.

.

niedziela, 20 listopada 2016

Przemyślenia pieluchowe

Tak sobie siedzę i myślę


dokąd wyemigrować i mam parę typów.
Mogą być Włochy, te północne, górzyste. 
Ładnie mają tam, oj, ładnie.

Może być Skandynawia. Nie zdecydowałam jeszcze jaki kraj dokładnie. 
Ciągnie przejrzyste powietrze, porządek. Wkurza narodowe walenie ze sztucerów do łosi, ale co tam. 
U nas pospolicie walą do wszystkiego więc może przeżyję?

Myślałam o Korfu. 
Ze względu na Durrella. 
Choć tyle lat minęło więc może i tam się wszystko fajne popieprzyło. 

Czechy ciągną, bo i blisko, żeby wracać, i ładnie, i fajny język, i fajne podejście do życia.

Tylko jak to skoordynować?
Trzeba by przyczepkę dla dziefczynek i perlików z Titolcem, Rudą i Maszę na pakę. 
Absorbery- wiadomo- zafotelikowane.
Gorzej z książkami...
Że też czytam i lubię książki.
To takie niepraktyczne.


Praktyczne jednak.
Choćby życiowo.
Dajmy na to Ebiego. Mocka, rzecz jasna. Tak się fajnie czyta, wyobraża, przeżywa. 
Książkowo. 
Będąc starszą smarkatą bardzo mi się takie typy podobały. 
Wilki stepowe. 
Dobrze się czyta, lepiej nie obcować w życiu. 
Zamykasz książkę i wiesz, że siedzi w środku i że to tylko powieść, nie (nasze) życie.
Teraz unikam ciemności, mroku, jakoś tak mi został obrzydzony. 
Ale to i dobrze.
Nawet bardzo.

Przeczytałam kiedyś na jakimś mądrym portalu tytuł:
"Książki, które musisz przeczytać". 
A tam- nic co by mi się z czymś kojarzyło. Zupełnie nieznani mi.

Wydawało mi się, że trzeba przeczytać Dostojewskiego, Czechowa, Ibsena, Strindberga, Manna, Camus'a, Lema, Eco, ewentualnie Stasiuka czy Tokarczuk.
Pewnie (i to nawet na pewno!) się mylę.

Choć dziś wiatr hula za oknem, czas dla wisielców.
Mnie nie nosi, bo się strułam ciasteczkiem z marmoladką.
To znaczy nosi, gdzieś... Ale nie napiszę.

Czas zmiany opon, a jak  się wkurzyłam, bo mi jakaś menda kocia obszczała zimówki. 
Dobrze, że tylko foliałki, a jednak dłonie, mimo, że miałam rękawiczki, dopiero po paru umyciach straciły kociszczowy smród moczu do znaczenia. 
Nie wiem która. 
Jagoda się nie przyzna, bo całymi dniami i nocami futro grzeje w kuchni. 
Kicia- szczy po kątach w domu wiec chyba by jej się nie chciało w stajni.
Może jednak jakiś facecik.
Kręci się dwóch takich. 
Każdy może.
Chyba, że prostata dolega.
Hmmm.....


***
Tytuł - bezpośrednio związany z sytuacją w pewnym kraju, spowodował także zwolnienie blokady umysłowej i przypomnienie wspomnienia Absorberki:
- Tato kiedyś po nas przyjechał pampersem
- ? Chyba  kamperem?
- Tak, kampersem.










sobota, 5 listopada 2016

Drzewo nie umiera nigdy

Kto to powiedział?
Absorber. Lat 5,5.
Wniosek krótki z mojej opowieści o cyklu życia drzewa; o tym, że po jego śmierci daje życie innym organizmom.
Taki młody Człowiek, a kuma.

Większość dorosłych nie kuma. 
Jako to mawiają niektórzy, nie kuma wogle.
Najgorzej jak nie kumają ci, od których spodziewamy się wiedzy o drzewach, o przyrodzie, o zależnościach. 

Tak mnie natchnęło, bo padł ogłowiony już przed laty jesion przy Tupajowisku.
Pozwolenie miałam od czerwca. 
Do 15 sierpnia umowny czas lęgowy, z tym, że mojego "trupka" nie dotyczyło, bo dziuplasty nie był. 
Panowie z firmy pewnej go powalili, właściwie rozczłonkowali. 
Zaskoczona byłam, bo nie był cały spróchniały.
Dopiero bym sobie nie darowała, gdybym znalazła żerowisko ciekawych owadów....
Ale nie.

