.

.

czwartek, 21 grudnia 2017

No i tak...

Czasu brakuje na pisywanie.
A czytam, że lubią, że by czytali.
A ja co?
A ja wieczorami już nie bardzo.

Za dnia- zielona huta. Etat jest cały, osiem godzin urwane z życia. 

Plusy i minusy straszne. Jak nigdy czekam na wydłużenie dnia. Odgórnie i bez sprzeciwów.
Wstaję- ciemność widzę, zajeżdżam do Tupajowisko- to samo.

Wiem, że to samo u was, cóż jednak- ból osobisty największym się być wydaje.

Lekkie wytchnienie czeka po świętach. Urlop mały wzięty, bo potem armagedony szkolne i masa zadań więc czas akumulatory ładować. 
Śniegu jak na lekarstwo- było.
Teraz już nic.
Zjechało.
Wsiąkło.

Jaja ubłocone.
Za to albo Coli się niesie, albo jej córa, która oczywiście zawsze zaczyna nocowanie obok kurnika.
Trzeba ją do niego przenosić.
Zdzisława i jej brat niestety nie grzeszą inteligencją. 
W porównaniu z dziefczynkami są znacznie w tyle. O ile rzeczywiście są bardziej może czujne to ich podejrzliwość jest iście macierewiczowa.
Wystarczy, że przyjdę w innej kurtce.
Kury, kiedy się odezwę, już mnie poznają (czapa na włosach obowiązkowa- może przestraszyć jednak); perliki drą się, panika w oczach, wrzaski, szamotaniny. 
Restet masters mózgu- nic nie dociera- mój głos, moje zawołania. Nic.
Ostatnio Zdzisław poleciał poza wybieg- dobrze, że nie do sąsiadki. 

Latają faktycznie dobrze. Wrócił, w czym pomogła Masza, bo go nagoniła do mnie. 
Mimo to- brakuje mi kontaktu z kurakami. 
Zawsze miałam więcej czasu, żeby się pogapić. Rozkminić zależności- która z którą się lubi, kolejność dziobania, animozje między nimi. 
Teraz tylko weekendy. 
A i nie zawsze, bo ostatnio to się w wyrku grzałam, bo przechodzone tygodniami infekcje przy grupach dzieciaków i gadaniu nie pozwoliły na regenerację. 
No i musiałam zlec. Rosół pomógł, z kluchami, herbatnia z imbirem i po raz drugi- wygrzewanie. 

Julian zabójczo się do nas przytula. 
To znaczy ciężko mu pohamować instynkt zabijania rąk i palców.
A jednak mruczy przy tym i jak wołam go z korytarza to leci do mnie na złamanie karku. 
Choć czasem...daje się już ponieść instynktowi eksploratora. 
Wiosną dopiero planujemy go wypuścić, bo teraz- jak nic by go coś rozjechało.
Jagoda za nim nie przepada. On ją goni i chce się bawić- tak jak z Maszą. Matrona jednak tego nie toleruje. Ma prawo.
Kicia po prostu wali go po mordzie i syczy.
Jagoda nawet warczy, ale po mordzie nie wali więc jest mniej przekonująca chyba.

Choinka już stoi.
Absorbery ubrały, zadowolone, bo stoi u nich.
Pomału czas myśleć o żarciu na świąteczny stół. To już moje trzecie święta bez mięsa. 
Co prawda tradycyjnie Wigilia zawsze była u mnie w domu rodzinnym jarska- postna, ale śniadanko już było zaprawione świnią...
Czas przygotować się na gotowanie kapuchy, robienie sałatki i krokietów. Te ostatnie jem raz w roku. Głównie ja....
Może coś o fasoli białej pomyślę, bo pewne zapasy puszek mam. Widziałam masę przepisów, włącznie z ciastem. Na słodko.

Cóż, jeśli się nie odezwę, a to niemal pewne, 
życzę Wam spokojnych świąt, 
bez przejadania się, 
jak najmniej mięsa, 
dużo serca, spokoju i zdrowia!




wtorek, 28 listopada 2017

W biegu

Ostatnio- jak lubię i nie lubię.
W biegu.
Poranne szarpanie z czasem, naciąganie zbyt krótkiej kołdry. 
Szybciej!
Pospiesz się!
No, ruszcie się!
Znów się spóźnię...
"Znów się spóźni."

