.

.

czwartek, 29 października 2015

O tym, że jeże nie żywią się sałatą.

Jak to jednak człowiek uczy się przez całe życie.
A właściwie czasem gały robią się jak spodki, bo nie wierzy temu co słyszy.
Nie powiem gdzie, nie powiem kto. Człowiek, na pewno, w przekwiecie wieku.  
Był zdumiony, że jeże nie żywią się sałatą.

Doedukowałam.
Na tyle na ile to możliwe.
Zdaje się, że trafiłam, bo słuchał i zadawał rzeczowe pytania.
Uff...

A to z tego, że wczoraj, maszerując wieczorem wąskim chodniczkiem wzdłuż muru paszowickiego smętarza, o mało nie wlazłam na jeża. Na 99%  zginąłby pod kołami aut. 
Ja, jak to ja, nieszkodliwa (z reguły) wariatka, zrzuciłam z siebie kurtkę niczym rasowy ekshibicjonista (choć ten poły płaszcza rozchyla, ja poszłam dalej). Przechwyciłam iglastą kulkę i jak rasowy Kwasimodo (krzywe ramię, co by torbiszcze nie spadło, jeszcze teczka z rysunkami pod pachą, wylatująca, oczywiście), pokulałam się do domu. Z jeżem. 
Oczywistą jest sprawą, że widząc nie za dużego jeża o tej porze (łażą, dojadają a potem zaszywają się na zimę spać ("to one śpią zimą?"), mam wątpliwości czy przeżyje hibernację. 
Tu się bardzo pomyliłam, bo osobnik był jak dwa i pół grejpfruty (wielkość grejpfruta jest orientacyjną miarą wielkości jeża zdolnego przezimować; do tego masa pon. 400-500 g). 
Nie żałuję zabrania go z niebezpiecznego miejsca; mam nadzieję, że obrał inny kierunek, a może gdzieś się u mnie w okolicy zamelinuje?

Jeżu nie całkiem malusieńki. Dla porównania- długopis 
Wszelkie info dotyczące bezpiecznej pomocy jeżom są tutaj i tutaj .

piątek, 23 października 2015

Pomrowy na wesoło

Zrobiło się zimno.
Śluz zgęstniał. Łazić się nie chce. Zajmujemy pozycje strategiczne celem przetrwania zimy.
Muszlowe- zasklepiają swoje domki specjalną zaprawą.
Wiosną do was wrócimy.
Hre hre hre!


Z pozdrowieniami dla wszystkich "wielbicielek" pomrowów :)
Znalezione na stronie Relax. I'm an Entomologist na fejzbuku.
link do wszystkich zdjęć jest tutaj.

Wybrałam swoich faworytów :






wtorek, 20 października 2015

Cygan.





Jadąc po Absorbery, jeszcze we wsi, zobaczyłam to, czego nie cierpię oglądać. Cierpienie zwierzęcia i bezmyślność ludzką, która to spowodowała. Przede mną stało auto, na awaryjnych, na środku drogi leżał czarny, dość duży pies. Kojarzyłam go, bo często leżał tuż przy jezdni, a zarazem przy furtce . Dom stoi tuż przy drodze, nie jak np. mój, gdzie chociaż podjazd i kawałek działki oddziela go od pasa drogowego. No właśnie. Psisko często tam leżało, siedziało też na murze stanowiącym płot domostwa.

Teraz biedak leżał, a auto przede mną było autem sprawcy potrącenia.

