.

.

wtorek, 1 marca 2016

Post częściowo dedykowany

W ramach przygotowań do jutrzejszego dnia, poza uczestnictwem w komisji badającej właściwą interpretację wierszy różnorakich przez dzieci i lekką już młodzież z okolicy, postanowiłam zgłębić pewne dodatkowe zagadnienie. Całkowicie niezwiązane z konkursem recytatorskim.
Już kiedyś Macierz moja dała mi wskazówki, żeby się do niektórych czynności domowych nie uprzedzać, bo udręką będą. 
Nic z tego. Uprzedziłam się i tak mam. 
Nie cierpię prasować.
Właściwie nie wiem kiedy tak naprawdę to do mnie dotarło.
Być może już morulą będąc miałam w sobie zawiązek niechęci żelazkowej? 
Nabyłam w czasie żywota swego? 
Kiedyś nawet usłyszałam z ust maminych, że mam się zająć czymś, a mi głupie myśli same ulecą. Chyba z parą rozbryzgiwanej z paszczy wody. 
Nie pomogło wtedy. Choć "sprawa" przeminęła, a niechęć do żelazka została.

Z wyrzutem patrzy na mnie miska wielka, pełna bebechów wypranych ciuchów. 
Przewracają gałami kolorowe guziki koszulek dziecięcych, wiją się powykręcane nudą dresy i bluzeczki. 
Nie mogę. 
Trzecia zmiana suszarkowa wyznacza kres mej niechęci. 
Wtedy już muszę.

Pamiętam w domu żelazko stare, z duszą. o takie:


Błądząc zaś po sieci znalazłam całkiem ładne egzemplarze zabytkowych i nie tylko.

Wspaniałe!

Zdekupażowane


UFO- ewentualnie nosiciel łuny na nieboskłonie ....;)

Jakoś tak prysznicowo mi się kojarzy...

Są podobno takie, które grzeją się jak się je ma w dłoni. Takie bezpieczne podobno. 

Z domu rodzinnego, z czasów pierwszej młodości pamiętam takie coś:



Początkowo Chińczycy prasowali jedwabie rondlami z rozżarzonymi węglami. 
"Pierwsze żelazka były wygładzonymi z jednej strony kawałkami metalu posiadającymi uchwyt. Ponieważ owym metalem było żelazo stąd późniejsza nazwa sprzętu. Aby żelazko nabrało odpowiedniej temperatury stawiano go na rozgrzanej płycie pieca kuchennego" (za: klik ). 
Cudowano z żelazkiem trochę, aby mogło służyć w potrzebie, ale kiedy wynaleziono duszę- już było o niebo lepiej. 
Przełom z życiu żelazek i- zapewne całej ludzkiej populacji człowieków- był rok 1882 - czyli całe 110 lat po tym jak zbudowano dom, w którym tego posta piszę, wtedy to Heniek Seeley wymyślił podgrzewana elektrycznie spirale do żelazka. Od  tego czasu, urządzenia te straciły duszę, niestety.

Pantera jak chce może sobie obejrzeć około 1300 żelazek, w muzeumie, w zamku Gochsheim. 
Reszcie pozostaje wpatrywanie się nabożnie we własny, użytkowy egzemplarz.

11 komentarzy:

  1. Tupaja, to kawal drogi, 250 km.
    Zreszta ja tez nie lubie prasowac, to co bede sie jarac zelazkami. :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. ja w sumie nawet lubię, ale rzadko to robię, ciuchy głównie nie wymagające mam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kto by tam lubił prasowanie... Ja w każdym razie też się uprzedziłam. I też mam stos ubrań do poskładania. Jak czegoś potrzebuję, to biorę ze stosu. Łatwiej sięgnąc niż do szafy:)
    Ale post o żelazkach rzetelny! I czuję respekt przed Twym domem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Żelazko posiadam i alergię kontaktową na nie rownież. NIE CIERPIĘ! A w zasadzie - choć to nie moja sprawa - po co prasować dzieciowe dresy, które starczają na pół dnia góra? Przynajmniej ja miałam takie doświadczenia z moim Tofikiem i wtedy stałam sie kobietą wyzwoloną - od żelazka! Teraz prasuje jeszcze obrusy i koszulowe bluzki. Resztę prasuje ścisk w mojej szafie :)
    Te zabytkowe żelazka naprawdę piękne, ale nie sądzę, żeby nawet najbogatsza dusza przełamała czyjąkolwiek niechęć do prasowania :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja lubię prasować! Nie cierpię za to zmywać. Każdy ma jakiś feler... Tupaja, Ty się mimo wszystko ciesz, że taki mamy postęp, bo nie tylko żelazko z duszą byś miała, ale i balię z tarą, a do pichcenia angielkę w której najpierw trzeba byłoby napalić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbyśmy miały jak dawniej to na pewno bym nie prasowała ! :P

      Usuń
  6. Nie prasuję, kurna, nie prasuję i już! Jeśli coś wyjściowego tego wymaga, to i owszem. Wyjmę z szafy i przeprasuję. Reszta sama się prasuje, o ile chce mi się stosownie poskładać. Poza tym jeśli jakiś lump ponosi się z pół dnia, to się rozprostuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja mam jak Hana. Jedynie do rozwieszania prania się przykładam - strzepuję każdą rzecz i wieszam równiutko. Potem tylko ładnie złożyć trzeba i jak ta lala są :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też od dawna nie prasuję. Starannie rozwieszam, reszta ogarnia się sama. Ale żelazka - te z duszą - uwielbiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. A kto teraz prasuje? W ogóle? Jak się jest czystym i upranym to można być wygniecionym :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Bratnia duszo! Najbardziej znienawidzoną czynnością domową jest dla mnie prasowanie. Problem po części znikł, gdy dzieci podrosły i radzą sobie same, ale i to co zostało dla mnie jest udręką. Radzę sobie susząc (czasami) w suszarce, bo wyjęcie gorących ubrań i rozłożenie ich sprawia, że żelazko nie jest konieczne. Nie prasuję ściereczek, pościeli (składam i podsuwam ciężkiej osobie pod szlachetność) Resztę jakoś zwalczam. Powodzenia. Siły i cierpliwości życzę.

    OdpowiedzUsuń