Ta sama droga codziennie. 
Wręcz te same prędkości na niektórych odcinkach. 
Wieczne mijanki z innymi "w biegu", a może- "po prostu w drodze".
Ten sam, a jednak uroczy widok pasm wzgórz. Tak zmienny jak lokalne mgły i mikroklimatyczne atrakcje.

Praca- podobna, choć tak inna codziennie, bo zależna od masy. 
Młodej, młodszej, najmłodszej.
Preferencji, chłonięcia, a czasem ostentacyjny opór wobec przekazywanej wiedzy.
Wesołe twarze, chochliki w oczach i znudzone oblicza z wydęciem znudzenia- "o czym ty mi tu pitolisz, babo...?".

Zadowolenie, że nie całkiem zwoje mózgowe zamarły, że jest tam jeszcze tego trochę, że tylko odkurzyć trzeba. In plus to wszystko.
Pozostałości inne- jako ten puch marny- zdmuchnąć trzeba; patrzeć do przodu i widzieć. 
Oddychać.

Wieczory szybkie jak błyskawica, gonią mnie i zastają przy podjeździe Tupajowiska .
Dziefczynki już grzecznie w kurniku choć Berenika- córka Coli i Titolonga, z uporem maniaka zostaje w pomieszczeniu bocznym, nie w sypialni. Z czołówką na głowie łapię to drobne, puchate ciałko i niosę do reszty. Pierwszy raz płakała i krzyczała, że zabijają, że źle tak, że o matko! Teraz już spokojnie. Nawet jej się już tak to serduszko kurzęce nie tłucze.
Mądre ptaki.

Nie głupie.
Ilekroć słyszę mądrości (sic!) pewnych ludzi o inteligencji zwierząt, a zwłaszcza ich braku, zastanawia mnie ten brak pokory; ta pustka nadętego balonu. Brak wiedzy, niechęć do nauki, do słuchania innych, tępe naśladownictwo i brak krytycznego myślenia. A właściwie brak tego ostatniego.
Inteligencja kur jest taka, na jaką je stać.
Podobnie jak niektórych z ludzi. 
Podejrzewam nawet, że część kur ma większe możliwości poznawcze niż niejeden zjadacz hamburgera i chipsów. 

O kurach moich pisałam wielokrotnie, także tutaj
Nie zmieniam zdania, że to ciekawe ptaki; każda ma swoją osobowość, choć nie każda może jest bardzo mądra. Może i nawet zdarzają się kurze "blondynki"- kto wie?

Pepita miała ostatnio kryzys. Udało się jej go pokonać- z moją mała pomocą, ale myślałam, że będzie to najgorsze. Zwłaszcza, że dwa tygodnie wcześniej odeszła Fifi. Młoda kura, tegoroczna, z zawadiackim grzebykiem kładącym się na prawy bok głowy. Fifi była z tych w typie Olkowatym- ciekawska, gadatliwa. Zawsze podeszła, skubnęła w nogę, spojrzała z ukosa, jak to kury mają w zwyczaju. 
Szkoda.

Pewnie jeszcze wiele rozstań mnie czeka.
Różne są- jedna bardziej, inne mniej kąsające w serducho. Zawsze jednak smutek zawiśnie nad człowiekiem, a potem jednak myśl, że choć ten rok czy dwa to było dobre życie. Bez cierpień, bez strachu (pomijając Zdzisława i Titolca). 
Że miały w sumie dobre życie. A ja dobre jajka...

Czas płynie- Jagoda i Kicia obrastają na zimę. Julian zagryza wszystko co możliwe. Czas mordowania rąk, palców, włosów. Minie. Jak wszystko. Z reguły zachowuję spokój, ale czasem ból ciachania mlecznych szpileczek przezwycięża dobre serce i z paszczy dobywa się ryk. I to jeszcze jaki...;)

Julian bezpieczny

Słit focia z Jawornika- IX 2017

No właśnie- dlaczego? :)

Manchmal ...
Sehnsucht ist so grausam....





sobota, 14 października 2017

Nie zapomniałam

Idziesz prawie zaraz po śniadaniu, wyjmujesz pranie z bebechów pralki.
Kiedy je wieszasz, wilgotne, nie parują jeszcze jak zimą, ale wiesz, że musisz je wieszać szybko. 
Dzień krótki już.
Patrzysz pod nogi, bo znajdujesz odrętwiałe pawiki i admirały.
Sadzasz je na kosmosach, ale z dala od kur, bo mogą zadziobać.