Młody facet, dziewczyna- zdenerwowana i z lekka zapłakana. Pytam czy to ich pies, bo na początku nie wiedziałam. Nie, to on potrącił, uderzył psa prosto w głowę. Rzeczywiście, pies leży, podnosi głowę, trochę krwi na pysku, w okolicach oczu; łapy tylne niewładne. Przerażony. Pytam gdzie właściciel, pojawia się starszy człowiek, ale zachowuje się tak jakby nie wiedziało się dzieje. Pies dalej na pasie drogi, mówię, żeby go na płachcie przesunąć. Nie mam nic w aucie, kierowca sprawca też nie. Okazuje się jednak znajomym młodego kolesia, który się objawia, chyba z tego domostwa, i ten mówi do psa po imieniu. W międzyczasie robi się zamieszanie na drodze, bo pies leży, ja w polarze pomarańczowym na środku drogi (drogówka, nie tirówka; ), dobrze, że nikt mnie i psa nie rozjeżdża. Szukają płachty, pies próbuje się podnosić, nie jest agresywny, ale nie zna mnie, wolę go sama nie dotykać. W międzyczasie dzwonimy po lekarza, bo sprawca wypadku chce psa zawieźć do lecznicy; nie ma doktora. Dostajemy namiar na innego weta- poczta głosowa. Ponaglam z ta płachtą, a w międzyczasie zatrzymuje się kobieta młoda, pyta czy może pomóc. Jedzie do Jawora i może psa zabrać do lecznicy. Płachta się znajduje, młodszy facet ściąga trochę mało delikatnie, ale bardziej chyba z nerwów niż z braku empatii psa, który jak się okazuje wabi się Cygan. Ja cała w nerwach, bo ludzie nieodpowiedzialni, pies chyba z urazem kręgosłupa, nawet na pewno. Kto na wsi- tu akurat chyba nikt, będzie psa leczył, rehabilitował. Może się mylę, może będą o niego walczyć. A może, jak nie było głowy i mózgu na dopilnowanie, to nie będzie serca do leczenia i ratowania.

Wybaczcie za chaos, ale przeżyłam to.

Dobre myśli dla pana, brzydko zwanego „sprawcą”, że się zatrzymał, zaangażował się w pomoc, dla pani w aucie, która się zatrzymała i chciała psa podwieźć do weta.

Właściciele?

Nie będę pisać.

Myślę, że wiecie co bym napisała.

Edit:
Dziś byłam u "swoich" wetów. Wczoraj pies został do nich przywieziony. Złamany kręgosłup.
Poddano eutanazji.
Do dupy dzień dziś mam.
Do tego Absorber ma kłopot z ząbkiem.
Ekipa od chodnika zerwała mi podjazd, bo miała naprawić po zniszczeniach - ciekawe kiedy rzucą tłuczeń. Raczej- ciekawe przez ile kolejnych deszczowych dni, będę sobie błoto pod drzwi wwozić.
KWA!KWA!KWA!

niedziela, 18 października 2015

Ostatnia cukinia, danie w 10 minut i ptaki

To ostatnia cukinia
Dzisiaj się rozstaniemy
Dzisiaj się rozejdziemy
Na długi czas....


Oj, smutno mi, bo właśnie zaszlachtowałam ostatnią swoją własną cukinię.
Na łonie mego łogródecka wyrośniętą.
Małą, fajną, z miękką skórką.

Obrałam, pociachałam, na łyżce oleju, do tego papryka świeża, czosnek, sól, świeży tymianek i tłuczony pieprz w moździerzu własnym. Na koniec pokruszony kawał...ek cheddara i do kuskusu :)


Cóż poza tym?
Coś mnie ostatnio mania ornitofilna wzięła i gryzdam sobie. Prócz gila, którego już widzieliście, powstał kulon

słonka

sroka


puchacz


Wyszło, jak wyszło; nie wstydzę się, walczę o lepsze, aż mi gały wychodzą :)


Generalnie nie poddaję się, a nieżarcie mięsa dodało mi energii i jakiegoś takiego pozytywnego ducha.
Może mniej we mnie tych ostatnich, przed śmiercią, w transporcie, strasznych przeżyć zwierząt, które trafiają do nas poprzez ich mięso. Jesteś tym, co jesz. 
Ament.

