długo z Nimi gada? :) ) dostrzegłam swoje kury...
Zaraz...raz, dwa, trzy, cztery,pięć i...sześć! Jest! Jest!


Do tej pory głowię się, gdzie była.
Oczywiście gadać nie chce. Ona sama wie i może innym kurom powiedziała. 
Gorzej jak któregoś dnia pójdą w jej ślady...

Dziś święto, Absorbery poza domem, więc robota pali się w rękach.
Przerwa na pastę z tuńczykiem, jakiś earl grey i zaraz wracam do sierpowania.

Na Bazaltowej masa ludzi z psami, także spacer zaliczam do mało udanych.
Widziane za to naparstnice zwyczajne bardzo mnie ucieszyły (kolejny gatunek chroniony na moich ścieżkach)



A tej koniczyny to akurat nie znałam:

Koniczyna długokłosowa, jak mniemam
A co mi lata po podwórku?
Ano, żółtodziobe dymówki . Wczoraj opuściły gniazdo i próbowały skrzydeł.
Nie trafiały w otwór okienny jak ich rodzice dlatego rozwarłam im drzwi do stajni i zostawię, aż odlecą.


Mam nadzieję, że moje łowczynie z wąsami  ich nie zeżrą...

A tak, to ogólnie dni podobne do siebie (pomijając postępy Absorbera w mówieniu).
A na to co mam zrobić ze swoim życiem, to chyba konkurs rozpiszę....

niedziela, 15 czerwca 2014

Z krasnopanią i złotogłowem w tle

Pogoda z widocznością jak brzytwa.
Szybkie, poganiane wiatrem chmury na lazurowym niebie, chłód świeżego powietrza, wilgoć po ostatnich opadach...

Prędki spacer, ale miłe doznania (choć pana z gołą klatą na rowerze dziś nie było).

Krasnopani poziomkówka, motyl z rodziny niedźwiedziówkowatych.

Dzyń-dzyń :)

Oczywiście aparat w komórczaku nie oddaje widoków,ale wierzcie mi!

Całkiem przy drodze, niedaleko miodownika rosną sobie lilie złotogłów . Gatunek chroniony.

Niom,
a w łogródecku miałam kosić nowym sierpem, takim do ostrzenia.
Miałam, bo okazało się, że lepiej się wyrywa...
Trawiszcza się pokładły, poschły i usuwałam wraz z darnią...
Widoki prawie jak z permakultury normalnie!

Pokrzyw trochę powyrywałam, bo nie można było bez bąbli wrócic z garstką truskawek, albo z taczką pustą, po wyrzucie łajna Qrowskich.
Nota bene.
Niektórzy bardzo się martwili o to, że kury to kolejny mój pożeracz czasu i czegotamjeszcze.
Otóż, dziennie, z zegarkiem (dziękuję Tato!), obsługa kur zajmuje mi:
- rano- wymiana wody, wsypanie żarła- doliczając w te i nazad drogę od domu do kurnika- minut 5 (pięć- słownie)
- po południu- resztki z obiadu (o ile są), dosypka pszenicy- minut 3 (słownie: trzy)
- wieczorem- zamkniecie kur- 2 minuty (słownie: dwie).
Raz w tygodniu- czyszczenie pod grzędą- wymiana ścioły z nawozem. Jeden kurs taczką, dościelenie świeżej słomy- 10 minut (słownie: dziesięć).

Cukinie kwitną, Jaś pnie się jak Bubka po tyczce do góry, pomidorki już niebawem.
Truskawy pożerane przez pomrowy- a niech im w gardle stanie! i mrówy- podobne gangreny. Te, które mają styczność z podłożem są zagrożone. 
Mrówy przypuściły atak na korytarz.
Nie zniechęciło ich moje plucie jadem. Musiałam użyć sprawdzonego środka. 
Chemicznego niestety.
Na razie spokój.
Zobaczymy na jak długo.


piątek, 13 czerwca 2014

Byle do koryta...!

Szlag by trafił.
Obmierzłe typy.
Tak samo szerokie w "karku" co i w "zadach".
Mętne spojrzenie, nie przeszkadzające trafić do koryta.
Byle się nażreć.
Bez ceregieli.
Pchają się do żarła jakby miał być to ich ostatni kęs!
Trą to potem na miazgę w swoich papach, a potem niosą ze sobą w krzaki i gdzieś wysrywają po drodze.

Przyłapałam gnojki, jak pożerały- "łeb" w "łeb", stopa przy stopie, wysypaną karmę dla Qrowskich.