Szczeble furtki posklejane przędzą krzyżaków, martwe robotnice szerszenie leżą pokotem.
Jesiony sypią już listowiem, a nadgorliwcy już tną. 
Dobrze, że nie w sezonie lęgowym, ale jednak...

Doba mi się skróciła.
Praca na pełen etat. 
W zawodzie, rzec można. 
Bazując na wiedzy i zainteresowaniach brnę w różne tematy, ogarniam stada małoletnie i cieszę oczy znajomymi widokami. 
W domu czasu mniej.
Częste wieczorne agonie.

Kicia dochodzi do siebie po wypadku, ale pewna niesprawność zostanie. 
Coraz częściej myślę, że ją jednak ktoś kopnął...

Nowe kocię czeka na wizytę u weta.
Małe, wiejskie, podrapane; niepewna jestem, chyba raczej Julian, ale może Jula. 
Mądre; po wieczorze już zakuwetkowane. 
Śpi w transporterku. Woła w nocy o żarcie.
Wstaję.
No, bo jakby inaczej?

Nie mam czasu ostatnio na bloga.
A jak mam to czytam. Książki.
Albo żyję.
;)

Julian?

Oznaczanie z Absorberką

Przy Małych Organach Myśliborskich 

Absorber w bzach

...buraki kisimy

W terenie często...i bardzo dobrze!


sobota, 29 lipca 2017

6 zasad etyki zielarskiej wg Tupai i pląsy łąkowe znowu

Ostatni wypad po zioła skłonił mnie do stworzenia- dumnie powiedziane!- tego wpisu.
Kiedy tak szłam z sukami dróżką, mijając krzewy tarniny, głogów, czereśnie ptasie, stare, zdziczałe jabłonki, a po rowach przycupnięte wilgotnolubne - przekwitłe już wiązówki błotne, kwitnące krwawniki, krwiściągi, tojeści, mięty....Pomyślałam o tym.
Kiedy mijałam łąkę z marchwią zwyczajną i bukwicą, poprzetykaną niedobitkami dziurawca i rozpędzającym się żółcią wrotyczem. Pomyślałam o tym.

O pięknie, o różnorodności. 
O tym, że jeden ja widzi- a dla innego jest nieważna.
Ktoś powie- łeee! taka łąka! Nie jest szczególnie bogata gatunkowo. Na pierwszy rzut oka składa się z 5-7 gatunków ziół i kilku gatunków traw. Tylko. I aż.

To żyzność siedliska, jego stan i warunki klimatu, gleby nadają mu charakter objawiający się roślinnością. A z nią- entomofauną.
Cieszą mnie zawsze miejsca, w których nie brakuje owadów. 
Żerują motyle (tu miałam okazję zobaczyć sporo modraszków, niestety nie znam się na nich, a łowić nie chciałam), pszczoły miodne i dzikie, trzmiele, także muchówki, pluskwiaki i chrząszcze. 

Gorąca, rozgrzana łąka i buczenie. 
Coś niesamowitego. 
A jednak...
Tyle łąk i "nieużytków" idzie na przemiał, bo człowiek-jedyna "mądra" istota na Ziemi musi je "uproduktywnić" lub "zagospodarować". 
Nie będę rozpisywać się o aktualnych inwestycjach związanych z rozbudową krajówki nr 3. 
Mnie to nie napawa radością czy dumą.

Mnie to mieli.
Mieli, jak widzę te rozorane hektary tylko po to, żeby móc szybciej, dalej.
Po to, by wozić mleko z południa na zachód. By wozić jaja z Niemiec.

Dygresja, a miało być o ziołach.
Roślinach - ogólnie, ale w ostatnim tryndzie do eko-życia i wszystkiego "bliżej" natury.....
O etyce zbioru ziół.

Mam wrażenie, że jej nie ma. To znaczy jest, ale nie u wszystkich. 
Na fb ludzie, którzy zapałali miłością do ziołolecznictwa, masowo ruszają w lasy, na łąki i rwą.
Czasem mam wrażenie, że co popadnie.
Bez umiaru.
Bezwiednie.
Głupio i barbarzyńsko.