Polecam :)




sobota, 10 października 2015

Ekspresem przed przymrozkiem,łogródecek, naleśniki i rewelacja na koniec

Będzie czy nie- udało mi się skopać dwie grządki, wyrwać chwasta, podrzucić kompost.
Ziąb słoneczny, za domem zacisznie; na podwórku przewiew jak zwykle.
Parę refleksji o rozmnażaniu wegetatywnym mi się nasunęło, a to za sprawą ściętej śliwki i jej klonów, które zajmują całkiem sporą część wąskiej "kiszki ogródkowej". Wmieszał się orzech, z boku nacierają dzikie czarne bzy.
Zrobił się ptasi raj. 

Ktoś powie- i tak mówią- zapuszczony kawałek przy domu.
Owszem, można by przeciąć, ale...
Na razie nie mam zamiaru. 
Część młodzieży wycięta do korzenia, większość została. Kupa starej dachówki przy walacej się wiacie; piękne jaszczurowisko. Wielkie dwie kupy gałezi i chabazi- nie ruszam na zimę. Wiem, że to ostoja zimowa jeży, wielu owadów. Niech sobie śpią, czekają na lepsze czasy.
To samo z przekwitłymi kwiatami- te, z grubymi, pustymi w środku łodygami zawsze zostają. Masa owadów w nich się chowa. Wiosną nie palę od razu.
To samo z liśćmi.
Część z nich chroni pożądane rośliny, część zostaje- właśnie dla sześcio- i ośmionogów. 
Nienawidzę wygrabionych do ostatniego liścia ogrodów. Pustynie.
Oczywiście- patogeny, szkodniki...
Bądźmy szczerzy... bez tego też się mogą pojawić, a paląc wszelkie szczątki zabieramy glebie to co powinno, choć w części wrócić, bezkręgowcom - schronienie na zimę.

Mój przydomowy teren jako jeden chyba z ostatnich ma posprzątane liście.
Wcale mi nie wstyd. Czasem gadam o tym z ludźmi. Jedni się uśmiechają, inni wytaczają mądre riposty o "szkodnikach"...
A niektórzy... też już mniej czyszczą przed zimą.

Kolejny wędrowiec, który osiadł w Tupajowisku to wiesiołek dwuletni. Roślina skarb. Mam go za mało, żeby skorzystać z mocy jego nasion więc zostają badyle dla łuszczaków. To samo z nagietkami. Część nasion pozbierałam, reszta zostaje. Gdyby nie psy łażące luzem po podwórku to łopuchy też bym zostawiła, bo na "rzepach" też sporo ptaków siada i żeruje, ale nie lubię wygrzebywać tego z futer.

Wracajac do wiesiołka- prócz jego drogocennych nasion, warto wspomnieć o kwiatach, do których przylatują motyle z rodziny zawisakowatych, a jeden z gatunków - postojak wiesiołkowiec, żeruje na nim (gąsienica). To zagrożony motyl i warto oglądać rośliny czy ich sąsiedztwo, by larw nie niszczyć przypadkiem czy specjalnie. Tu- też fajny temat, jak zdarza mi się ludzi w rozmowie uwrażliwić i przekazać wiedzę. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że nie każda gąsienica to "szkodnik".

Suche, pełne nasion wiesiołki

Proserpinus proserpina - gąsienica
fot. Wikipedia

Postojak wiesiołkowiec- imago
fot. Wikipedia
Warto przypomnieć, że większość gąsienic zawisaków ("o rany! mam kolibra na kfiatkach!") mają rogi na końcówce ciała. 

W związku z pełnym zajęć dniem, nie wysilałam się z obiadem i usmażyłam naleśniki na mleku od "krowy, którą znam", jajek Olki i spółki. Jedynie mąka i olej kupny. Absorbery, monotematycznie- powidła śliwkowe, ja- monotematycznie- z jabłkiem, rodzynkami i śmietaną. 
Śmietana- jak na te straszne czasy- n o r m a l n a . To jest z grudkami, pachnąca śmietaną, ukwaszona, nie jakieś gęste...nie powiem do czego podobne coś. Właściwie niektórzy producenci- mam wrażenie- zmieniają tylko pudełka. Czy jogurt, czy śmietana- smakuje tak samo. Tu akurat mogę polecić.
Oprócz dizajnu. Reklama z zadowoloną krową to szczyt - choć nie szczytów, przedmiotowego podejścia do zwierząt. Ale, korzystam z mleka więc może nie powinnam się wyzłośliwiać, więc się zamykam w temacie opakowania i kwestii moralnych.
To ona: 


A to naleśniory.