Oślizgłe typy!
Pomrowy jedne!

niedziela, 8 czerwca 2014

Podsumowanie

Ostatnie tygodnie nauczyły mnie:

- że mogę się spiąć i uspołeczniać Absorbery przynajmniej dwa razy w tygodniu na miejskim placu zabaw
- że mogę zaangażować całe swoje ciało i odkurzacz do odgruzowywania Faxa po niedzielnym wożeniu błotołaza vel Garipa i kluchy błotnistej vel Rudej, by w poniedziałek- patrz punkt wyżej
- Fox w trasie uruchamia zepsuty 2 i 3 poziom dmuchania wentylatorków (przy jeździe "blisko" opcja pozostaje nieaktywna)
- dziękować truskawkom za ich trud i odwdzięczenie się za odmłodzenie i wyrwanie z objęć obleśnego perzu (patrz- foto nr 1)
- że dobrze jest czasem spotkać ludzi z dawnej pracy (dawnej, choć ja tylko i aż na wychowawczym) i wypić z nimi całe piwo o ilości alkoholu procent 2
- że po deszczach, chłodach z popołudniowym popalaniem w piecu, bo w domu plus 15ście, przychodzą takie dnie jak dziś, że już mam ich dość (32 w cieniu)
- grillowanie kiełbasy w samotności, z książką jest średnią rozrywką
- że nad Tupajowiskiem lata bocian biały, a ostatnio i czarny ( podobno to szczęście. Trzymam za słowo!)
- że są jeszcze dobrzy i debilni kierowcy. Ci pierwsi ostrzegają, że stoją z suszarką, dru...gie- o mało nie rozjeżdżają mi Rudej na pasach
- że kwitnie koniczyna biała (patrz foto nr 2)
- że króluje ostatnio jogurt typu greckiego z truskawkami zwłaszcza (patrz foto nr 3)
- że - na złość znudzonym blogoczytaczom, kury moje znoszą już jaja
- że gęsi nie będzie raczej, bo nikt w okolicy nie ma, a na giełdę takich większych nikt nie przywozi, bo się nie opłaca....

Foto nr 1


Foto nr 2- z pozdrowieniami dla Agniechy :)

Foto nr 3

środa, 4 czerwca 2014

Taką mam ostatnio manię, ciągle robię tę "Stefanię".

Ano.
Pomyślałam któregoś pięknego dnia, że zjadłabym coś słodkiego, a że nie posiadam sprawnego piekarnika i na sernikowate coś nie mam ochoty, nie może być słodkie za mocno (nie lubię), nie może być dużo (bo generalnie sama muszę jeść), natchnęło mnie na ciasto, o którym kiedyś mówiła moja dobra znajoma, a ja... udawałam, że wiem o co chodzi. 
A nie wiedziałam.

Chodziło o ciasto zwane Stefanią.
Robi się je z kaszy manny, mleka, cukru, kakao, masła i wylewa tę masę na herbatniki lub biszkopty i pokrywa się ją (tę Stefanię- oj, jak to ładnie, hodowlanie zabrzmiało) także herbatnikami lub biszkoptami.

Wychodzi dobre coś. 
I nawet mało sztuczne. Dziecki jedzą.
W internecie możecie- kto nie zna, poszukać fotek. 
Ja swoich nie wstawiam, bo raczej bym Was zniechęciła :)
Brak tortownicy sie kłania, brak papieru do pieczenia i wychodzi taki szkaradek, nie nadajacy sie na bloga.

Chyba, że horror ciastowy...
Atak tirramisu....polała się polewa, aż rodzyny zdębiały....

Nie, nie.
Znów mi ktoś napisze, że mu się nudzi, jak czyta mojego bloga,a tu na dodatek można by się zniesmaczyć naturalnym, zdjęciem ciasta robionego w pośpiechu, zanim się Absorberka obudzi, pospołu z pilnowaniem syropów z babki, melisy i zupy pomidorowej..

Nie, nie.

Pytałam sąsiada zza ulicy, stolarza, czy zrobi budy dla mojego tałatajstwa.
Zapytał czy na już.
Nie.
I dobrze, że powiedziałam, że nie na już, bo bym się zakwalifikowała do klientów, co "chcą na wczoraj, a ja k... nie wyrabiam" i w ten deseń.
Na jesień- radę da.
To dobrze.
Nie wyganiam psowatych na dwór. Będę miały tylko możliwość schowania się kiedy maja ochotę, przed deszczem, a nie kiedy ja po nie zejdę....

Aaaa i jeszcze jedno.
Bywają ludzie tępi.
Niech sobie będą, ale na własny użytek.
Na cholerę jednak szkodzą swą tępotą innym?
Szła blondyna z córką. Z "joreczkiem". I ciesząc swą tęskniącą za rozumem twarz, szczuła tego scurecka psiego na Garipa ujadającego za bramą...

On to zapamięta.
Nie ją.
Nie jej platynowy blond na włosach.

Zapamięta tego psa.
I jak kiedyś będę się z nią mijała- może być bardzo niemiło. 
Nie chciałabym wydłubywać jej psa spomiędzy prętów kagańca Garipa....