Nie pytajcie co myślę o kimś, kto zrywa roślinę, cała jej naręcz i pyta na forum- "Zerwałam, co to?".

Wiem, że każdy rodzaj odchyłów jest groźny.
Nie twierdzę, że jestem święta.
Przestrzegam jednak kilku zasad i nie są one szczególnie trudne. Pod warunkiem posiadania mózgu, wrażliwości i- uczciwości.

1. Zbieram co znam. Jak nie znam- zbieram jedno- oznaczam do gatunku lub chociaż do rodzaju. Literatury masa. Trzeba tylko chcieć.
2. Zbieram to czego potrzebuje, a nie co akurat mi się napatoczy.
3. Zbieram tyle ile potrzebuję. Susz- w dobrej jakości można przechowywać do 2 lat,a a niektóre gatunki rok. Wyciągi alkoholowe mają dłuższą ważność. Nie warto robić wiele na zapas. Zostawcie innym. Nie tylko ludziom. 
4. Nie zbieram roślin chronionych. Nie, nie zbieram, choć wiem, że wielu tak robi. Ja -nie.
5. Ścinam lub łamię rośliny, nie wyrywam ich z korzeniami, chyba, że lecznicze są kłącza. 
6. Nigdy nie zbieram wszystkich osobników danej populacji. 

Widząc obżerające się nektarem i pyłkiem owady zostawiłam sporo roślin.
Przeżyję bez paru dodatkowych bukietów roślin. One- mogą mieć daleko kolejne źródło pokarmu.
Warto pomyśleć o tym. Zwłaszcza, że jednak duża część roślin wykorzystywanych w zielarstwie to rośliny rozmnażające się poprzez nasiona. A te powstają z zapylonych przez owady kwiatów.

Nie jestem przeciwna aktywności ludzi w sferze poznawania roślin w celach leczniczych. To bardzo dobrze, że wreszcie dociera do niektórych, że jest Moc, z której można czerpać. 
Niech to jednak dzieje się z poszanowaniem Innych Gatunków. 


No i modraszek właśnie na krwiściągu

Bukwicowo z wrotyczem

Bukwice, krwawniki i marchew

Z uzbiorkiem- jak jest urobek to chyba uzbiorek? Hę?

Krwawnik kichawiec- nie zbieram :)

Tak mnie widzą :)

Goździk kropkowany




niedziela, 23 lipca 2017

Stąpając po Ziemi

Spadł ożywczy deszcz.
Odetchnęliśmy. Oni i one też. 
Zapach żniw wkoło, część omłotów spadła z hukiem. Wklepana w rżyska rzepakowe. 
Nici z żółtego kwiatu tak szczególnie malującym Kaczawskie krajobrazy. 
Sztucznie zasuszane strąki. 
Chemiczne czarne złoto z kompleksów pszenno- buraczanych...



Z dala od pól męczonych agrotechniką są łąki i pastwiska. Są też poręby.
Gorące, zionące ciepłem i zapachem ziół. Wyrąbane lasy, na moment staja się miejscem ekspansji gatunków kochających słońce i ciepło. Po tym przewrocie, po cudzej śmierci- budzi się życie. 
Z banku nasion, śpiących czasem po parę lub kilkanaście lat, budzą się rośliny zielne. 
Czasem przyczajone- dzięki temu zaburzeniu - dostają zielone światło i ruszają po nowe. 
Nowi osiedleńcy.



Byłam tam ostatnio. 
Krwawniki zostawiłam, bo mam swoje. Za to przytuliłam wrotycz i lnicę. 
Do tego mogłam nacieszyć oko bukwicą, oblepioną wprost motylami. 
Aż żal zrywać. 
Więc zrywam oszczędnie. Nawet przez wzgląd na zapotrzebowanie.

Każdy ma swoje - o ile w ogóle ma- ulubione zioła.
Ja mam wspomniany ostatnio krwawnik, ale i kurdybanek, który już znalazł miejsce w słoikach i butelkach. 
Lnica przyda się na kobiece sprawy, na dodatek uspokoi, rozluźni, choć roślinę tę trzeba stosować rozważnie. Jest piękna- to na dodatek. Z resztą- przyroda jest piękna. W każdym calu. 