Było co prawda trochę chodników i to o całkiem sporych otworach wylotowych, ale nic, prócz zasuszonych szczątków błonkówek nie znalazłam.
Jesion pękał wzdłuż.
Wolałam nie czekać jak walnie na drogę czy chodnik i kogoś przygniecie, w najlepszym wypadku spowoduje zamieszanie na drodze. 
Za które oczywiście odpowiem ja, jako właściciel.

Absorber przypomniał jednak, że drzewo to drzewo i nie ważne czy żywe, czy martwe, bo i tak żywe.

Bo kiedy rośnie, jest bazą pokarmową dla foliofagów (liściożerców). 
Motyli, chrząszczy, błonkówek, muchówek. 
Mogą je sobie podżerać jakieś roztocza. 
Do tego armie rozbisurmanionych grzybów, bakterii, wirusów....
Może je coś już zgryzać od korzeni, może go coś gryźć w środku. 
A może nie, albo słabo więc dalej rośnie sobie ku chwale Natury i swojej.


Im starsze się robi- tym więcej w nim żyje. 
Bo latka mu słabości dodają, a w przyrodzie pełno tych, którzy szukają dla siebie nisz do życia. Niestety często kosztem cudzym.
Tu i ówdzie jaka rana powstanie, dzięcioł wydłubie larwę, dziuplę wykuje, zamieszka w niej.
A może i nie, tylko inny ptak ją zasiedli.

Między gałęziami też miejsce do uwicia domku dla pierzastego stwora, u podnóża, można podkop zrobić, bo gdy pień lekko już trafiony- łatwo o schronienie.
Drobne ssaki też znajdą tu wiele możliwości, zwłaszcza jeśli jest to owocujące smakowicie drzewo. Tu szyszunie, gdzieś tam żołędzie lub jakaś bukiew. 

Drzewo to poligon. 
To nie łańcuchy pokarmowe, to przestrzenne sieci powiązań troficznych.
Ofiary i drapieżniki, pasożyty, nadpasożyty. Czyściciele (saprofagi).
A jak już taki kolos padnie, zabiera się za niego służba pożerająca drewno, liście. 
Owady, grzyby, bakterie. 
Rozpada się w końcu i wraca tam skąd przyszedł....



Nie będę jątrzyć tematu puszczańskiego, bo chyba każdy normalny człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że las z szerokim przekrojem wiekowym drzew, z osobnikami dziuplastymi i ogólnie las gatunkowo zgodny z warunkami siedliska to skarb. 
Nie w przeliczeniu na deski czy opał.
Pomijając tak mało ważny punkt jak produkcja tlenu, absorbowanie zanieczyszczeń z powietrza, glebochronność (przeciwdziałanie erozji), wodochronność (zatrzymywanie wody w siedlisku), stanowienie bazy żerowiskowej dla zwierząt, miejsc gniazdowania ptaków po walory kulturowe, estetyczne i zdrowotne (aromaterapia, fitoncydy lotne). 
Tam te powalone i umierające drzewa są elementem misternej układanki, jaką są zależności troficzne i siedliskowe. 
Dla przyrody proste. Najlepsze.

Jawol, fitoncydy sosnowe znajdziemy na przykład w 50- 80- letniej uprawie sosny na żyznym siedlisku, gdzie powinniśmy oglądać na ten przykład dęba i lipę, ale taka uprawa to nie las. 
To ...uprawa. 
W takich miejscach nie ma lokum dla padłych drzew. 
Nie rokują. 
Nie da się ich opchnąć, na dodatek mogą być groźne, bo stanowią rozsadnik dla różnego typy zarazy. Sześcionogiej, zarodnikowej et cetera.
Co prawda istnieją dokumenta co do ilości pozostawianych drzew martwych, ale wiadomo, ze lasy gospodarcze rządzą się innymi  prawami niż w lasy ochronne czy chronione. 
Szkoda.

Patrząc na to co dzieje się za sprawą pewnej osoby, jestem pełna obaw co do lasów i ich mieszkańców. 
Pomijam fakt myśliwych i ich obecnej silnej pozycji w naszej, pożal się bobrze, ojczyźnie. 
Dodatkowo proponowane rozwiązania prawne usprawniające usuwanie drzew budzą grozę.
Czy pożegnamy się z parkami na korzyść kolejnej galerii handlowej dla idiotów? 
Wyrżną nam aleje przydrożne, bo rozpasane drapieżne drzewa znane są z rzucania się pod nadjeżdżające auta?
Każdy będzie mógł (wreszcie!) wyrżnąć coś koło siebie i nasadzić iglaki (kufa, te liście!)? 

To ja wysiadam.


----------------pees: ciekawy link, kompendium (nie kondominium, nie....) do przeczytania:
klik klik