Nadzienie z tartego jabłka, cynamonu i rodzynek 
Na wierzch śmietana, bo ... nawet jeśli mi przybyło gdzieś,m to mam to... tam właśnie ;)

No i właśnie- taka śmietana nie prezentuje się dobrze...za to smakuje jak  ś m i e t a n a :)
Na koniec inny, odmienny wiesiołkowi kfiatek. Gazetowy.
Czytam ci ja dziś na prędce jeden z artykułów w WO i ręce mi opadają.

Cytat (" Kilka srok za ogon" _ o poliamorii, rozmowa z dr Długołęcką):
" Najwyższą szkołą jazdy jest to, że wierność jest naszym osobistym wyborem i nie mamy prawa oczekiwać jej od drugiego człowieka".
Wiecie co, to ja chyba porąbanie nienormalna jestem, bo dla mnie to jakiś obłęd.
Dziękuję za uwagę.


Dzisiejszy, przydługi post sponsorował Tilluch i spółka


czwartek, 8 października 2015

Gil tupajowy

Nie, nie. Nie pokażę Wam swojego gila z nosa, spokojnie.
Ziółka działają, wiedźmowe napary są cudotwórcze.
Zdrowieję.
Za to powstał dziś gil inny.
Dla zajęcia czasu.
Pyrrhula pyrrhula.
Nie mogę się doczekać kiedy przylecą do nas :)

Na roboczo, relaksowo. Długopis i kredki Bambino :)

niedziela, 4 października 2015

Tupaja się szlaja- Mściwojów

Nie daję się prosić i zawsze kiedy taka pogoda (w cieniu 20, wiaterek muska kłaki, słoneczko mruży mi ślepia) i możliwość- to gdzieś ruszam. Tym razem z Absorberami.
Obraliśmy kierunek na Mściwojów.
Nie dotarłam tam w srogie upały więc teraz się poprawiłam.

Nieduża wieś nad rzeczką Wierzbiak (prawy dopływ Kaczawy), na której to w 1999 roku wykonano sobie akwenik, cokolwiek  miły oku. Wygląda całkiem naturalnie; rozciąga się na obszarze 35 ha. 
Położony u stóp Winnej Góry, na której to rzeczywiście dawniej winorośl uprawiano.

Woda, woda...

Nie wiem, jakoś tak mam- mimo, że jestem w 100% ziemnym stworzeniem, że lubię się na wodę gapić
 i leżeć na pomostach :)
Ptactwo nieliczne. Udało nam się zobaczyć "brzydkie kaczątko" i "jego mamę", do tego z osiem sztuk czapelek. Kiedy po raz drugi schodziliśmy z pomostu, uradowały mnie czajki, przelatujące nad naszymi głowami.
Okolice zbiornika, poza trzcinowiskami, wierzbą są głownie suchymi siedliskami. Niestety i tu zawędrowała nawłoć późna i nieładnie się panoszy. Trochę żółto od wrotyczu, przy ziemi jastrzębce kosmaczki i lnica, którą już niemal zapomniałam


Wspinamy się ścieżką piaszczysto-żwirową (obok z kostki granitowej) na wzniesienie, na którym postawiono 21 metrową wieżę widokową. My- ku rozpaczy Absorberki (foch aż do pomostu)- weszliśmy tylko na pierwsze 6 m. Schody- prawie pionowe- dziękuję! Nie sama z dwójką.