Pomrowy?
Też w swoim śliskim wrednym kształcie. 
Wolę pomrowy od innych istot. 
Pomrowy musiałyby zjeść dużo pomidorów, sałaty i kabaczków, żeby dorównać wredocie ludzi. 
Co niektórych oczywiście. 

Póki co zawijam w sreberka....
Zalewam raczej.



Także suszę, potem drobię. To żmudne i nielubiane przeze mnie zajęcie.
Palce bolą. Choc zapach rozdzieranych tkanek nasyca całe pomieszczenie. 

Szukając antidotum na dolegliwości znajduję kolejnych sprzymierzeńców.
Człowiek ma wkoło wielu Przyjaciół.
Wystarczy się na To otworzyć. Czuć. Rozluźnić. Chcieć.
Umieć odpuszczać.
Umieć dać sobie Chwilę.




Umieć śmiać się z siebie- choć czasem niełatwo....:)

Dawno temu, w łazience, z brodzikiem :))))

Już było

Ziołowa, zielona maseczka- upiększająca- oczywiście 

Chwile radości mieszają się ze smutkiem. 
Jak dziś, kiedy Jagoda poturbowała dymówkę. Próbowałam ratować. Byliśmy z nią  w Myśliborzu, ale pocałowaliśmy klamkę. Miałam nadzieję, że przeżyje do rana. 
Nie przeżyła.
Kiedy odchodziła było mi szczególnie źle. 
Bo odchodziła jak Garip. 
Tak podobnie umierają łapiąc te ostatnie hausty powietrza. Tak podobnie przerażone oczy i chęć ucieczki przed Nią.  Nie zdołali.

Ta łowiecka pasja kotów mnie wkurwia.
To tak jakby wściekać się na pomrowa, że ma śluz- wiem.
A jednak.

Można koty więzić. Zawieszać dyndadełka dzwoneczkowe. 
Dawno już nie było śmierci ptaka w Tupajowisku. 

Jagoda już nic nie musi.
Nawet myszy już specjalnie nie łapie.
Ale jaskółkę jak widać musiała. 
Nie odzywamy się do siebie.

W nadchodzącym tygodniu czas na wrotycz. 
Koniecznie i sporo.
Pachnie. Dla mnie pachnie.
Bardzo go lubię. Jest piękny. Silny.
Ma moc. 
Złowrogą też, dlatego z umiarem.











sobota, 8 lipca 2017

Pogromca skurczów i pochwała wsi

Zbieram się już czas jakiś za napisanie krótkiego wpisu o tym, jak pozbyłam się bolesnych miesiączek. Ale to może na innym blogu. Tym babskim bardziej.
Prócz zmiany na poziomie psyche, jak zwykle pomocne są zioła i ruch, a szczególnie jedno z ćwiczeń. Bardzo proste z resztą.
Póki co, ponieważ sezon kwitnienia w pełni, wspomniany mój pogromca skurczu.
Krwawnik pospolity.

Każdy go widział, nie każdy wie, że to on. Rośnie na przydrożach, łąkach, trawnikach. 
Oczywiście zbierać należy w miejscach oddalonych od wyziewów spalin, oprysków rolniczych et cetera.

O składzie wymądrzać się nie zamierzam, bo można poczytać u dr Różańskiego.
Najważniejsze jest dla mnie- przetestowane osobiście- działanie rozkurczowe na mięśniówkę układu pokarmowego, moczowego i macicę. 
Aby uniknąć bolesnego - w moim przypadku jednego, najgorszego dnia- piję napar z krwawnika przez cały dzień- i tak przynajmniej przez tydzień przed spodziewaną miesiączką. 
W trakcie też. 
W sumie mogę na okrągło, bo uwielbiam krwawnik- jego zapach i lekką, nienachalną goryczkę. Napar ze świeżego ziela nabiera po paru godzinach pięknej, głębokiej zielonej barwy. 
I ładnie popatrzeć, i wypić. 
Cud-mniód- malyna!


Poza tym?
Zioła wołają. Czas na zbiór krwawnika właśnie, ale i hyzop (z ogródka), macierzanka, lebiodka, pomału też bylica. Niebawem znów ruszę na łąki.

Ususzone zioła, w których niemal tonę (nie mam już gdzie wieszać...) trzeba pokruszyć, zapakować w słoje lub koperty. Świeże zioła w intrakty, oleje czy octy. Jest z tym trochę zachodu, ale warto. 
Dla siebie, dla Swoich i dla tych, których lubimy. 


W tygodniu praca rzuciła mnie na jeden dzień do Breslau. 
ZOO. Afrykarium. 
Oczywiście, jako opiekun nie miałam okazji na dłużej skupić wzroku na czym innym niż młode osobniki z mojej grupy w ilości sztuk 12. 
Patrząc jednak z okien gimbusa (sic!) na Wrocław, na zmiany jakie zachodzą w tym mieście, utwierdzam się w przekonaniu, że nie wróciłabym za żadne skarby do takiego molocha. 
Nawet jakby mi kto zapłacił dużo, w anatolianach czy tosach!

Rwę maliny, grzebię w ziemi oganiając się od wściekłych mrówek, którym zrobiłam armagedon wyrywając przerośniętą kalarepę. 
Zbieram nagietki. Na susz, na olejek do ciała. 
Słyszę Absorbery wrzeszczące fajnie po drugiej stronie domu, widzę ich bose, brudne stopy i upaćkane malinami buzie. 
Słońce grzeje, ziemia paruje po nocnych burzach. 
Coli wodzi dwa kurczaki.
Ola ma następczynię- Molę. Gada do mnie i lubi być głaskana. 

Tylko się uśmiecham.
Głęboko.



czwartek, 8 czerwca 2017

Tupaja się szlaja- Czartowska Skała

Wystarczy, że zrobi się cieplej, że zaświeci słońce; do tego mamy pełnię sezonu wegetacyjnego- nie trzeba mi wiele. 
Wsiadamy w Siniaka, zabieramy lekki prowiant, Rudą i jedziemy. 
Ruda jęczy jakby przypalana żelastwem gorącym, ślini Absorberkę, ziaje lekkim mięsnym przetrawem, zaprawionym jajami. Tak lubi jazdy autem.

Miałam skończyć na Mokrej Łące koło Muchowa, ale nie dotarliśmy tam. 
Trochę żal, a trochę nie. 
Żal, że nie zobaczyłam gatunków związanych z siedliskami wilgotniejszymi, ale z Absorberostwem jeszcze trudno chaszczarstwo uprawiać więc lajtowa wyprawa musiała mi wystarczyć.
Po prostu także- nie odnalazłam tego miejsca. Fstyd!
Za to przejeżdżając obok, nie sposób było nie wejść- na Czartowską Skałę.


To jeden z najwyższych szczytów w Chełmach. 
Ma 468 m. 
Podejście - jak dla Absorberów- lekko wymagające, ale poradziły sobie śpiewająco.
Szczyt jest odsłonięty. Ma złożoną budowę geologiczną, bo tworzą go fyllity i łupki kwarcytowe oraz zieleńce. 
Widok wspaniały z góry.
Sam wierzchołek to komin wulkaniczny. 
Znów możemy- tak jak na Bazaltowej, o której pisałam już raz i jeszczei tu też czy na Rataju, obserwować słupy bazaltu. 
Tym razem nie udało mi się widzieć storczyków (na potrzeby info dla strony gminnej złapałam niedobitki w Myśliborzu). 
Zrekompensowały się braki piękną widocznością, żmijowcem na wysokościach, smółką, której już dawno nie oglądałam i cieszącym mnie (jak zwykle) obrazkiem łąk. 
Łąk różnej świeżości- tych raczej suchszych (bo przecież na mokre nie trafiłam...). 
Stąd torba koniczyny czerwonej do suszenia ;)

Żmijowiec zwyczajny

Firletki, jaskry i komonica

Łonka :)


Firletka

Firletka noch einmal 


Na Czartowską trafimy w prosty sposób jadąc drogą z Jawora na Świerzawę.
Szczyt widać już jadąc.
Co prawda Absorberka do końca nie była w stanie zauważyć ciemnej buły wyrastającej z ziemi, ale cóż.
W końcu zauważyła. I ucieszyła się niezmiernie.
Szału radości dopełniło gadanie przez krótkofalówki.
Nawet podsłuchaliśmy kogoś na naszym kanale.
On pewnie nas z resztą też.

czwartek, 1 czerwca 2017

Megi pyta- Tupaja odpowiada

Megi pyta jak Tupajowice vel Tupajowisko zarasta?
Ano...tak:

Rumianek. Zdziwiłam się, że jest, ale to dobrze. Znów będzie można mieć swój.
Chyba, że mszyce zasrają całkiem....