Absorberka in foch.
Mignął mi jakiś szlaczkoń nawet, ale nie na długo, do tego parę ważek, ale dalej.
Za to ... brakujące ogniwa ewolucji, zaznaczyły swoją bytność kupą śmieci wkoło stanicy i pomostu. Tacki, widelce, butelki po wódce. Rzygać się chce. Fajne miejsce, ale oczywiście zawsze znajdzie się element, żeby wszystko spieprzyć. Także tego dnia, dwóch młodzianów wątpliwej aparycji, musiało swoje zakisłe w kombinezonach dupska wwieść na szczyt Winnej i pohałasować swoimi motorami. Wjazd zabroniony, ale kto by się tam przejmował. Szlaban objechali i już.

Samego Mściwojowa nie obeszliśmy, bo już było tarcie oczek i ziewanie. 
Są ruiny renesansowego dworu - klik i pawilonu na wodzie - klik. Wszystko kiedyś piękne, dziś- jak widać- niestety...

10 km od Tupajowiska (dokładnie!) i trochę wody. Kto lubi moczyć kije, popływać kajaczkiem- można. 

A ja się sama muszę wybrać tu latem na modraszki i inne tam :)

Reminiscencje powycieczkowe- wieża made in Absorber


piątek, 2 października 2015

Finalia perystaltyczne i pani mądra odpowiada:)

Znów, bodajże wczoraj, zerknęłam na statystykę strony mojej i wyszło co wyszło:


Może mało wyraźnie, ale wychodzi na to, że to, co prowadzi czytelników do mojego bloga to kupa.
Jakby nie spojrzeć - rzecz bardzo ważna.

"Winą" obarczam ten post, popełniony niemal 3 lata temu.

Tak się w tych fekaliach pogrążyłam, że zastanawiać się zaczęłam nad odchodami waleni. 
Szukałam, szukałam... nie znalazłam nic konkretnego, ale parę ciekawostek, między innymi to, że jakiegoś nurka fotografa spotkała niemiła niespodzianka, bo wieloryby, wśród których pływał, zrzuciły z siebie brunatną breję. Prawdopodobnie ze stresu. 
(źródło ). 

dailymail.co.uk
Nie dziwię się.
Mimo swoich rozmiarów są bezbronne.
Wobec bezwzględnej często i barbarzyńskiej  istoty jaką jest człowiek.

internet
Wśród śladów, na jakie natrafiłam- ciekawy artykulik także o tym, że żelazo zawarte w wielorybich odchodach, wybitnie przyczynia się do rozwoju fitoplanktonu pochłaniającego dwutlenek węgla.
(żródło ).
Cóż z tego, kiedy japońce (i nie tylko oni), nadal trzebią populacje tych pięknych i zagrożonych ssaków morskich. Śmieją się wszystkim w twarz, nazywając swoje połowy "naukowymi". Żrą potem mięso z tych zwierząt. Niech im w gardle stanie.

Jak już przy kupie, odchodzie, ekskremencie, łajnie, gównie, szicie, gnoju, guanie, stolcu, to macie oto zilustrowanie potocznego wyrażenia brzmiącego nie inaczej jak "postawienie klocka" - dla niewtajemniczonych, oburzonych czy łobrzydliwych- zrobienie kupy:

Made in Ruda
Dość o finalnym efekcie trawienia.
Dziś w przedszkolu, na podwórku raczej, dzieci znalazły gniazdko. Na odchodnym usłyszałam, że "może mama Absorberów powie nam czyje to gniazdko".
Mama Absorberów nie wiedziała, ale od czego ta mama ma swoją biblioteczkę? No od czego?

Taram!


Gniazdo z charakterystyczną "polepą"- czyli takie wymiziane, gliniaste wnętrze. 
Z wierzchu troszkę trawek, mchy, porosty. 
Zwykle nisko nad ziemią (to- na wys ok. 1,50 m). Gniazdo drozda śpiewaka, nie do pomylenia z żadnym innym.
Ot i tyle mądrości.

Po mądrości z innej półki zapraszam do Sudeckiej Zagrody Edukacyjnej, o której już pisałam niedawno tutaj- kiedy się otwierała i - jak się okazało- załapaliśmy się z Absorberami na fotkę :)

sudeckazagroda.pl
Chyba nie muszę pisać, że przejeżdżających zapraszam na kawu :)