Margerytki w natarciu, no i szałwia kwitnie. Lubię ten czas bardzo

Mokra wiosna pomogła. Wreszcie zakwitły maki

Szałwia

Mój łubin 

Mój kozłek- niemal 2 metrowy

Kosaciec syberyjski na młace

Bez czarny w natarciu. Soki, susze będą, może coś jeszcze wymodzę.
Póki co ze Zdzisławą bawię się w grę- "schowane jajo".
Ona chowa- ja szukam.
Póki co- 2:0 dla Zdźiśki.
Mam wrażenie, że chowa jaja odkąd skądś się dowiedziała, że chcę oddać do podłożenia kwoce.

W ogóle to wyszła moja indolencja w temacie perliczek...
Niefart totalny- wzięłam jego za nią, a nią za niego.
Wściekła baba okazała się wściekłym onym.
Wyciszona, skradająca się Zdzicha.
Jaja są pyszne.
Absorbery kłócą się o nie- każde ma ochotę.
A teraz nic.
W kurniku już się nie niesie tylko łazi gdzieś po chaszczach.
U perlików to podobno normalne....


środa, 24 maja 2017

Kto kim zarządza czyli o tupajowym ogrodzie

Nie jestem dobrą ogrodniczką. 
Czy w ogóle nią jestem?
Czy ogrodem jest spłachetek gruntu przy domu? 
Czy większy areał? 
Nawet nie jestem pewna czy jestem tu gospodynią....

Moje zasiewy są mieszanką wybuchową.
Tak jak ja.
Pomieszaniem chęci posiadania z podjadaniem, leczeniem i dzieleniem się. 
Głównie z innymi stworami, bo areał działeczki nie pozwala na rozpasanie się z uprawą. 

Samo sianie jest czasem kompulsywne.
Czasu pilnuję raczej; gorzej z kalendarzem księżycowym, którego stosowanie wydaje mi się jak najbardziej pożądane . 
Niestety w  moim przypadku często sieję, bo mogę. 
Akurat w tym momencie, bo mam czas.

Ta wiosna, przez chłodny początek pozamiatała moje zasiewy.
Zbyt wcześnie wystartowałam z pietruszką, marchewką i buraczkami. 
Nie wzeszły, a nawet gdyby jednak mogły- to...nie mogły, bo kociszcza sobie wyrobiły na to zdanie. W postaci ścieżki na skróty.

Dosiałam.
W ich miejsce posiałam coś nowego. (co???.....).
Okazało się, że jednak im się zechciało wzejść. 
I mam mozaiki. To tu, to tam - to buraczek, to marchewka.
Do tego zasiewy rzadko w liniach prostych.... 

Jakże wkurzająca już wszystkich- moim zdaniem niezrozumiale (bo i tak ja się z tym pałuję)- wszędobylskim wciskaniem ziółek i ostańcami "chwastów". 
I tak mam grządki przegrodzone zbiorowiskiem jasnoty plamistej z chamskimi wrostami pokrzywy. Nie muszę chyba pisać, że i jedno, i drugie dobrze robi. 
Na dodatek jasnota - pszczołowatym, a pokrzywa- wielu gatunkom motyli.

Pomiędzy- powysiewało się masę nagietków.
Na co mi tyle?
A- nasuszę sobie, włożę w olej, a przykryta żyjącymi roślinami gleba mniej wysycha i nie degraduje się. 

Czasem zostawiam coś, bo nie wiem co to jest. 
Jak miło jest patrzeć jak siewka rośnie, powstaje z niej mała roślinka, która potem zaczyna przybierać dobrze już niestety znany kształt i dojrzewam błyskawicznie do decyzji o eksterminacji. 
A czasem - całkiem przeciwnie. 
Tak było z poziewnikiem, który odkryłam u siebie. 
I teraz mam. 
Dobry lek  na górne drogi oddechowe, z koloidalną krzemionką, także dla "naczynkowców" i tych z problemami krwawień w różnych częściach ciała- także tych peryferyjnych ;) 
Generalnie kolejne zioło w ogrodzie. 
Tylko suszyć trzeba bez dostępu światła.

Zawsze zaskakuje mnie zmienność w moim zapleczu Tupajowiska.
Dlatego nie czuje się tu jedyną gospodynią.
Rośliny rotują. 
I to nie przez moja nadmierną działalność. 
Raczej oszczędnie działam. 
Czasem to widać...co też bywa krytykowane. 
Wymieniają się. 

Na razie nie wiem czy będę miała poziewnik. 
Czy za to nie dostanę lebiodki pospolitej, której małą kępkę przesadziłam i ta odwdzięczyła się dużym krzaczorem. 
Będzie surowiec na herbatę ale i piękna roślina karmowa dla owadów. 
Żerują motyle i błonkówki, a także chrząszcze. A jak pachnie! 

Nie samotworzę, nie jestem ewidentną zarządzającą.
Na ścieżce oznaczyłam kamieniem gniazdo trzmieli ziemnych. Też tu gospodarzą.
Na grządce przeoranej przez koparkę w roku z awarią, pozostało trochę nierozdrobnionej gliny. Bryłki dzielnie się trzymają. I cóż? Ano- dzikie pszczołowate często pod nimi maja swoje norki z młodymi. Że nie wspomnę o sporych ilościach pająków z rodziny pogońcowatych.

Gdzie się nie ruszę- tam coś. 
Życie.
To czasem upierdliwe, ale nie bardzo.
"Utrudniasz sobie". 
Być może.
Póki co więcej z tego radości niż męki.

Wczoraj walczyłam z trawą, bo wkoło- a to trędownik, a to kurdybanek, a to kozłek. 
Muszę obkosić, żeby mi pomocnicy nie skosili....

Po prostu- lubię sobie czasem skomplikować to i owo...;)

Mokra, chłodna wiosna i kąt z winoroślą odżył. Żądzą "stokroty" czyli margerytki, ziele świętojańskie vel dziurawiec...i różne takie z przetacznikiem polnym do kupy razem

Chrzan

Margerita z kwietnikiem

Kuklik  zwyczajny (też zioło) w melisie (o której gadać nie trzeba nawet)

Jeśli rośliny wędrują za ludźmi by im pomagać w chorobie to co o mnie można pomyśleć?
Wzdęcia i nerwy? Hre, hre :)

Żywokost lekarski mój

Trędownik zwyczajny - mój od Doroty P. 

Dmuchawce mniszka. Moje. I ptaków. Tak wiele ich pożera jego nasiona.
Warto zostawiać!

Typowa ruderia- pokrzywy i glistnik jaskółcze ziele w tyle.
Ostatnio moja ulubiona roślina.












niedziela, 14 maja 2017

Porosie

Idziesz, a las już nie śpi.
Zostawiasz za sobą wiochę, z przygotowaniami do mszy, do komunii dziecków.
Zostawiasz w domu żółtego gila, bo woli z niegilem latać z pistoletami na wodę.
Rude z lekko już pomiętą sierścią, wierne ciało idzie posapując, obok.
Wspinamy się lekko pod górkę.
Wiemy po co tu przyszłyśmy.
Każda z nas ma swój plan i swoje do zrobienia.

Ona poczuje całą przeszłość nocy i poranka.
Mnie pozostaną tylko powidoki.
Zryte marginesy ścieżki, poprzewracane, chronione przez nas- ludzi, miodowniki.
Czarny zwierz gdzieś tam sobie siedzi.
Zapachu nie czuć. Ale ślady zostały.

Zrywam trędownik, repeta z jeszcze kwitnącego gajowca i dąbrówki. Tym razem wszystko do suszenia. Czeremcha już przekwita, ale udało się troszkę zebrać.
Będzie syropo- sok. Zobaczymy jak się sprawdzi.

Łapię słońce, energię od lipy, potem buka.
Ładujemy się wzajemnie.
Starczy na trochę.
Oczywiście, że tak.

Waldermeister czyli marzanka wonna

Miodownik melisowaty dopiero zaczyna

Trędownik bulwiasty

Ruda czosnaczkowa

Kokoryczka

Buku

Żywiec cebulkowy, częściowo żyworodna roślina naszej flory

Czmielu umęczon